MROŻEK PRZECIW MROŻKOWI
Byłem zawsze gorącym zwolennikiem dramatopisarstwa, które zawdzięczamy Sławomirowi Mrożkowi. Zachwycałem się "Męczeństwem Piotra Oheya",tak świetnie wystawionym przez krakowską "Groteskę". Wiele interesujących wartości dostrzegałem w "Indyku", w jego wersji ukazanej na małej scenie Teatru Dramatycznego (sala prób), w reżyserii Zbigniewa Bogdańskiego. Stwierdziłem, że w wielu różnych ujęciach (polskich i zagranicznych) sprawdziły się znakomite jednoaktówki: "Na pełnym morzu", "Zabawa", "Czarowna noc". Dlatego właśnie była dla mnie (i nie tylko dla mnie) niemiłą niespodzianką ostatnia sztuka Sławomira Mrożka: "Śmierć porucznika". Gdzież się podział żywiołowy dowcip autora "Słonia", "Indyka" i "Deszczu"? Jego zdolność dostrzegania zjawisk z nowej strony, w sposób nieoczekiwany? Intelektualna przenikliwość? Gdzie się ulotniły owe fantastyczne pomysły, które dają teatrowi Mrożka cechy samodzielności i nietuzinkowości? Zostały niestety zastąpione przez tandetę i łatwiznę, "przedrzeźniactwo"(jakby powiedział Irzykowski), powtarzanie pomysłów już tysiąc razy ogranych, zużytych, wyświechtanych... Zamiast dowcipu i humoru mamy tu (poza kilku scenami) jeszcze jedną porcję odgrzewanek z "Króla Ubu", który był upadkiem tak ładnie się zapowiadającej "Stodoły" (i z powodu którego już wtedy mówiono o nudnym powtarzaniu tego samego wciąż pseudo-humoru). Przed kilku miesiącami podczas spotkania z czeskimi pisarzami, w warszawskim Związku Literatów rozmawialiśmy, między innymi, o wrażeniach, jakie odnieśli, odwiedzając nasze teatry. Po wielu słowach uznania, na pewno szczerego, usłyszeliśmy niespodziewane zastrzeżenia, dotyczące "Śmierci porucznika". Nasi przyjaciele szli na spektakl z wielkim zaciekawieniem, przyjechali przecież z kraju, gdzie inne sztuki Mrożka odnoszą sukcesy w wielkiej ilości teatrów. Otóż doznali gruntownego rozczarowania i wyszli z uczuciem głębokiego niesmaku. "Po cóż opluwać to właśnie, co w waszej kulturze jest dla wszystkich najcenniejsze i najgłębsze: romantyzm?" - pytali. Może była w tych słowach odrobina przesady. Ani Mickiewicz, ani romantyzm polski nie musi się lękać tak słabego i mało celnego, mało, dowcipnego natarcia. Ale niesmak, któremu dali wyraz nasi przyjaciele tym bardziej mi się wydaje znamienny, że właśnie Czesi dawali nieraz dowody pięknego i śmiałego przywiązania do prawdy. Przecież to uczeni tego kraju sami zdemaskowali, ukutą z najsubtelniejszych zresztą pobudek, legendę o "Królodworskim rękopisie". Patriotyczne fałszerstwo Wacława Hanki zostało udowodnione przez innych, równie gorących, patriotów - wierzących, że kulturze narodu lepiej się przyda prawda, niż złudzenia. A i sam Mickiewicz walczył o prawdę; o rozszerzenie granic ludzkiego poznania.
W przypadku "Śmierci porucznika" najbardziej niepokojący jest - poziom. Z płytkiej i pustej kpinki niewielka płynie korzyść dla narodowej wyobraźni, a jeszcze mniejsza dla narodowego humoru (którego Mickiewicz był znawcą i smakoszem). Mały cytat będzie tu może pomocny. W "Ilustrowanym Magazynie Studenckim I.T.D." z 26.1. znalazłem reportaż Tomasza Markowskiego z Częstochowy, a w nim taki fragment rozmowy z przewodniczącym Komisji Kultury Rady Uczelnianej Z.S.P. Jarosławem Bielińskim:
- "Wyobrażam sobie - mówię - jak przyjmie widz częstochowski, a także tych 703 studentów Politechniki, zjadliwą demistyfikację Mickiewiczowskiej Reduty Ordona w wykonaniu Sławomira Mrożka. Myślę oczywiście o sztuce "Śmierć porucznika", bowiem kluczem do humoru Mrożka jest w ogóle demistyfikacja postaw romantycznych. A więc, jak przyjmie ten widz Mrożkowskie szyderstwo czyniące z porucznika Ordona zazdrosnego półgłówka, zaś z poety Adama Mickiewicza - groteskowego poszukiwacza obrazów batalistycznych i wyrozumiałego starucha. Rzecz jasna, upraszczam, choć prawdę mówiąc, sztuka jest bardzo prosta i pełna swojskiego polotu. Przecież państwowy teatr w tym mieście nosi właśnie imię Adama Mickiewicza."
Do tego głosu warto dodać uwagę kierownika teatrzyku amatorskiego "Drzazga", Bogumiła Konodyby: "Występujący w sztuce Chór Wykolejonej Młodzieży jest znudzony. Mniej chyba legendą o Ordonie, niż samą sztuką". Czyż to nie głos rozsądku?
Traktuję zatem piękny esej Teofila Sygi w sprawie "Śmierci porucznika" ("Stolica" Nr 4) i wymowny, gorący głos Ludwika Hieronima Morstina, ("Stolica" Nr 7) jako próbę obrony Mrożka i jego talentu. Zresztą i Zygmunt Greń krytycznie ocenił tę sztukę w "Życiu Literackim". Nie dajmy Mrożkowi niszczyć talentu Mrożka! Nie zezwólmy mu staczać się po pochyłościach artystycznej płycizny! Chrońmy autora "Indyka", "Oheya", oraz uroczej "Zabawy"!
Mieczysław Jastrun opowiada pięknie, jak to pewnego dnia, syn Adama Mickiewicza, Władysław, przyszedł do biblioteki Arsenału, by od ojca, który tam pracował pożyczyć jakąś jego książkę. "Poczekaj!" rzekł autor "Dziadów" - "Ja coś lepszego napiszę"!