Artykuły

Paweł Szkotak: Miejski teatr przypomina miejski autobus

- Zdaję sobie sprawę, że część zespołu aktorskiego otworzyła szampana, kiedy okazało się, że w konkursie nie startuję, ale inni byli tym zawiedzeni. Od nich na pożegnanie dostałem kwiaty i dużo dobrych słów. Nawet jeśli moja sympatia do niektórych aktorów jest nieodwzajemniona, to mimo wszystko będę się starał zapamiętać ich jak najlepiej - o blaskach i cieniach długich dyrekcji teatralnych, różnicach między teatrem repertuarowym a offowym opowiada Paweł Szkotak, były dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu.

Jest Pan czwartym dyrektorem w historii Teatru Polskiego pod względem długości urzędowania. Sprawował Pan tę funkcję 12 sezonów. Jakie są blaski i cienie krótkich i długich dyrekcji?

Paweł Szkotak: 12 lat to prawie jedna generacja. Oczywiście nie można jednoznacznie przyznać, że im dłużej tym lepiej lub im krócej tym lepiej. Wszystko zależy od kontekstu. Kiedy przyszedłem do Teatru Polskiego, na scenie byli aktorzy, a na widowni pustki.

Sami aktorzy powtarzali, że często więcej było ich na scenie niż widzów. Stanąłem wobec wyzwania, jakim było zachęcenie widowni do przyjścia do nas. Postanowiłem działać ewolucyjnie, stopniowo, poprzez dobór tekstów przekształcić format tej sceny. Udało mi się. Od wielu lat mamy pełną widownię i nie jest to widownia zorganizowana - szkoła czy pułk żołnierzy. Długie dyrekcje sprzyjają również działalności inwestycyjnej. Perspektywa trzyletnia to całkowicie uniemożliwia. Długa dyrekcja pozwala wypracować wizerunek instytucji artystycznej i utrwalić go w świadomości odbiorców. W moim przypadku takim elementem są Spotkania Teatralne "Bliscy Nieznajomi" i Ogólnopolski Konkurs Dramaturgiczny "Metafory Rzeczywistości". Osiem edycji obu wydarzeń o tym świadczy. Jestem również przekonany, że wieloletni dyrektor może zaplanować rozwój aktorów w dłuższej perspektywie, o ile w ogóle go to obchodzi, mnie obchodziło. Angażując aktora, widziałem go nie tylko w najbliższym sezonie, ale i następnych. Pod tym kątem dobierałem też teksty. Co sezon wystawialiśmy współczesne polskie dramaty, inwestując w młodych dramatopisarzy. Zrealizowaliśmy też szereg polskich prapremier. Krótkie dyrekcje natomiast dają nadzieję na "szok zmian", na zainteresowanie mediów, publiczności, na eksperyment. Dla dyrektora artysty długa dyrekcja oznacza rezygnację - w dużej mierze - z własnych planów artystycznych, ponieważ dyrektorowanie zajmuje osiemdziesiąt procent czasu.

Jest Pan drugim - po Lechu Raczaku - dyrektorem, który przyszedł do teatru oficjalnego z teatru offowego. Co Panu dała ta zamiana?

Paweł Szkotak: To było zupełnie nowe doświadczenie, począwszy od liczby zatrudnionych osób, po taki element jak granie codziennie. Miejski teatr przypomina trochę miejski autobus. Kursuje codziennie, powinien być pełen i ma inne zadania niż teatr offowy, poszukujący, który bardziej przypomina jeepa jeżdżącego po bezdrożach. Kierowanie teatrem miejskim dało mi dużą znajomość prawa i ekonomii. Dało mi ogromne doświadczenie w zarządzaniu instytucją publiczną, którą kierowałem odpowiedzialnie, nie narażając na straty finansowe, co przy tak skromnym budżecie graniczyło z cudem. Zarządzenie teatrem instytucjonalnym to także sztuka stwarzania warunków do pracy innym reżyserom, aktorom, zespołowi technicznemu, to umiejętność lawirowania między sztuką a zalaną piwnicą czy brakiem ogrzewania.

W Teatrze Biuro Podróży praca opiera się na relacjach przyjacielskich, w teatrze repertuarowym - na kodeksie pracy. Da się przenieść doświadczenia z jednego modelu do drugiego?

Paweł Szkotak: W grupie offowej, nielicznej, pracuje się dlatego, że się chce być w tej grupie. Poza ideą i przyjaźnią nie ma innej zachęty ani środków nacisków. W teatrze instytucjonalnym za pasją pracy stoją przepisy, chociaż nie zawsze udaje się ich przestrzegać, szczególnie w trakcie prób generalnych, przed premierą. W dużej grupie zawsze pojawiają się sprzeczne interesy, istnieje większa rywalizacja między aktorami. Poza tym dyrektor teatru repertuarowego nie jest jego właścicielem i musi dostosowywać się do obiektywnych wymogów. I często po prostu jest dyrektorem, którego się obwinia za wszystkie niepowodzenia, problemy, za ogólną niesprawiedliwość; jest pierwszym obiektem wyładowania frustracji. Taką cenę płaci się za bycie liderem. Trzeba się z tym pogodzić. W "Demokracji", mojej ostatniej sztuce o Willym Brandcie pada taki tekst: "Kto zrobił im dziurę w dachu i dziurę w bucie? Willy, Willy, Willy!"

Te sprzeczne interesy dawały znać o sobie od jakiegoś czasu. Kilka miesięcy temu część zespołu zaapelowała do prezydenta Poznania o przeprowadzenie konkursu na stanowisko dyrektora teatru.

Paweł Szkotak: Zawsze tak jest, że jedni są zadowoleni bardziej, inni mniej. Zdaję sobie sprawę, że część zespołu aktorskiego otworzyła szampana, kiedy okazało się, że w konkursie nie startuję, ale inni byli tym zawiedzeni.

Od nich na pożegnanie dostałem kwiaty i dużo dobrych słów. Nawet jeśli moja sympatia do niektórych aktorów jest nieodwzajemniona, to mimo wszystko będę się starał zapamiętać ich jak najlepiej. Przyjacielskich relacji panujących w zespole offowym nie można przenieść do instytucji. Dyrektor często musi powiedzieć "nie". Tych, którzy to "nie" usłyszeli, jest zazwyczaj więcej. Nie da się wystawić wszystkich znakomitych pomysłów, a niektóre "znakomite" wcale takie nie są. Nie można wszystkim aktorom z urzędu zaproponować ról pierwszoplanowych. To wszystko rodzi niezadowolenie, a nawet rozgoryczenie. Wtedy o konflikt nie jest trudno. Chcąc częściowo rozwiązać ten problem, utworzyłem PINIĘ - Pracownię Inicjatyw Aktorskich. Aktorzy realizowali tam swoje pomysły, które wchodziły do repertuaru.

Co zalicza Pan do najbardziej udanych chwil w ciągu tych 12 sezonów?

Paweł Szkotak: Było ich wiele. Najważniejsza rzecz, która nam się udała, to fakt, że zaczęła do nas przychodzić publiczność. Jeśli czytam na forach o Teatrze Polskim, że "to mój teatr", to znaczy, że dorobiliśmy się własnej publiczności. Przebudowaliśmy Malarnię, stworzyliśmy nową przestrzeń do gry w Galerii, magazyn rekwizytów przerobiliśmy na salę prób z prawdziwego zdarzenia. W wymiarze artystycznym za sukces mogę poczytywać sobie konkurs dramaturgiczny, na który w ciągu ośmiu edycji wpłynęło około 1400 tekstów. Kilkoro dramaturgów, których odkryliśmy, odnosi sukcesy nie tylko w kraju. Osobiście cieszę się, że udało mi się przywrócić Teatrowi Polskiemu Szekspira. Powstało w ciągu 12 lat wiele nowoczesnych spektakli, które były atrakcyjne, niehermetyczne i przyciągnęły widownię. Cieszę się też, że udało mi się po prostu robić teatr dla dorosłych, myślących i wrażliwych widzów.

O czym chciałby Pan zapomnieć?

Paweł Szkotak: Nawet porażki są ważne, ponieważ uczą nas tego, by już po raz drugi nie popełnić tego samego błędu. Powiem o jednej rzeczy: nie udało się do końca przekonać wszystkich odbiorców, że Teatr Polski w ciągu ostatnich kilkunastu lat stracił swoje konserwatywne oblicze. Zdarzają się jeszcze, rzadko wprawdzie, ale jednak wpisy na forach, że Teatr Polski kojarzy się z wizytą klasową w teatrze. To oznacza, że za mało zrobiłem wizerunkowo, aby ten stereotyp odkłamać. Prawda bowiem jest taka, że za mojej dyrekcji nie graliśmy przed południem, nie graliśmy lektur szkolnych, nie graliśmy bajek i fars.

A może nie PR, tylko moda. Doskonale Pan wie, że co jakiś czas pojawia się moda na coś. 12 sezonów temu też była moda na Szkotaka, bo był nowinką w teatrze repertuarowym.

Paweł Szkotak: Mody zawsze były i będą. Zdaję sobie sprawę, że PR jest dodatkiem do czegoś, a nie odwrotnie. Starałem się cały czas być na bieżąco z tym, co się w polskim i światowym teatrze dzieje.

Zapraszałem różnych reżyserów, nawet tych najbardziej eksperymentujących, jak na przykład Krzysztof Garbaczewski, który zrobił u mnie, moim zdaniem, świetny spektakl. Starałem się jednak zawsze robić teatr dla szerszej publiczności, a nie tylko wąskiego grona specjalistów. W tym sensie stawiałem zwykłego widza ponad krytyka.

Więcej czasu poświęci Pan teraz Teatrowi Biuro Podróży?

Paweł Szkotak: Jestem wdzięczny koleżankom i kolegom, którzy doskonale radzili sobie w Teatrze Biuro Podróży beze mnie. Zrealizowali wiele międzynarodowych projektów. W tej chwili już rozpoczęliśmy prace nad polsko-angielską "Zimową opowieścią" Szekspira, na obchody 400. rocznicy śmierci dramaturga w Anglii. Pierwsze efekty pokazaliśmy na festiwalu w Coventry. W najbliższych miesiącach czeka nas sporo wyjazdów i pracy. Mamy wspaniały, profesjonalny zespół: Polacy i Anglicy. Bardzo lubię współpracę z angielskimi aktorami - są niezwykle wszechstronni.

Czy to oznacza, że Teatr Biuro Podróży będzie bardziej widoczny w Poznaniu?

Paweł Szkotak: Teatr Biuro Podróży będzie się pojawiał tak często, jak często będzie zapraszany przez organizatorów festiwali. My nie mamy żadnej dotacji. Na wszystko musimy zarobić, od sznurowadeł do butów, po sprzęt specjalistyczny, potrzebny do realizacji spektaklu. Najczęściej gramy poza granicami kraju, bo takie otrzymujemy zaproszenia. Są jaskółki, że wkrótce zagramy "Makbeta" w Poznaniu, a w grudniu pokażemy premierę.

Najdłużej mieszka Pan w Poznaniu? Czuje się Pan poznaniakiem?

Paweł Szkotak: Na to wygląda. Lubię Poznań, lubię ludzi, którzy tu mieszkają, a mam doświadczenia bardzo różne. Pracowałem w wielu polskich miastach, w wielu za granicą. Można mówić, że brakuje nam fantazji, ale w Poznaniu klimat sprzyja pracy. I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: w Poznaniu jest fantastyczna wyrobiona publiczność.

Ma Pan swoje ulubione miejsce?

Paweł Szkotak: Mieszkam na Łazarzu, między parkiem Wilsona z Palmiarnią, do której chodziłem z synem, kiedy był młodszy, a parkiem wokół Areny. Dobrze się tu czuję. Jest szansa na to, że za chwilę to miejsce będzie miało, fajny, berliński klimat.

Pojawiają się informacje, że w najbliższym czasie Paweł Szkotak będzie reżyserował w Bielsku-Białej i Teatrze Wielkim w Łodzi.

Paweł Szkotak: Są takie plany. Wcześniej było z tym trudno. Były wiceprezydent - Sławomir Hinz zakazał mi wręcz reżyserowania w innych teatrach. Starałem się wtedy o pieniądze na rozbudowę Malarni, dlatego zacisnąłem zęby i przedkładając interes teatru nad swój, nie wchodziłem w otwarty konflikt. Wkrótce wybieram się do Bielska-Białej na rozmowy. Jednak z własnego doświadczenia dyrektorskiego wiem, że dopóki kontrakt nie jest podpisany, lepiej nic nie mówić. Skrupulatnie podchodzę do wyboru tematu, tytułu, który mam zrealizować. Patrzę na kontekst, przyglądam się miastu, w którym ma on być pokazywany. Nie ukrywam też, że chciałbym wrócić do dramaturgii rosyjskiej. Po moim ostatnim pobycie w Rosji, gdzie zrealizowaliśmy rosyjską wersję "Carmen funebre" z miejscowymi aktorami, po nocnych rozmowach, wiem, jak bliska mi jest ta kultura. Spotkałem się też z Dmitrem Głuchowskim, pisarzem młodego pokolenia, autorem cyklu "Metro" i planuję spektakl w oparciu o jego opowiadania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji