Ponopticum Szajny
Ponoptiucum pana Szajny. "Gulgutiera". Policzek szyderczy wymierzony współczesnemu światu. Nie tyle teatr, co raczej seans plastyka. Na scenie opony samochodowe, koła rowerowe, drabiny, taczki, stosy starych butów, worki, szmaty, papiery, jakieś pałuby, potworki, wielkie maski, wreszcie bryła człekokształtna: człowiek-rzecz. Zdeformowany, brzydki, karykaturalny, udziwniony, wtopiony w świat przedmiotów. Współgra lub walczy z rekwizytem, który go demaskuje, podsuwa kpiący, przekorny lub dramatyczny ton zdarzeń, buduje ironiczną metaforę. Kompozycja kształtów, form, barw w ruchu, w przestrzennym dzianiu się. Zmienność - jako podstawowa zasada.
Obraz, który żyje. To chyba szczyt marzeń plastyka, który bawi się w teatr. Bo teatr jest tu tylko pretekstem. Naprawdę to celowa ekspansja artysty, który sięga zaborczo po nowe tworzywo. Po metalu, drzewie, kamieniu, gipsie, płótnie przyszła kolej na człowieka. Okazało się, że w jego sylwetce podatnej na zmienność kształtu, w jego geście, ruchu, głosie można modelować dowolnie, tworzyć przedziwne efekty, o zaskakującej ekspresji. Szajna maluje przedmiotem i człowiekiem.
Słowo tu marginesem. W tej sytuacji bardziej uczciwe i słuszne staje się budowanie spektaklu z własnym tekstem, niż pastwienie się nad dramatem Goethego czy Witkacego. Wydaje mi się, że zrozumiałam częściowo o co autorom chodziło. Widowisko jest na nie. Przeciw zniewoleniu i przemocy, przeciw unifikacji na siłę, przeciw złu, potworności, złośliwości i głupocie świata. A także: w obronie zagrożonej jednostki, odrębności artysty, w obronie prawa do myślenia, do wolności, szczęścia. Od kpiny ze schematyzmu, uproszczeń i sloganów, poprzez fantazje na temat rzeczywistości Fausta, Makbeta, Don Kichota, Godota, aż do wizji obozów śmierci i apokaliptycznej zagłady świata. A wreszcie w śmietniku przeżytych haseł i mitów wołanie o ratunek, szukanie sensu życia. Gdzie? Pogrzeb człowieka czy także nadzieja na jego odrodzenie? Bankructwo idei chrześcijańskich, humanistycznych, szyderczy śmiech nad grobem człowieka i Boga; a może również smutna, głęboko ukryta tęsknota, aby coś z tego ocalało, aby to była prawda?
Sposób przekazu myśli w teatrze Szajny kojarzy mi się ze słowem: publicystyka artystyczna, plakatowość. Plakatowa jest metoda uproszczenia: rzucone hasło i obraz. Nie ma tu miejsca na rozwinięcie, pogłębienie, ogląd problemu w jego różnorodności aspektów i niuansów. Nie ma czasu na narastanie i wzrost natężenia. Wciąż tylko: hasło, gnoma, jakieś pytanie retoryczne wydobywające jedną myśl, cytat - i obraz, obraz, obraz. Kalejdoskop haseł i obrazów szybkozmienny, który w każdym prawie momencie może się zacząć, może się skończyć. I dziwna rzecz. Twórca, który woła o prawa dla jednostki i człowieka, niszczy aktora-człowieka. W Studio aktor został uprzedmiotowiony, urzeczowiony. Dlatego przedstawienie, mimo wybitnych walorów plastycznych, jest zimne, dalekie. Bo w teatrze przede wszystkim szukamy kontaktu, spotkania i człowiekiem, nie z rzeczą. Złudzeniem jest, że zasadniczo coś zmieni przeniesienie miejsca działania o kilka metrów bliżej widza (już maniera pomostów, biegania po sali!). Sposób gry, indywidualność aktora decydują głównie o sugestywności, o atmosferze wieczoru. U Szajny zaś aktorzy, to masa plastyczna. Więc będzie to zawsze margines teatru. Istniejący na prawach prób, poszukiwań, eksperymentu twórcy, ale na pewno nie jako perspektywa odrodzenia sceny. Ten typ teatru wzbudza, opozycję. Być może jednak Szaj-na, który jest artystą przekornym, świadomie prowokującym, ceni sobie bardziej opozycję, krytykę niż łatwą aprobatę i pochwałę.