Artykuły

Narkotyk na 7 godzin

27 lat temu Krystian Lupa wystawił w krakowskim Starym Teatrze "Miasto snu". Dziś polska premiera nowej wersji WTR Warszawa. Co uczyniło z tego spektaklu legendę lat 80. i po co Lupa robi go ponownie?

Każdy zapamiętał co innego. Jan Pe­szek - scenę, w której w ogromnym napięciu słuchał muzyki z płyty, aby po trudnej do wyobrażenia pauzie wypo­wiedzieć jedno słowo: "Bździna!". Te­resa Budzisz-Krzyżanowska - rzemień, na którym kołysała się wokół zardze­wiałej rury. A Monika Niemczyk - sce­nę choroby swojej bohaterki, kiedy partnerujący jej Piotr Skiba udawał, że wyciąga jej z ust długi bandaż przy stroboskopowym świetle. - Widzowie opowiadali, że przypominało to nocne koszmary, które każdy chce w sobie głęboko zakopać.

Jeśli wierzyć recenzjom, premiera "Miasta snu" w Starym Teatrze w 1985 r. by­ła porażką. "Wszystko można w teatrze znieść, z wyjątkiem nudy" - pisało "Ży­cie Literackie" w recenzji pt. "Tylko dla wytrwałych". "Propozycja Lupy za­wiodła na wszystkich frontach. Pusz­czona wolno obok tekstu obrazowa pap­ka" - sekundował jej "Dziennik Polski". I tylko w "Teatrze" można było prze­czytać, że ten spektakl to "narkotyk, któ­ry zmusza, by doń ciągle powracać".

Dla wielu widzów i reżysera "Miasto snu" okazało się przełomem. - Kto wie, czy dzisiejszy Lupa nie zaczął się wła­śnie wtedy - zastanawia się Józef Opalski, w latach 80. kierownik literacki Sta­rego Teatru. - Wszystkie jego fascynacje i obsesje już były w tym przedstawieniu.

Szatniarki strajkują, publiczność wychodzi, fani zostają

To był jego czwarty spektakl w Starym Teatrze. Cieszył się już rozgłosem, ale nie było wokół niego ani wyznawców, ani mody na jego spektakle. Wcześniej wystawiał w Krakowie sztuki Gombro­wicza, Wyspiańskiego i Witkacego. Tym razem napisał własny scenariusz in­spirowany powieścią Austriaka Alfre­da Kubina "Po tamtej stronie" z 1909 r. Było to pierwsze zjego długich przed­stawień, premiera rozłożona była na dwa wieczory, trwała w sumie siedem godzin. Zastrajkowały szatniarki, które kazały odebrać płaszcze w przerwie, bo "nie mają zamiaru czekać, aż TO się skończy". Część widowni wyszłajuż w pierwszej przerwie. Kiedy później zespół grał obie czę­ści razem, aktorzy, wychodząc do okla­sków, nigdy nie byli pewni, czy zastaną jeszcze kogoś po drugiej stronie rampy. Lupa: - Po czwartym akcie, już napraw­dę na końcu ci, którzy pozostali - w luźnych grupkach, z nogami zawieszony­mi na poręczach foteli - siedzieli dalej. Jakby nie mieli ochoty wychodzić.

Jednym z nich był Piotr Grusz­czyński, dziś dramaturg Nowego Teatru, wówczas student na UJ. Spektakl oglą­dał wiele razy. - Nie miałem wtedy po­jęcia o istnieniu Lupy. To był czas Grze­gorzewskiego, Kantora, Jarockiego, Waj­dy, z młodszych. Babickiego, Bradeckiego i Zioły. Chodziło się do Starego Te­atru na "Życie snem" i "Zbrodnię i ka­rę". - Po spektaklu Lupy poczułem się tak, jakbym przeszedł na drugą stronę, do­tknął tajemnicy, zobaczył zupełnie no­wy teatr i doświadczył jego możliwości.

Bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że był to dla mnie spektakl formacyjny i nigdy już nie wyszedłem z miasta snu. Wokalistka Maanamu Kora Jac­kowska, która przyjaźniła się z Lupą - jej piosenka "Szał niebieskich ciał" brzmia­ła w finale wcześniejszego "Bezimien­nego dzieła": - Odbieraliśmy ten spek­takl w kontekście politycznym po sta­nie wojennym. To była inna rzeczywi­stość, żyliśmy zamknięci, mieliśmy du­żo czasu, prowadziliśmy intensywne życie towarzyskie, byliśmy pobudzeni, rozwibrowani. Każde działanie odbie­raliśmy wkontestacjiny sposób. Więc dla nas to był spektakl kontrkulturowy.

Koszmar z Kafki

"Miasto snu" tojedeni najbardziej nie­zwykłych utworów XK w. Jedyną po­wieść urodzonego w czeskich Litomierzycach ilustratora porównywano z pro­zą Kafki i Schulza, a samego autora uzna­wano za prekursora ekspresjonizmu.

Bohaterem jest monachijski grafik, któ­ry na zaproszenie dawnego szkolnego przyjaciela Patery jedzie do Państwa Snu założonego przez niego blisko Tybetu. Mieszkają tam Europejczycy znie­chęceni do idei postępu, szukający "no­wej duchowości". To, co ma być uciecz­ką od dyktatury racjonalizmu, okazuje się jednak państwem totalitarnym przy­pominającym koszmary z Kafkowskich powieści. Bohater daremnie próbuje skontaktować się z Paterą, jego żona umiera, a w stolicy Państwa Snu wybu­cha rewolucja wywołana przez tajem­niczego milionera.

- Na początku studiów - wspomina Lupa - zobaczyłem dokument o twór­czości Kubina, to było mocne. Przera­żenie twórcą schizofrenicznym. Pamię­tam jego rysunek przedstawiający czło­wieka, który zjeżdża w bezkresną i mglistą otchłań na przymocowanych do nóg kołach. Była tam również mowa o książ­ce Kubina, były mapy i ilustracje. Poraziło mnie podobieństwo do moich dzie­cięcych fantazji, map i rysunków.

Potem jako student malarstwa na ASP Lupa wracał do niemieckiego al­bumu z grafikami Kubina pożyczanego notorycznie z biblioteki. Powieść prze­czytał dopiero w 1968 r., kiedy ukazał się przekład. - Mój związek z Kubinem był jak potajemne wspólnictwo w ukrywa­nej manii, tajemnica dzieciństwa i wi­zja świata przechowywana w ukryciu. Ale dopiero Jung dał mi klucz do książ­ki Kubina i do siebie jednocześnie.

Spektakl, którego premiera odbyła się na Scenie Kameralnej, dużo za­wdzięczał niepokojącym, onirycznym rysunkom Kubina. Rozgrywał się wśród ścian z obłażącą farbą, jakby przenie­sionych ze zrujnowanych kamienic z po­bliskiego Kazimierza. Kostiumy i przed­mioty były równie stare i zniszczone, wnosiły na scenę życie poprzednich właścicieli. Przedstawieniu towarzy­szyła muzyka Marcina Krzyżanow­skiego grana częściowo na żywo.

Lupa: - Co mnie zafascynowało w tej powieści? Niezwykła ambiwalencja hor­roru i zagrożenia. Miłosny stosunek bo­hatera do Państwa Snu i jego stolicy Per­ły, do ulic, domów, całej tej topografii nasączonej konstelacją ukrytych sym­boli Fascynowało mnie, że Patera - wład­ca i marzyciel - jest niedostępny. Jaki jest sens tej niedostępności, tego nie wie­działem ale odczuwałem ją jako rodzaj prarozkoszy umożliwiającej życie i obie­cującej nieśmiertelność. To było jak szu­kanie kamienia filozoficznego. Obsada była rewelacyjna: głównego bohatera grał Andrzej Hudziak, jego żo­nę - Monika Niemczyk, Paterę - Teresa Budzisz-Krzyżanowska, milionera re­wolucjonistę - Tadeusz Huk. Reżyser dopisał sceny, których nie ma w powie­ści. Dla Peszka wymyślił postać Abla Wunderchwasta, demiurga i dyrektora ekscentrycznego nadkabaretu, który przywodził na myśl Tadeusza Kantora.

Reżyser rujnuje dekoracje

Nikt nie pamięta całości, spektaklu nie zarejestrowano. Pozostało kilka zdjęć. I pamięć. Aktorzy, z którymi rozma­wiam, pamiętają pojedyncze obrazy. Poetycką scenę, kiedy Magda Jarosz otwierała kubeł asenizacyjny, z którego było słychać morze. Moment, kiedy Ali­cja Bienicewicz po śmierci Ewy, żony głównego bohatera, powoli wyjmuje wsuwki z jej włosów i w absolutnej ci­szy rzuca je na podłogę. Budzisz-Krzyżanowska grała władcę Państwa Snu owinięta w bandaże jak egipska mumia. Odczłowieczona, wszechwładna i sła­ba zarazem. Po odejściu aktorki do War­szawy rolę przejął sam Lupa. Grał tak żywiołowo, że rujnował dekoracje.

Nawet epizody w tym spektaklu przeszły do legendy. Peszek zapamię­tał Zofię Więcławównę, która w roli Kuglarki wyczyniała nieziemskie tańce wo­kół skrzyni przykrytej szmatą. - Co jest w środku, powiedz? - pytał ją reżyser, a ona po tych wszystkich szpagatach ściągała szmatę i mówiła: - Puuustka.

Lidia Wilk, krakowska malarka, na scenie rysowała portret Peszka, a potem się z nim biła, w związku z czym aktor co wieczór wracał do domu posinia­czony. Peszek: - Cały ten spektakl był jak surrealny i schizofreniczny sen. To był pochód mieniących się scen nieko­niecznie mających ze sobą logiczny zwią­zek. Miało się wrażenie, że odsłaniają się niesamowite ludzkie czeluście.

Polityczne obietnice

Pierwsze "Miasto snu" zagrano zaled­wie 18 razy. Pomysł, aby teraz wrócić do książki Kubina, podsunęła Lupie Mo­nika Niemczyk. Jako jedyna ze starej obsady wystąpi w nowym przedsta­wieniu. Ale nowe "Miasto snu" ma nie­wiele wspólnego z tamtym. Niemczyk: - Robimy skok w nieznane. W "Mieście snu" można bezkarnie pogmerać w so­bie, wszystko jest dozwolone.

Lupa: - Myślałem początkowo, że po­wieść Kubina będzie jak puste naczy­nie, które pomieści naszą współcze­sność, nasze rozczarowania, fobie i pro­blemy. Nasze polityczne pornografie i obsesje. Ale stało się trochę inaczej. Kubinowski motyw wtargnął w nasze życiowe i artystyczne problemy, w roz­terki wokół sensu naszego dążenia. Co może znaczyć obietnica innego, lep­szego i głębszego życia? Taką obietnicę składa każdy, kto podejmuje się choć­by tylko chwilowego przywództwa ja­kiejkolwiek społeczności. Nasza prze­szłość, w której tkwimy korzeniami, ob­fitowała w poronione utopie. A jednak ciągle czekamy na tę prawdziwą, w któ­rej nasz chaos, magma po eksplozji war­tości doznałaby nowego sformatowa­nia, wprawienia w ruch, z którego wy­łoniłyby się nowe wartości, nowy sens...

Nowy spektakl również trwa długo - sześć godzin. Monika Niemczyk: - Niech pan tylko weźmie poduszkę, sie­dzenia są niewygodne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji