Artykuły

Tak to było

Do uroczystości dziesięciolecia Nowej Huty, do prac związanych z Tysiącleciem włączył się teatr nowohucki prapremierą sztuki Marii Dąbrowskiej pt. "Geniusz sierocy" - "Dramat wysnuty z dziejów siedemnastego wieku", tak brzmi samookreślenie autorki. A więc mamy już za sobą wspaniały dorobek polityczny i kulturalny Polski Jagiellonów, Kopernika i sławny na świecie uniwersytet, odzyskanie Pomorza i hołdy pruskie, triumfy orężne Batorych, Żółkiewskich i Chodkiewiczów, olbrzymie wpływy, zaiste mocarstwowe, we wschodniej, południowej, a i zachodniej Europie. I mamy też równoległe pasmo nieustannych walk feudałów i szlachty z królem o przywileje, przywileje, przywileje... Różnie można te walki pojmować i głowa pęka czytającemu wszelakie historyczne oświetlenia, tak sprzeczne z sobą, że mimowolnie podobne do filozofowania kawiarnianych polityków.

Bo dzięki tym walkom - o, jak nieustępliwym, jak nieprawdopodobnie, nie po polsku wytrwałym! - możemy się chlubić i chwalić, że w dziejach Europy jedni z pierwszych zdobyliśmy wolność i prawa obywatelskie. Dla szlachty, tylko, ale tej szlachty było 13 proc. nie półtora, czy pięć, jak gdzie indziej. A więc demokracja szlachecka, praworządność, ładna rzecz!... A wolność przekonań religijnych, swobodą sumienia, nie nawracanie siłą oręża - jak pięknie to głosić umieliśmy! Poszczególne pisma mądrych Polaków zdumiewały świat nowoczesnością. Ciesz się, megalomanio narodowa...

A z drugiej strony - te przywileje wrzaskiem i siłą przez "brać szlachecką" na własnym królu, własnym kraju zdobywane... zadeptywały systematycznie wszelką nadzieję na rozwój gospodarczy i polityczny miast, utwierdzały w pańszczyźnianej niewoli podstawowego producenta dóbr - chłopa, paraliżowały inicjatywą polityczną rządu, ugruntowywały samowolę wielkich panów ("królewiąt") i anarchię "liberum veto". Prawa - prawami. Wiele na ten temat gęby strzępią panowie litewscy i koronni w sztuce Marii Dąbrowskiej. Ale gdy trzeba było dać, a nie brać, to "egzekucji praw" nie było. Skarb pusty, wojsk "koronnych" mało (bo to grozi "tyranią królewską"...), granice odsłonięte, wyzysk chłopa (stąd bunty chłopskie, dyskretnie w szkołach dawniej przemilczane), wyzysk miast (stąd ich spiski i upadek), no i pogromy różnowierców, przez jezuitów rozbechtywane. Ech, długo by gadać!

Zaczęło się od walki o "prawa", a skończyło się na przechwałkach: "Polska nierządem stoi". Długo tak nie postała, jak wiadomo. Kim więc byliśmy? "Narodem idiotów", jak sobie pozwalał Piłsudski? Czy jakimś krajem wybranym, pod szczególniejszą pieczą "opatrzności", jak sobie myśli jeszcze ten i ów, wierząc, że bombki atomowe oszczędzą akurat właśnie "dom nasz i ojczyznę całą"?

Streszczajmy się. W czasach owych najważniejszym problemem było ukształtowanie nowych form życia społeczno-państwowego. Kształtowały się nowe sposoby produkcji i dóbr i nowe stosunki - przemysł i handel. Z tego wyrastały potężne miasta, z tego wyrósł humanizm, wspaniały wykwit sztuki i myśli całych mas nowych ludzi, którzy swą pracą i wiedzą ogarnęli nareszcie świat - po raz pierwszy! Na zawadzie nowym stosunkom i stały uprawnienia i fantazje wielkich panów feudalnych, których myśl nie wyszła jeszcze poza kategorie machania mieczem i korzystania z pracy kmiotków. Toteż uparte, często okrutne walki, jakie prowadzili ówcześni monarchowie przeciwko swoim feudałom o zjednoczenie państwa, odbywały się przy poparciu i za pieniądze miast. Jedno terytorium, jedno prawo dla wszystkich, strzeżone przez silny rząd centralny - taki był konieczny warunek dalszego rozwoju na tym etapie. Tak wyrastała Francja Ludwików, tak, zupełnie przez "braci szlachtę", niezrozumiana, wykwitała im przed nosem Rosja Iwanów.

A Polska - po swojemu... sobie a muzom. "I tak i siak", jak powiada jeden warchoł w sztuce Marii Dąbrowskiej. Nie ma tu metafizyki. Aniśmy byli głupsi, ani mądrzejsi od innych. Po prostu, skomplikowana gra sił państwa wielonarodowego stworzyła nam stan "równowagi niestałej", obfitującej w sytuacje luksusowe i sytuacje tragiczne. Chlubne karty naszej historii zawdzięczamy przewadze elementów twórczych. Gdy zaś doszły do głosu pasożytnicze miernoty, historia nas przerastała, obracała się w tragikomedię...

"Geniusz sierocy" ukazuje taki właśnie moment historyczny, gdy można było jeszcze odwrócić koło historii - rozładować konflikty narodowo-społeczne (kozactwo!) i religijne. Rozumiał to Władysław IV, rozumiało kilku bliskich mu ludzi. Ale konflikt kończy się "Te Deum", odśpiewanym na cześć całkowitej klęski sejmowej króla, całkowitego, humorystycznego "zwycięstwa" durnych panów braci, zapóźnionych myślowo o sto lat. No i natychmiast rozpoczyna się - "potop"...

Wdzięczność należy się Autorce za tę lekcję historii. Bo ważne jest... k t o nam gorzkie sprawy przed oczy stawia. A my mamy prawo wierzyć umiłowaniu przeszłości i umiłowaniu prawdy Marii Dąbrowskiej. Jeśli chwilami "forum sejmowe" przypomina groteskowe sceny z "Króla Ubu" - to nie fantazja poniosła Autorkę, lecz dokumenty. Tak było. Przed naszymi oczami miotają się nie demony, ale po prostu mali ludzie, którym głupio się zdaje, bo są na miarę zaścianka, a tu Europa się trzęsie. Tę ich żałosną motaninę rzuca Maria Dąbrowska na wspaniały gobelin, utkany z najpiękniejszej polskiej mowy. Język tej sztuki osładza gorzką pigułkę jej wymowy historycznej.

Wdzięczność należy się Autorce i Teatrowi za doskonałą współpracę, która ogromny materiał literacki dokroiła do potrzeb sceny. Powstał spektakl dosadny w swej wymowie, prawdziwa lekcja historii. Dostojni i zwyczajni goście warszawscy, którzy licznie stawili się na premierę byli na pewno trochę zaskoczeni. Najautentyczniejszy realizm! Kostiumy, gest, a co najważniejsze charaktery - wierne historii!

Napęczniała od spraw, problemów i person historycznych sztuka ta jest właściwie "kroniką", a nie typowym dramatem. Stąd "twarda próba sił dla teatru", jak pisze reżyser przedstawienia, Jerzy Krassowski. Eliminacja nadmiaru "okoliczności warunkujących" dramat (ba!, kilka równoległych dramatów), doprowadziła reżysera do trafnej i twórczej syntezy, a to poprzez stworzenie cyklu scen, tworzących "sytuacje modelowe". - Model pertraktacji króla z wielmożami, model rajcowania szlacheckiego, model "tumultu" itd. Otóż nie koniec na tym. - Tworząc dwa plany gry scenicznej, rozdzielane zasłoną, reżyser mógł teraz "nakładać" na siebie te już ukształtowane formy, uzyskując wedle potrzeby efektowny wyraz ironii, dramatu, humoru i patosu. Do dorobku artystycznego teatru wniósł nowe formy, bardzo potrzebne.

Nie bez zasługi aktorów, którzy pokazali, że wiedzą, co to szlachetny realizm, bez naturalistycznego gadulstwa. Chwaląc można by tu przepisać cały afisz. Wyróżnijmy przynajmniej Jerzego Kaliszewskiego (król), Tadeusza Szanieckiego (kanclerz Ossoliński), Jerzego Przybylskiego (Radziwiłł z Ołyki!), Franciszka Pieczkę (wojewoda Kisiel) oraz Zdzisława Klucznika (dwie bogate role: Sobieskiego, a potem Posła Jowialnego). Z epizodycznych ról - przede wszystkim Edwarda Rączkowskiego jako Posła Czupurnego, warchoła, któremu zdaje się, że myśli.

Tak więc otrzymaliśmy dzieło godne polecenia. Owacje, jakie spotkały Autorkę, reżysera i zespół są dobrze zasłużone.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji