Skutki mody?
Powiadają znawcy, a podobno praktyka to potwierdza, że terminowanie u cukiernika zaczyna się od swobodnej degustacji słodyczy. Kandydat na przyszłego mistrza może więc najeść się ciastek i kremów, ile tylko zapragnie. Złośliwość losu bowiem sprawia, że choćby łakomczuch przekroczył spodziewaną normę, to i tak pryncypałowi ryzyko się opłaci.
Późniejszy pracownik cukierni najpierw odchoruje dobrodziejstwo obfitości darmowych smakołyków, a później nie ruszy już niczego z produkcji cukierni. Takie są skutki metody, zwanej metodą obrzydzania. Teatr wprawdzie nie jest cukiernią, zaś widza trudno przyrównać do terminatora - lecz, gdyby ktoś chciał, mógłby i tu zaobserwować skutki podobnej metody. Czyli obrzydzania. Wystarczy tylko ulec panującej modzie np. na jednego autora dramatycznego i wystawiać go na scenie, systematycznie sięgając po wszystkie utwory, jakie kiedykolwiek napisał. A ponieważ nie zdarzyło się jeszcze, by nawet najznakomitszy pisarz nie miał w swoim życiu tzw. słabszych okresów twórczości, zawsze więc istnieje prawdopodobieństwo skompromitowania go przy pomocy nieudałego dzieła. Co dodawszy do przesytu innymi sztukami (w tym i najlepszymi) sprowadza efekty, równe skutkom anegdoty o chytrych cukiernikach i łakomych uczniach.
WITKACEGO odkrywają nasze sceny od kilku co najmniej lat, jak Amerykę. I jeśli te odkrycia dotyczyły rzeczywiście wartości dawniej pomijanych lub niedocenianych, chwała teatralnym Kolumbom! Pokazano bowiem autora awangardowego, którego nie rozumieli współcześni mu koneserzy sztuki oraz prostaczkowie duchowi, gdy ten twórca bardzo oryginalnego i po swojemu zaangażowanego teatru dzisiaj jeszcze mógłby przewodzić niemal całej czołówce scenicznej awangardy. Ale Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał, jak to wynika z jego bogatej biografii, od najmłodszych lat. Pisał różnie. Obok rzeczywiście celnych, choć świadomie deformowanych, eksperymentatorskich sztuk - pozostawił także sporo utworów niedopracowanych, czy przedobrzonych z punktu widzenia prób oraz wprawek eksperymentu dla eksperymentu. Powtarzanie wyświechtanych opinii na temat igraszek, jakie wyprawiał z przymierzaniem swych teorii o "czystej sztuce" do łamania nimi (teoriami) konwencji dramatycznych w teatrze, byłoby zbyteczne, gdyby nie okazja, którą stwarza nowa premiera w Teatrze im. J. Słowackiego.
POWTÓRZMY zatem zdanie, ze skoro istnieje swoista moda na Witkacego, niespokojnym szperaczom twórczości płodnego dramaturga odbiera sen świadomość, iż mogłyby nie doczekać się realizacji scenicznej utwory mniej lub prawie całkiem nieznane. Po cóż więc grać jeszcze raz "Matkę", "W małym dworku", "Szewców", "Kurkę wodną", "Jana Macieja Karola Wścieklicę", "Wariata i zakonnicę", "Bezimienne dzieło", "Tumora Mózgowicza", "Nowe Wyzwolenie", "Mątwę", "Sonatę Belzebuba" - skoro są w zapisie młodzieńcze dramaciki i późniejsze szkice dramatyczne?
No i w ten sposób dochodzimy do "Metafizyki dwugłowego cielęcia". Sztuka mało znana. Co najwyżej z lektury. I to czytelnikom specjalnie interesującym cię całokształtem twórczości Witkiewicza. Zagrana raz w Polsce (r. 1928), a później w 1970 (Genewa) i w 1973 (Richmond USA), ponoć na Zachodzie właśnie odniosła sukces. Jeśli zawierzymy informacjom o informacjach tamtejszej prasy. W każdym razie, u nas przed 48 latami, spektakl reżysera Wiercińskiego zszedł z afisza po pięciu przedstawieniach. Był chyba zabawą nieco ekskluzywną, która bardziej rozbawiała inscenizatorów i wykonawców, aniżeli publiczność. Nawet tę, bliską ówczesnym snobizmom "anglokolonialnym", zachłystującą się modą na egzotykę oraz wszelkie nowe "izmy" w sztuce.
CZY "METAFIZYKA DWUGŁOWEGO CIELĘCIA", oglądana i słuchana z dystansu blisko półwiekowego, zyskała jakieś nowe znaczenie oraz wartości, zarówno dla współczesnego teatru, jak i dla współczesnego odbiorcy? Oczywiście, gdyby ktoś się uparł udowodnić tezę, że absurdalne groteski z pogranicza majaczeń, burzenie konwencji teatru tradycyjnego i szukanie form dla antyteatru, są zbieżne z eksperymentami dzisiejszych dramaturgów i reżyserów awangardowych (zwłaszcza na scenkach studenckich) - to akurat ten utwór Witkacego może przypomnieć, iż "niczego nowego pod słońcem" dotąd nie wymyślono. Jest to zatem swoisty paradoks. Lecz jednocześnie i potwierdzenie zabrnięcia sztuki w zaułki, gdzie kończy się jaki-taki kontakt sceny z widownią. Dalekie skojarzenia bowiem nie zastąpią - choćby ledwie uchwytnych - punktów zaczepienia do przysłowiowego dialogu, jaki powinien się toczyć w sferze myśli i wyobraźni, pomiędzy autorem a odbiorcą. Autor, najogólniej, przedstawia prymitywizm cywilizacji (w tym przypadku - anglosaskiej) w zestawieniu z prymitywnościami "dzikich" lądów i ludzi. Oba prymitywizmy kompromitują świat dżungli, który nie ma granic, ponieważ żaden ubiór nie okryje dzikiej nagości ludzkiej natury. "Życie jest tak samo ohydne i potworne wszędzie. Tu nic nie pomogą dekoracje, czerwona pustynia ani kwitnące pnącza czy pierwszorzędny hotel" - wyjawia jedna z postaci "Metafizyki dwugłowego cielęcia". Mamy zatem świat uczłowieczonych bydląt, świat tragigroteskowy, w którym wszyscy się wyniszczają, przygotowując jego zagładę. Katastrofizm? Oczywiście i to także, jako częsty motyw przewijający się przez całą twórczość Witkiewicza. Ale pisarz traktuje ów zarys akcji, jako ramy, pretekst do spekulowania na scenie teorią Czystej Formy. Miesza więc w swojej sztuce i naukę (antropologię), obyczaje i ich snobistyczną symboliką, społeczne idee z anarchią, magię z cywilizacją - na koniec podlewa to wszystko obficie sosem skojarzeń z prądami i modami w sztuce. Powstaje więc teatr impresji, zaszyfrowany i tak wieloznaczny, jak obrazy Witkiewicza-malarza, podpisane tajemniczymi znakami "dopingu" narkotycznego.
WITKACY okazuje się tu żonglerem pojęć, tak zafascynowanym samym kunsztem żonglerki, że gubiącym po drodze sens tego, co chce przekazać widowni. Stąd prezentacja "Metafizyki dwugłowego cielęcia" szerszej publiczności chybia celu. Odbiorca mało obznajomiony ze specyfiką całej twórczości Witkiewicza pozostanie nieczuły na niuanse tekstu. A jeśli nawet tu, i ówdzie rozsmakuje się w absurdalnych, dowcipnych skojarzeniach "życiowych", jakie nasunie mu przypadkowo fragment sztuki czy bardziej czytelny odcinek akcji - to chyba stanowi niewielką rekompensatę w stosunku do ambicji i zamierzeń teatru. Nie wiem zresztą - czy owe ambicje oraz zamierzenia warte są zachodu. Czy wypełnią choćby ułamkowe funkcje poznawcze wobec teatru Witkiewicza. Tego teatru, który stał się obecnie modny, ale którego poszczególne elementy w twórczości wciąż nowoczesnego pisarza, więcej czynią zamętu w głowach przeciętnej widowni, aniżeli wyjaśniają prekursorską rolę dramaturga na obszarze dziejów naszej sceny.
No, więc - nie każda sztuka Witkacego przyczynia się do jego i teatru chwały. Szokowanie "nowościami", które zmarły śmiercią naturalną ongiś, bywa zawodne. I pouczające. Obawiam się, że "Metafizyka dwugłowego cielęcia" raczej zrazi publiczność, zamiast ją przyciągnąć do najcelniejszych dzieł Witkacego. Do tego interesującego teatru, w którym o coś chodzi, nie tylko o ekwilibrystykę czystych (?) form...
PRZY ZACHOWANIU wszystkich tych zastrzeżeń repertuarowych, trzeba jednak podkreślić, że reżyser JERZY GOLIŃSKI zaprezentował sztukę Witkiewicza w sposób bardzo widowiskowy. I chociaż był to jakby teatr dla teatru, wspomagany plastyczną wizją WOJCIECHA KRAKOWSKIEGO zza podwójnej kurtyny niby-chorobliwego snu "cielęcia" o matce (ach te obsesje autorskie, powtarzające się niemal w każdym dramacie!) - to przecież parę co najmniej scen mogło utkwić w pamięci widza. Szczególnie te, które utrzymywały się w konwencji parodiowania... konwencji teatralnych. Również większość ról zasługuje na wyróżnienie: Lady Leokadia IRENY SZRAMOWSKIEJ, Karmazyniello MARIANA DZIĘDZIELA, Sir Robert WOJCIECHA ZIĘTARSKIEGO, Książę Parvis TADEUSZA HUKA, Jack Rivers JÓZEFA HARASIEWICZA, Mirabella URSZULI POPIEL i Król Aparura LESZKA KUBANKA. Niemal wszyscy zabawni i zmanekizowani do absurdu, lecz nie wyłamujący się ze stylu groteskowego. Cóż z tego, gdy cały ich wysiłek nie znalazł potwierdzenia w celowości sięgania po "Metafizykę dwugłowego cielęcia" jako instrumentu artystycznego i filozoficznego, budzącego wrażliwość odbiorcy choćby na małe sprawy naszego wielkiego, skomplikowanego świata...