Artykuły

Gulgutiera

Maria Czanerle i Józef Szajna mają zwyczaj cho­dzić na spacery Wybrze­żem Kościuszkowskim. Szajna monologuje bez przerwy; tryskają z niego gejzery myśli formułowa­nych w sposób daleki od założeń logiki formalnej, o czym wiedzą wszyscy, któ­rzy choćby raz go słuchali. Jest to erupcja luźno sko­jarzonych refleksji, pomys­łów, wrażeń, obserwacji, bons mots'ów, istna lawi­na słów unicestwiająca mniej lotnych słuchaczy. Maria Czanerle, jeden z naszych najwybitniejszych krytyków teatralnych, po­stanowiła kiedyś notować te fascynujące monologi, uważając, i słusznie, że Szajna realizuje się w nich nieomal w tej samej mie­rze, co w swoim teatrze. Powstała z tych notatek sztuka, czy może raczej scenariusz nazwany "Gul­gutiera" dla upamiętnienia recenzji Konstantego Puzyny ze zrealizowanego przez Szajnę Goethowskiego "Fausta", z którego nie zrozu­miawszy ani słowa, tak za­tytułował swoje omówienie spektaklu.

Wystawienie "Gulgutiery" wprawiło stołeczną krytykę w osłupienie. Wyjąwszy kilka przytomnych osób, reszta dała wyraz niesmakowi i naganie. Jest to niezła ilustracja do zna­nego przysłowia o prorokach we własnym kraju. Stało się bowiem coś niesłychanego: krytyk zdobył się na odwagę wystąpienia w roli dramturga i to na domiar złego piszącego wierszem, a nawiedzony plas­tyk - w roli myśliciela, inte­lektualisty ex cathedra formu­łującego swoje refleksje na te­mat kondycji ludzkiej w miej­sce tego, by zadowolić się transponowaniem ich w kształ­ty i kolor. Tego okazało się za wiele, prawie nikt nie zajmo­wał się treściami, jakie para autorów zawarła w swoim utworze; zeszły one na margi­nes wobec towarzyskiego ewe­nementu rozpatrywanego w to­nacji felietonów Bywalca z "Polityki". Szajna zresztą, nie ma szczęścia - a prawdę mó­wiąc, kto je ma? - do polskiej krytyki. Gdyby nie autentycz­ne sukcesy na forum między­narodowym, z naszej prasy można by wnosić, że jego teatr i jego plastyka, twórczość sza­leńca bożego, są marginalnym wydarzeniem peryferii na­szej współczesnej kultury.

"Gulgutiera" jest utrwalo­nym monologiem Szajny i sce­nariuszem wielkiego widowi­ska, teatrum mundi tego wy­bitnego twórcy. Jej treść, ze­wnętrzny zarys akcji, da się opowiedzieć w kilku słowach. W pracowni artysty, który za­ginął, pojawia się komisja ma­jąca stwierdzić, kto zacz to był, co po sobie pozostawił i jak by go można było sklasy­fikować.

Pracownia artysty, to oczy­wiście, pracownia samego Szaj­ny. Spiętrzone kikuty rzeźb, kadłuby ludzkie, malarskie aranżacje, stosy najdziwniej­szych przedmiotów: metalowe miski, góry zużytych choda­ków, rowerowe koła, opony sa­mochodowe. I oto stajemy się świadkami, jak wyobraźnia ar­tysty zaczyna unicestwiać ba­nał. Szajna należy do pokole­nia, które jeszcze wierzy w po­tęgę sztuki. Komisja wśród prześmiewczych żartów ani wie, kiedy daje się wciągnąć w grę zaaranżowaną przez ar­tystę. Przedmioty - znaki, przedmioty - symbole odsła­niają swoje ukryte znaczenia i zmuszają ironicznych igno­rantów do określonych dzia­łań, do przyjęcia z góry prze­widzianych postaw, zaczyna się teatr Szajny. Teatr wypeł­niony tymi samymi treściami, co jego inscenizacje "Rewizora", "Fausta", "Makbeta", "Witkacego". Teatr, w którym człowiek jest obolałym strzę­pem ciała, wystawionego na tortury istnienia.

Bohaterem "Gulgutiery" jest Szajna. a więc artysta ale też i człowiek. Po prostu każdy. Everyman. Ma on ograniczoną niejako umiejętność uogólnia­nia, przenoszenia każdej spra­wy w wymiar metafizyczny. Żarty na temat sytuacji arty­sty, ocenianego, szufladkowa­nego, klasyfikowanego przez ludzi ślepych na jego sztukę, lub nawet na sztukę w ogóle, ballady o sałacie, cały ten ton buffo - to warstwa anegdo­tyczna, najzupełniej po­wierzchowna. Głębiej jest to wszystko, co odnaleźć można w każdym jego dziele - zafa­scynowanie kruchością fizycz­ną człowieka tak niewspół­mierną z jego ambicjami króla stworzenia i lotami jego du­cha. Widzi on dramat intelek­tu, losu. przemijania, całą kon­dycję człowieka poprzez nietrwałość naszego ciała, jego fi­zyczne klęski. W jego dziełach na śmietniku przedmiotów martwych walają się sterty ludzkich kadłubów; człowiek Jest jeszcze mniej trwały niż wytwory jego rąk. Budzi to w Szajnie grozę, rozpacz, ale i miłość. Historia sztuki znała do tej pory miłość do piękna ludzkiego ciała, do harmonii Jego proporcji. Wiązało się to zresztą z wiarą w nieograni­czone możliwości człowieka w sferze myśli i w sferze ducha. Szajna kocha człowieka za je­go brzydotę, kruchość, nie­przystosowanie. Wśród jego znajomych kursuje świetna anegdota. Otóż w czasach, kie­dy Jeszcze robił scenografię do cudzych przedstawień, jakiś re­żyser poprosił go, żeby spra­wił, by kobiety w przygotowy­wanym przez nich spektaklu były piękne. Szajna chwilę po­myślał i powiedział: Już wiem! Będą łyse! Nawet gdyby to był żart, jest w nim racjonalne jądro. Pierwsze kobiety, które zrobiły na młodym 17- czy 18-letnim chłopcu wrażenie, to były ogolone dziewczyny zza drutów żeńskiego obozu w Brzezince. I tam też przez pa­rę lat uczył się, czym jest ciało ludzkie, czym jest i może być człowiek, ale też i bestia ludzka.

Przedstawienie "Gulgutiery" jest fascynującym popisem wyobraźni. Nie tylko plastycz­nej, także teatralnej w najzu­pełniej tradycyjnym sensie. Jest gęste, skondensowane. By­łam nie na premierze, lecz na jednym z późniejszych wieczo­rów, kiedy spektakl osiągnął już pełną dojrzałość. Reżyser objął działaniem prócz sceny także widownię. Do połowy sali biegnie pomost, na którym rozgrywana jest większość akcji. Stąd schodzą do piekieł oświę­cimskie cienie, tu pojawiają się postaci z dawnych insceni­zacji Szajny: "Don Kichota", "Fausta", "Makbeta", "Łaźni" (fragment z "Łaźni" źle się tłumaczy i jest niezbyt udany), przywołane jako komentarz do prezentacji twórcy, ale i jako odniesienie dla treści zawar­tych w "Gulgutierze". Przed­stawienie to jest czymś w rodzaju wspaniale zakomponowanej antologii formalnych i treściowych elementów teatru Szajny. Wizja plastyczna, świa­tło, którym umie on po mi­strzowsku operować i po raz pierwszy muzyka występująca na takich samych prawach jak plastyka - składają się na wi­dowisko nie tylko o urzekającej sile wizualnej lecz i najbar­dziej pojemne myślowo. Fo­bie, obsesje i przemyślenia te­go niezwykłego twórcy dają się z tego przedstawienia odczytać w sposób klarowniejszy niż kiedykolwiek.

W myśl tekstu scenariusza komisje i nadkomisje miały być umundurowane w banalne stroje współczesne, dla kon­trastu z rozpasaniem plastycz­nym panującym w pracowni. Ale Szajna nie oparł się poku­sie pokazania tego, co ukrywa zwykła urzędnicza dwu rzędów­ka. Mamy więc ciała obnażo­ne, kalekie, niektóre nawet z organami wewnętrznymi na wierzchu, bezradne i śmieszne, tym źałośniejsze. że pewne swego, wydające sądy autory­tatywne. Główną rolę Animatora-artysty gra Leszek Herdegen ucharakteryzowany na ni to hippiesa ni to Chrystusa: w jednej ze scen, kiedy niesie kozę przewieszo­ną na ramionach, jak Chrys­tus, dobry pasterz, na popular­nych obrazkach nosi baranka - intencja, mimo całą ironię, jest oczywista. Bardzo to dob­ra rola tego świetnego aktora. Zagrana ze skupieniem i siłą, z potrzebną dozą autoironii ale i świadomością jej szerokich ho­ryzontów. Szajna stawia przed swoimi aktorami zadania szcze­gólne, trochę inne niż trady­cyjna scena. Zresztą różne tyl­ko w środkach, nie naruszają­ce, wbrew potocznym opiniom, istoty aktorstwa. I co najważ­niejsze sprawia, że na ogół ak­torzy poddają się jego suge­stiom i obronną ręką wycho­dzą z postawionych im zadań. Tak jest i tym razem. Sukces spektaklu jest wspólnym dzie­łem wszystkich, którzy w nim grają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji