Artykuły

Jaśkowiak: Biskup ma ambonę, ja internet

- To, że ktoś ma taką a nie inną orientację seksualną, nie ma dla mnie znaczenia. A rolą sztuki jest prowokowanie. Sztuka ma pobudzić, dać do myślenia - mowi Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania w rozmowie z Adamem Kompowskim i Piotrem Żytnickim z Gazety Wborczej - Poznań.

ADAM KOMPOWSKI, PIOTR ŻYTNICKI: Prof. Jan Hartman napisał, że jest pan pierwszym polskim politykiem, który wstał z klęczek.

JACEK JAŚKOWIAK: Zwróciłem kiedyś uwagę na zdjęcie mojego poprzednika Ryszarda Grobelnego z procesji Bożego Ciała. Klęczał razem z jednym ze swoich zastępców. Pamiętają panowie? To są obrazy, które przemawiają.

Byłem na mszy poświęconej rocznicy Poznańskiego Czerwca. Kazanie dotyczyło wydarzeń czerwcowych, ale połowa kazania była o tym, jak obecne władze walczą z Chrystusem, bo nie zgodziłem się na figurę Chrystusa na placu Mickiewicza. A siedziałem w pierwszej ławce. Byłem zaskoczony taką manipulacją i nadużyciem. Kazanie miał bp Grzegorz Balcerek. Jeśli mam słuchać tego typu insynuacji i porównań do władz komunistycznych z 1956 r., to nie zamierzam uczestniczyć w uroczystych nabożeństwach. Tak samo jak nie wyobrażam sobie, by poznański abp Stanisław Gądecki przychodził na uroczystość miejską, a ja bym go rugał z mównicy i pouczał. Nie na tym to ma polegać. Jest rozdział Kościoła i samorządu.

Po pana liście do abp. Gądeckiego i raporcie na temat kościelnych roszczeń w stosunku do miasta Radio Maryja zrobiło z pana wroga Kościoła. Był materiał w Telewizji Trwam.

- List do arcybiskupa był w mojej ocenie bardzo wyważony. To, co robię, to nie jest walka z Kościołem czy z Chrystusem, jak mi się zarzuca, ale standardowe zachowania, które w europejskim kraju są normalne.

Internauci pana popierają, komentarze na Facebooku są pozytywne.

- Biskup ma ambonę, a ja mam internet.

Idą wybory i staje się pan jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w poznańskiej Platformie. Zrobił pan coś, czego wcześniej nie zrobił żaden prezydent w Polsce.

- W decyzjach nie kieruję się kalkulacjami politycznymi. Robię to, co uważam za słuszne. Mam do wykonania konkretne zadanie: chcę zadbać o interes poznaniaków, bo chodzi o publiczne pieniądze. Rozliczenia miasta z Kościołem muszą być jawne. Np. w Niemczech Kościół robi sprawozdania finansowe, by społeczeństwo, które daje mu pieniądze, miało świadomość, jak są potem dzielone.

Ale tam są to pieniądze z podatków, odpisy robione przez wiernych.

- U nas też są to pieniądze z podatków, bo jeśli Kościół dostaje dotacje ze skarbu państwa, to pochodzą one właśnie z podatków. Co więcej - powiedziałbym, że działania, które teraz podejmuję, długofalowo powinny pomóc Kościołowi. Bo problemem dzisiaj jest brak transparentności. Gdyby mieszkańcy wiedzieli, że Kościół wydaje określone pieniądze na cele dobroczynne, pomoc ubogim - tak jak wiadomo, ile na różne cele wydaje miasto - to tylko pomogłoby Kościołowi. Tajemniczość i brak wiedzy powodują, że rodzą się spekulacje i domniemania.

Byłby pan za tym, by abp Gądecki publikował taki raport o finansach kurii?

- To nieuchronne. Jesteśmy częścią Europy, pewne standardy prędzej czy później do nas przyjdą. Mówię o tym jako pierwszy, ale w 2010 r. byłem też jednym z pierwszych, którzy mówili o znaczeniu transportu publicznego, rowerach, wpływie centrów handlowych na centra miast. Wtedy też może brzmiało to rewolucyjnie, a dzisiaj jest standardem.

PO nie miała odwagi np. zlikwidować Funduszu Kościelnego. A poznańska Platforma jest dosyć konserwatywna. Jak partia reaguje na to, co pan robi?

- Mój list do arcybiskupa nie spotkał się z jakąkolwiek krytyką, czuję wręcz poparcie kolegów z PO.

Co było złego w relacjach Poznań - Kościół za czasów prezydenta Ryszarda Grobelnego?

- Te relacje były niesymetryczne. Kościół korzystał z miejskich nieruchomości po preferencyjnych stawkach, ale miasto wynajmowało kościelne po stawkach rynkowych. Albo obie strony płacą symbolicznie, albo według reguł wolnorynkowych.

Grobelny bał się Kościoła czy kalkulował?

- Kościół ma bardzo silną pozycję w Polsce, istotny wpływ na społeczeństwo. Czymś naturalnym jest, że politycy, którzy są w polityce od zawsze i nic innego nie robili, dokonują pewnych kalkulacji. Ja mam taki komfort, że pracowałem w biznesie, i nie muszę być do końca życia w polityce. Potrafię się zmierzyć z trudnymi tematami. Płacę za to pewną cenę. Moi bliscy to odczuwają, choćby mama, która wylądowała w szpitalu. Po tych porównaniach mnie do nazisty i pomówieniach, że walczę z Kościołem, zasłabła i się wywróciła. Cudem udało się ją uratować przed paraliżem. Dostała zakaz słuchania radia i czytania gazet, by się nie denerwowała.

Po tym, jak nie zgodził się pan na ustawienie w centrum miasta pięciometrowej rzeźby Chrystusa, był pan atakowany, nazywany nazistą.

- Robili to ludzie z ugrupowania Wierni Polsce. To, że takie grupy istnieją, jest urokiem demokracji. Ale martwi mnie, że ekstremalne, nacjonalistyczne i antysemickie organizacje są wspierane przez Kościół. Przecież ta grupa spotyka się w salce jednej z poznańskich parafii. To nie powinno mieć miejsca.

Poczuł się pan zagrożony?

- Koledzy zwracali mi uwagę, że w takich okolicznościach lekkomyślne jest jeżdżenie do pracy rowerem. Ale o tym nie myślę.

Otrzymuję też wiele pozytywnych sygnałów. Także od osób wierzących, i to w takim stopniu, że przed każdym posiłkiem odmawiają modlitwę. Mówią, że to, co robię, jest słuszne, dobre. Dlatego postrzeganie Kościoła przez pryzmat kazania jednego biskupa byłoby niesprawiedliwe.

Musiał być jakiś impuls, który sprawił, że zlecił pan ten raport. Co pana bardziej oburzyło: 13 tys. zł miesięcznie płacone jednej z parafii za przejazd przez jej ziemię kolejki dziecięcej Maltanka czy 20 mln zł, których chce Kościół za tory tramwajowe na swojej ziemi?

- To, że ktoś chce zarobić, mnie nie oburza. Pracowałem w biznesie. Ale miasto dawało się przez wiele lat ogrywać. Nie mam zamiaru na to pozwalać. Nie tak łatwo mną manipulować podczas negocjacji, mówić, że walczę z Chrystusem. Taka próba wmówienia, że ktoś ma za sobą Boga, jest bardzo anachroniczna. Niemcy w 1939 r. też mieli na paskach: "Gott mit uns".

Jaki jest pana osobisty stosunek do Kościoła? Chodzi pan?

- Kiedyś chciałem zostać jezuitą. Mam dużo przyjaciół wśród księży i zakonników. Biblię mam na iPadzie, czytam ją bardzo często sam i młodszemu synowi. Na tym się opiera nasza kultura. Natomiast biorąc pod uwagę, jakie są kazania i upolitycznienie Kościoła, to wolę z Bogiem porozmawiać sam, bez pośredników.

Wpisuje się to wszystko w skręt PO w lewo, czego przykładem jest ustawa o in vitro.

- To, że nie mamy już w partii Gowina i Rokity, na pewno nam pomaga. Ale przede wszystkim społeczeństwo się zmienia i PO też. Mamy kontakty z mieszkańcami Europy, ludzie tam studiują, pracują, jest wymiana myśli i idei. Polska się zmieniła w ciągu 25 lat. Zmieniają się formacje polityczne. Dojrzewamy do pewnych zmian.

A samorząd? Jaki jest największy problem wielkich polskich miast?

- Nie da się wskazać jednego takiego problemu. W Poznaniu i okolicach zmagamy się z chaotyczną zabudową miasta i otaczających je gmin, z wrzaskiem przestrzeni, czyli nadmiarem reklam w przestrzeni publicznej.

Wymieniłbym też zbyt słaby transport publiczny, mieszkańcy muszą mieć możliwość sprawnego przemieszczania się w ramach aglomeracji. Miasto i otaczające je gminy powinny być jednym spójnym organizmem. Trzeba przyśpieszyć działania, które do tego doprowadzą. Zmiany technologiczne i te w mentalności ludzi są wyzwaniem dla władz samorządowych.

Wziął pan udział w pikiecie wspierającej imigrantów.

- Zawsze byłem otwarty. Mój przyjaciel, pieśniarz Jacek Kaczmarski był Żydem, jego matka ocalała z Holocaustu. Mam przyjaciół na całym świecie, gościłem ich w domu. Mamy w Polsce problem z ksenofobią, wrogością wobec obcych. Zależy mi na rzeczywistej otwartości. Jeśli będą w Poznaniu takie hasła jak "Litewski chamie, klęknij przed polskim panem", które na stadionie wywieszają kibice, to zaprotestuję. Nie będę tolerował wypowiedzi obrażających ludzi, którzy tu mieszkają, studiują. Jestem Europejczykiem.

Spotkał się pan z imigrantami z Syrii.

- Tak, chcemy im pomóc, jest agencja pracy tymczasowej, która znajdzie im pracę. Mniejszości nas wzbogacają. Mój syn ostatnio powiedział mi, że zastanawia się, czy nie założyć spółki z Wietnamczykiem, u którego się w Niemczech stołował przez kilka lat. Chce otworzyć z nim na poznańskich Jeżycach knajpkę dla studentów - zachęcam go.

Poznań był zawsze miastem wielokulturowym, mieszkali tu Niemcy, Żydzi, Bułgarzy, Bambrzy, którzy wzbogacili miasto swoją kulturą i pracą. Moja synowa jest autochtonką ze Śląska, ma obywatelstwo polskie i niemieckie. Cieszę się, że przyjeżdżają tu Niemcy, Włosi, Ukraińcy, Białorusini.

Uchodźcy z Syrii to chrześcijanie. A co pan powie na przyjęcie muzułmanów?

- Pracowałem w Niemczech na budowie z muzułmaninem. Szef jednej z firm doradczych, z którym współpracowałem, też był muzułmaninem. Naprawdę nie ma się czego bać. Patrzymy przez pryzmat jednego czy drugiego zamachu terrorystycznego. A zobaczmy, jaką siłę daje społeczeństwu amerykańskiemu jego wielokulturowość. Gdy rozmawiam z przyjaciółmi syna, młodymi ludźmi, to tej ksenofobii na szczęście nie zauważam. Ona jest w internecie.

Wśród wyborców Kukiza.

- Oni głosowali wcześniej na Korwina, na Palikota. To grupa niezadowolonych. Kukiz to radykalizm. Młodzi ludzie chcą zmiany. Klasa polityczna w dużej mierze na to zasłużyła. Te wszystkie ośmiorniczki - to słusznie budzi oburzenie. Tyle że Kukiz jest człowiekiem bez programu.

Boi się pan wygranej PiS i Kukiza? Pan promuje miasto otwarte.

- Wstąpiłem do PO, bo chcę, byśmy byli częścią Europy. Wierzę w pragmatyzm Polaków, ale wybory demokratyczne należy szanować. Jeśli mieszkańcy dokonają takich wyborów, to należy je przyjąć z pokorą. Mam świadomość, że PO popełniła wiele błędów i do tych błędów nasi liderzy się przyznają.

Boi się pan wygranej PiS? Że zapamięta panu walkę z Kościołem?

- Powtarzam, że nie walczę ani z Kościołem, ani z Chrystusem. Zresztą jestem przekonany, że wygra PO. Uważam, że najbardziej mogę przekonać do PO swoimi działaniami. Nie chciałbym Polski, w której będzie jeszcze większa dominacja Kościoła.

Chce pan zatrudnić Macieja Nowaka, geja, na stanowisku szefa Teatru Polskiego. On mówi, że nie da Poznaniowi spokoju, wsadzi kij w mrowisko.

- To, że ktoś ma taką a nie inną orientację seksualną, nie ma dla mnie znaczenia. A rolą sztuki jest prowokowanie. Sztuka ma pobudzić, dać do myślenia. Należy jednak pamiętać, że "czymś innym jest sztuka, która wywołuje emocje, a czymś innym są emocje, które pretendują do miana sztuki". To z Cortázara.

Kiedyś krytykował pan afiszowanie się polityków z klubowymi szalikami, ale teraz sam się pan pojawia na meczach.

- Mam z Lechem Poznań pewien problem. Zdaję sobie sprawę, że to element budujący tożsamość wielu poznaniaków i mieszkańców Wielkopolski. Gra Lecha w europejskich pucharach ma też spore znaczenie promocyjne dla miasta. Przeszkadza mi jednak to, że jest mała grupa kibiców, którzy mają nacjonalistyczne poglądy. Przeszkadza mi też wulgaryzm, pogarda dla Legii Warszawa, postrzeganie przeciwnika jako wroga.

Jestem bardzo daleki od sztampowego podejścia. Mam świadomość, że jeśli mamy stadion na 40 tys. widzów, to dobrze, że chodzą na niego kibice i jest pełny.

Pójdzie pan na poznański Marsz Równości, tuż przed wyborami?

- Dostałem propozycję objęcia marszu patronatem. Podobnie jak nie objąłem patronatem Marszu dla Życia, tak nie obejmę nim Marszu Równości. Będę zawsze uczestniczył w tym, co jest dla mnie ważne, ale nie dlatego, że może dać mi poparcie. Brałem udział w proteście przeciwko odwołaniu "Golgota Picnic".

A Marsz Równości? Muszę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w Polsce tej równości nie ma i kto jest z tego równego traktowania wykluczany. Jeżeli dojdę do wniosku, że to słuszny protest, to spojrzę w kalendarz, porozmawiam z żoną i podejmiemy decyzję o ewentualnym udziale.

***

Jacek Jaśkowiak - 51 lat, ukończył prawo na UAM w Poznaniu. Na początku lat 90. pracował u Jana Kulczyka - był dyrektorem ds. handlowych w firmie Kulczyk Tradex. Prowadził własną firmę doradczą i księgową obsługującą zagranicznych inwestorów. Organizował zawody narciarskiego Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie. W 2010 r. kandydował na prezydenta Poznania z ramienia stowarzyszenia My-Poznaniacy. Zdobył 7 proc. głosów, zajął czwarte miejsce. W 2013 r. zapisał się do Platformy Obywatelskiej. W grudniu 2014 r. został prezydentem Poznania, pokonując Ryszarda Grobelnego, który rządził miastem 16 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji