Artykuły

Szajnotiera

Do historii przeszło już określenie, że Szajna jest scenografem, który pracuje w skali 1:1. Powiedział tak o nim w roku 1959, Ryszard Kowalski, wówczas kierownik techniczny Teatru Dramatycznego, w okresie pracy nad inscenizacją "W małym dworku" i "Wa­riata i zakonnicy" Witkacego. Wtedy Szajna był jeszcze tylko scenografem. Dzisiaj jest i reżyserem, ma swój teatr, a nawet pisze sztuki. Robi wszystko. Sam tworzy teatr i sam jest teatrem. Pracuje z aktorami, maszynistami, elek­trykami. Kim właściwie jest? Plasty­kiem, którego opętał teatr, czy inscenizatorem, który ma wielki talent pla­styczny? Należy do tych malarzy czy rzeźbiarzy, którzy już dawno temu zerwali z malowaniem na płótnie i lepieniem w glinie, którzy zaczęli tworzyć swoją sztukę w przestrzeni, dodali do niej ruch, a potem dodali czwarty wy­miar - czas. Ich sztuka dzieje się w czasie. Trwa tylko wtedy, kiedy jest pokazywana czy "odgrywana", jak spek­takl teatralny, jak życie. Kiedy prze­staje być wykonywana - umiera. Zo­staje po niej tylko martwy dokument, jakieś zdjęcia, Jakieś resztki, bez świat­ła, bez ruchu, bez duszy. Plastyka za­mieniona w teatr i teatr przemienio­ny, zaanektowany przez plastykę.

Spektakle Szajny najlepiej właściwie byłoby oglądać wtedy, kiedy powstają. Maszyniści ustawiają na scenie dekora­cje, meble, ulepione przez modelatorów kukły i rekwizyty, rozwieszają udrapowane przez tapicerów tkaniny. A potem na scenę wpada Szajna i za­czyna drzeć, szarpać, ciąć nożycami papiery, płótno, jutę. Przełamuje ścia­ny i meble, przepala palnikiem draperie. Z uładzonych na pozór i gotowych form powstaje jego kaleki, chory, umierający wciąż i walczący ze śmiercią świat. Świat w którym toczy się nieustanna wojna, wieczna konfrontacja - czło­wieka i przedmiotu, zdrowia i choro­by, piękna i brzydoty, dobra i zła, ży­cia i śmierci.

Dekoracje i kompozycje przedmiotów na scenie z początku są szare albo bru­dne, wydają się nijakie. Ale Szajna zaczyna na nie świecić. Wygląda to jak malowanie obrazu. Zapala się, je­den, drugi, dziesiąty reflektor. Kompo­zycja sceny nabiera głębi, powstają na niej poszczególne plany. Bezkształt zmienia się w wyrafinowaną kompozy­cję, szarość przemienia się w kolor. A potem przychodzą aktorzy. I znowu Szajna wbiega między nich. Nie sie­dzi w krzesłach przy "reżyserskim pul­picie", ale miota się po scenie. Usta­wia sytuacje, gesty rąk, zmienia po sto razy każdy układ, ruch, kompozycję mimiczną. Nie chodzi mu o zagranie ro­li. Chodzi mu o absolutne złączenie wszystkich składników przedstawienia, o równouprawnienie aktora i kukły, kształtu i plamy świetlnej, tekstu i ru­chu. Nie potrzebuje akcji w normal­nym znaczeniu, bo każda scena, każdy moment, każdy obraz w jego przedsta­wieniu jest zbudowany z konfliktów. Jego teatr jest okrutny i obsesyjny. Pasiaki z obozu koncentracyjnego, po­kutnicze worki, taczki z kamienioło­mów, inwalidzkie wózki, protezy, cza­szki, rany, kalekie, zdeformowane po­stacie. Ludzie zniszczeni przez przed­mioty i przedmioty zniszczone przez lu­dzi. A w tej całej brzydocie, okrucień­stwie i beznadziejności jego teatr jest piękny. Piękny świat człowieka, który był na dnie ludzkiego bytowania i któ­rego nic już nie rozczuli, który nie na­bierze się na żaden łatwy sentyment, ale który niczego się już nie boi. Sztu­ka, która powstała z poczucia zagroże­nia śmiercią, powstała po to, żeby moż­na było żyć.

Kiedy Szajna komponuje przedsta­wienie, jednocześnie mówi, nie tylko jak, ale i dlaczego je robi. Wyrzuca z siebie słowa, myśli, aforyzmy, idee, po­mysły i zaraz je przemienia w for­my, gesty, sceny. Jest mu potrzebne słowo, swoje i cudze, chociaż ciągle je tłumaczy na obraz i przemienia w ruch. A nieodłączną częścią jego spektakli jest dźwięk. Przeważnie są to kompo­zycje Bogusława Schaffera. Układy mu­zyczne, które łączą się w jedno ze sło­wami, plastyką i grą aktorów. Łączą się w totalny, nie wiadomo czy "ogrom­ny", ale na pewno inny, odrębny i nie­powtarzalny teatr.

"Gulgutiera" stanowi próbę manife­stacyjnego wyrażenia teorii i praktyki tego teatru. Są w jej tekście i polemi­ki z krytykami i ogólne rozważania o sztuce, o jej funkcji i społecznej roli, są filozoficzne refleksje, prowokacje, i dowcipy. Tekst jest chwilami śmiesz­ny, chwilami mądry, czasem płaski i naiwny. Często w ogóle niepotrzebny. Szalejąca na scenie i widowni groma­da pokracznych, na pół męskich na pół żeńskich, pół ludzkich, pół żabich po­staci wykrzykuje inwektywy i wygła­sza oracje, wielbi i krzyżuje twórcę - Animatora, wlecze za sobą ogłupiałego Boromeusza, ciągnie przez teatr kilo­metrowe kiełbasofallusy, wali się po łbach protezami, wspina po drabinach, jeździ na trapezach i sznurach. Rozgry­wa przepiękną pantomimę gry i wal­ki skomponowaną ze starych samocho­dowych opon. A w końcu buduje na scenie gigantyczny śmietnik; zbiór i kompozycję ze wszelkich ulubionych re­kwizytów i przedmiotów Szajny. Zwa­la na kupę cały jego teatr, spoza którego ginący Animator aprostrofą zbli­żoną do słowa Cambronne'a kończy przedstawienie.

Szajna spisał i wystawił sztukę o so­bie. O swoim teatrze, o tym co go zło­ści i o tych którzy go denerwują. Zro­bił przedstawienie, w którym nie ma już cudzych tekstów, cudzych myśli. Pokazał, że umie się wypowiedzieć, nie przez tekst, ale przez teatr.

Pokazał też, że ma w Studio praw­dziwy aktorski zespół. Nie tylko Herdegena (Animator) czy Junównę (Sexi--Maxi), ale właśnie zespół.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji