Artykuły

Urocze widowisko

Nie były dla nas zbyt łaskawe teatry, warszawskie w tym sezonie. Z tym większą radością można stwierdzić, że pod sam jego koniec przedstawienie, po którym trudno się było tak wiele spodziewać, sprawia tyle radości publiczności. Jakiś dobry "genius loci" czuwa nad Salą Prób Teatru Dramatycz­nego. To tu przecież oglądaliś­my przed kilku laty śliczne "Parady". Tym szlakiem idzie także przedstawienie "Szkoda wąsów", nawiązując do dobrej tradycji i prezentując nam mało znany utwór naszej literatu­ry narodowej,podany lekko,ładnie, z wdziękiem i sma­kiem.

Trudno powiedzieć, by komedio-opera Dmuszewskiego nie była znana historykom polskiej literatury i teatru. Zwróciła już przecież przed la­ty uwagę Leona Schillera, naj­lepszego znawcy naszego pisar­stwa scenicznego i skusiła go swymi walorami do stworzenia na jej kanwie własnej wersji. Opracowanie dotyczyło zresztą nie tylko tekstu, lecz i strony muzycznej. Premiera tak powstałego utworu odbyła się 20 lutego 1938 w ramach Warszta­tu Teatralnego studia reżyser­skiego przy Państwowym In­stytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Reżyserował pod kierunkiem Schillera Ziemowit Karpiński, a dekorację projek­tował Jan Rybkowski, dziś znany reżyser filmowy. Orkie­stra grała pod batutą Feliksa Rybickiego, który jedyny par­tycypował i dziś w przygoto­waniu przedstawienia anno 1964.

Dmuszewski był jedną z najbardziej malowniczych po­staci życia literackiego i tea­tralnego Warszawy pierwszych dziesięcioleci XIX wieku. Był aktorem, pisarzem i dziennika­rzem - połączenie dość rza­dkie, choć nie jedyne w historii kultury polskiej. Pisze o nim ładnie Karolina Beylin w swych szkicach o starej War­szawie. Był też autorem licz­nych sztuk, bądź oryginalnych, bądź tłumaczonych i adapto­wanych z języków obcych. Premiera "Szkoda wąsów" odbyła się w Warszawie 15 kwietnia 1814. Wodewil miał wielkie powodzenie. Zbigniew Raszewski pisze, że grano go w całym kraju. O pozycji "Szkoda wąsów" świadczy fakt, że komedia ta miała w War­szawie większe powodzenie, niż "Cudzoziemczyzna" Fredry, sztuka o podobnej tematyce, napisana i grana w blisko 10 lat później. Aż dziw bierze dlaczego tak długo nie pokazy­wano nam w stolicy tego bibelociku. Z tym większym uzna­niem powitać należy decyzję Teatru Dramatycznego. Tym bardziej,że realizacja scenicz­na komedio-opery, a właściwie tej wdzięcznej śpiewogry (jak zwykł był nazywać Schiller tego rodzaju utwory) wypadła jak najlepiej.

Problematyka "Szkoda wąsów" dawno już zwietrzała. Niewiele nas dziś obchodzi walka, jaka to­czyła się na początku XIX wieku między staroświecczyzną i postę­pem czasu. Nie bardzo też intere­sują nas konflikty wynikłe z tej walki. IRMA CZAYKOWSKA, po­mysłowy i staranny reżyser przed­stawienia, słusznie potraktowała więc akcję jako pretekst dla we­sołej zabawy, nie przywiązując do zdarzeń większej wagi. Powstało z tego widowisko w stylu polskiej komedii dell'arte co zaznacza wy­raźnie pantomimiczna uwertura, w której święci triumfy ZDZIS­ŁAW LEŚNIAK (Arlekin), prezen­tujący technikę władania ciałem z pogranicza akrobacji, jak rów­nież choreografia BARBARY FIJEWSKIEJ. A potem biegnie już wartko całe przedstawienie zawar­te w cudzysłów delikatnej ironii. Nie uwłacza ona w niczym naro­dowym tradycjom i nawet odnosi się do nich ciepło, nie bez sym­patii, a jednocześnie śmieje się z nich pogodnie i dowcipnie, jak z dawno minionych anachroniz­mów. Dzięki temu ironicznemu dystansowi możemy oglądać całe przedstawienie z pewnego dystan­su. Zdarzenia i ludzie zostali wy­obcowani, możemy przyglądać się im, jak przez lunetę. Są z innego świata, bawią nas i śmieszą, choć przecież trudno uwierzyć by mogli kiedyś w ogóle istnieć. Scenografia ZENOBIUSZA STRZELECKIEGO,idealnie zestrojona z intencją re­żysera, utrzymana jest także w stylu taktownego żartu, efektowna w rysunku i w kolorze.

Lecz nade wszystko pochwalić trzeba aktorów. I oni sprawili mi­łą niespodziankę. Przede wszyst­kim JOANNA JEDLEWSKA w roli sprytnej Dorotki, snującej wątek całej intrygi. Jest to pierwsza więk­sza rola tej utalentowanej młodej aktorki. Przybyła nam w jej osobie w Warszawie ruda subretka o zielonych oczach, pełna tempe­ramentu i wdzięku, która bardzo ładnie tańczy i śpiewa, wdzięcz­nie się porusza, podbija bez trudu i widownię, nawiązując z nią bardzo szybko kontakt. Partneruje jej zgrabnie WOJCIECH POKORA (Erast), aktor o ładnym, dźwięcz­nym głosie, dobrej prezencji, elas­tyczny, swobodny w każdym ru­chu, słowie i geście. Pysznie za­grał starego kandydata na męża ślicznej Teresy, JÓZEF NOWAK, naprzód w stroju dawnym, potem przebrany arcyzabawnie za modnisia. Uroczą narzeczoną była ANNA WESOŁOWSKA, jej gderli­wym ojcem-burczymuchą, miłośni­kiem staroświecczyzny - JAROS­ŁAW SKULSKI. Wszyscy śpiewali w sposób godny uznania, świad­czący o tym, że można już dziś znaleźć wśród naszych aktorów lu­dzi muzykalnych, o ładnych, dob­rze postawionych głosach, którzy potrafią zagrać nie tylko w dramacie czy w komedii, ale i w śpiewogrze, komedio-operze, a mo­że nawet w operze tout court. Jedyne wątpliwości budzą w przedstawieniu finałowe kuplety, dopisane przez Jerzego Jurandota. Nie licują one ze stylem całego utworu i wydają się zbyteczne. Trochę za długi jest też występ muzyczno-pantomimiczny. Można by go z pożytkiem skrócić. Te drobne us­terki nie umniejszają jednak war­tości całego przedstawienia, które jest uroczym widowiskiem słowno-muzycznym.

Wszystkim, którzy pragną spędzić w teatrze przyjemny wieczór, radzę wybrać się do Teatru Dramatycznego na "Szkoda wąsów". Sądzę zresztą, że ze względu na duże powodzenie dyrekcja przeniesie wkrótce ten spektakl z Sali Prób na dużą scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji