Artykuły

Geniusz sierocy

W historii tego dramatu jest coś symbolicznego. Miał być wystawiony po raz pierwszy w marcu roku 1940 - tak planował Aleksander Zelwerowicz tuż przed wojną. Potem już nie było ani scen ani warunków. Po dwudziestu latach od napisania dramat znalazł realizatora w osobie Jerzego Krasowskiego w Teatrze Ludowym. Treścią tej rzeczy historycznej są bezdennie smutne zabiegi Władysława IV około utrzymania potęgi polskiej, zahamowania jej w drodze do upadku; przekonania książąt i pospolitej szlachty o zgubnych dla Polski skutkach ich zagrodowej polityki. Drugi akt kończy się podpisaniem - pod naciskiem szlachty - przez złamanego psychicznie i fizycznie Władysława IV - cyrografu-wyroku na ten kraj, który z trudem uznawał go za swego króla. Potem jest akt trzeci, który nie przynosi nic nowego. Wszyscy wiedzą, od dziecka, które czytało Sienkiewicza, po starca - jakie były koleje dalszych losów Polski, że Korsuń, Piławce i Żółte Wody, że Zbaraż i klęska za klęską, z której przez wieki Polska nie miała się podźwignąć. O tym wszystkim mówi akt trzeci. Oczywiście Maria Dąbrowska jest zbyt wielką pisarką, ażebym pisał takie uwagi bez oporów, ale jednak - ten dramat kończy się właściwie po akcie drugim. Trzeci akt jest wieloma kropkami nad jednym powszechnie znanym "i", i pewnie najsłabszy dramaturgicznie, choć Krasowski włożył ogromny wysiłek, ażeby ta scena zbiorowa wypadła jak najciekawiej. Ale niepotrzebne już w akcie trzecim długawe dialogi o sprawach znanych, ilustrujące tezę, że geniusz w Polsce zawsze jest osierocony, że się błąka między ludźmi a nikt go nie ma odwagi przygarnąć i rozumieć. Upadły koncepcje polityczne Władysława IV i upadła potem szlachecka Polska.

Byłem na próbie generalnej "Geniusza sierocego", siedziałem kilka rzędów za autorką, obserwowałem jej reakcje. To musi być przeżycie dla każdego autora - oglądać po raz pierwszy i to po tylu latach rzecz swoją na scenie, rzecz zresztą nie w wersji pierwotnej, ale zaadoptowaną po myśli reżysera. Maria Dąbrowska mimo to oznajmiła, że się jej ta adaptacja podoba. I może się podobać. Świetny był pomysł zaangażowania do tej sztuki Jerzego Kaliszewskiego, który z roli Władysława IV wydobył maksimum tragizmu wyrosłego na konflikcie: myśl króla - warcholstwo szlachty, lawiranctwo wielmożów. Kaliszewski, który w "Wujaszku Wani", wystawionym przez Grotowskiego był trochę przehisteryzowany i "nasiłęruski" - tutaj pokazał opanowanie, a jego śmiech, którym kwituje konflikt z narodem szlacheckim - jest śmiechem przerażającym; tak śmiać się potrafi tylko aktor z prawdziwego zdarzenia.

To, co piszę nie jest recenzją, dlatego nie będą tu wymienieni wszyscy aktorzy, których gra zrobiła, na podpisanym wrażenie. Widowisko jest mocne aktorsko i zachęcam krakowian i mieszkańców Nowej Huty do obejrzenia dzieła Dąbrowskiej-Krasowskiego. Napisałem te uwagi, aby jak zawsze czynić winien felietonista, wyjść od nich do jakichś uogólnień historycznych czy aktualnych. Bo sprawa sieroctwa geniuszu polskiego datuje się nie od czasów Władysława IV i nie na nim się skończyła. Polska zawsze miała obfitość Ostrorogów, Orzechowskich. Skargów, ale przecież ich istnienie było jak promień na wodzie co odbija się o powierzchnię, a w głębie nie sięga. Szansa adoptowania geniuszu narodowego była tylko jedna: w ludowładztwie. Mamy je, kraj nasz, mimo tylu objawów zła, zdaje się powoli realizować ustrój dla wszystkich, zdaje się odzyskiwać z wolna swoje znaczenie - już nie militarne, bo to ani możliwe ani potrzebne, ale polityczne, ale gospodarcze, ale kulturalne. Polska była tym krajem, w którym krzyżowały się dwie kultury, krajem - pomostem między kulturami wschodu i zachodu, krajem, którego język w pewnym okresie był językiem znacznej części dyplomacji wschodnioeuropejskiej. Dla nas, Polaków, jest coś wielkiego w fakcie, iż w czasach obecnych, gdy na pewno nie jesteśmy mocarni - znaczenie nasze w świecie nie jest mniejsze niż wtedy gdy byliśmy europejskim "mocarstwem buforowym". Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, nie zawsze chcemy widzieć to cośmy naprawdę zbudowali, czego dokonali - widzimy natomiast objawy nędzy moralnej jednostek, niektórzy z nas robią krzywdzące uogólnienia i to co jest tylko mielizną - nazywają lądem.

Tysiąc lat państwa polskiego to szmat historii, historii, do której jesteśmy bardzo przywiązani, historii, która rzeźbi naszą wyobraźnię od najwcześniejszych lat. Naród tworzy właśnie historia i przywiązanie do niej, tradycje stare i nowe, racjonalistyczne i te z legendy. Naród - to straszliwie skomplikowana nazwa. Kiedy w czasie "wianków" zeszło się nad Wisłę pod Wawelem kilkaset tysięcy ludzi, kiedy trwali cierpliwie parę godzin do zmierzchu, aby cieszyć oczy wybuchami kolorowych rakiet, ogni na wodzie, "pożarem zamku" i mostu dębnickiego - kiedy na znak pana Wasilewskiego wszyscy zapalili zapałki i gazety i było mrowie ognia pod ogromnym okrągłym księżycem - i kiedy te kilkaset tysięcy gardeł, podjęło melodie starych, sentymentalnych piosenek w typie "jak długo na Wawelu bije Zygmunta dzwon"... - pomyślałem sobie, że pewnie już ten geniusz nie jest osierocony, że naród czuje swoją siłę, że tym trwaniem wielogodzinnym nad Wisłą - dla rzeczy błahej, dla trocha ogni sztucznych - manifestuje, może bezwiednie nawet - swoją spoistość, swoją odrębność, swoje mocne istnienie. To jest już zupełnie inny naród od tego z czasów Władysława i tego nawet z dwudziestolecia. To są zupełnie inni ludzie w masie i pojedynczo. Może ja jestem człowiek myślący płytko, ale pokojarzyłem sobie te tłumy nieprzeliczone nad prarzeką polską - z "Geniuszem sierocym" - i tak sobie (nieoficjalnie) marzę, iż geniusz wszedł w naród, a stało się to za sprawą socjalizmu, który liczy sobie w Polsce dopiero 15 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji