"COŚ TY UCZYNIŁ LUDZIOM, MICKIEWICZU?"
Trzeba w tym wypadku - jak się to okaże - zacząć od prawd prostych, twierdzeń dawno wypowiedzianych chociaż zawsze żywych, ciągle aktualnych, mówiących o znaczeniu zjawiska, któremu na imię Adam Mickiewicz. W historii kultury i umysłowości polskiej był on zdarzeniem dziejowym gdyż na kształtowanie uczuciowości i poglądów wielu już pokoleń wywarł i wywiera wpływ olbrzymi, niezaprzeczalny. Prawdy zaś przez niego objawiane są ciągle żywe i każde po nim pokolenie musi je także na nowo przeżywać.
Po śmierci poety Zygmunt Krasiński wyrzekł słowa pamiętne: "Pan Adam nas opuścił, na tę wiadomość serce mi pękło. Dla ludzi mego pokolenia był on miodem i mlekiem, krwią i żółcią duchową. My z niego wszyscy..."
My z niego wszyscy! W lesie poezji polskiej pokłoniły mu się wszystkie drzewa, przed nim - "poetą rzeczy wieczystych i jednocześnie poetą rzeczy aktualnych". W dziedzinie poezji nie ma sobie równych. Zdaniem Boya - Żeleńskiego dokonał Mickiewicz tytanicznego wysiłku aby przebyć tę przepaść jaka nas dzieliła od Europy i stanąć w rzędzie największych twórców świata; był największym cudem, jakiego kiedy było świadkiem polskie życie, był - wyznanie Tuwima - najgenialniejszym poetą, jakiego ludzkość dotychczas wydała.
Przecież - wielkość i znaczenie Mickiewicza nie na tym tylko polega, że jest on poetą genialnym. Zauważono już. że rola ja_ ką odegrał wykracza daleko poza granice sztuki, jego wpływ był niezmierny poza literaturą przez wytworzenie sumy dorobku duchowego, mającego znaczenie dla dalszego rozwoju kultury polskiej i tym tłumaczy się powszechny kult poety. Dla innych narodów - mówił Józef Ujejski przy odsłonięciu pomnika Mickiewicza w Paryżu - poeta największy nawet, jest tylko poetą. Może być źródłem rozkoszy estetycznej, źródłem mądrości nawet, poza tym zaszczytem, pióropuszem dumy narodowej, ale dla nas Adam Mickiewicz był czymś o wiele więcej: rolę tego człowieka można porównać jedynie z rolą Mojżesza wśród Żydów. I tę potrzebę Mickiewicza dla nas wszystkich najlepiej, najdosadniej i najkrócej wyraził Stanisław Pigoń słowami: "Każde pokolenie znajdowało w nieprzebranym skarbcu jego duszy wartości sobie właściwe i potrzebne".
Potężna żywotność Mickiewicza prowokowała wielu pisarzy do wystąpień, do poetyckich i ideowych dyskusji. Przynosiły one wiele pożytku i polskiej myśli historiozoficznej i polskiej literaturze,dowód - w twórczości Słowackiego i Wyspiańskiego.
Puśćmy jednakże wodze fantazji i wyobraźmy sobie rzecz zgoła nieprawdopodobną. Oto ktoś, komu zatarły się granice między żartem a prostactwem, ktoś - kto posiada nadmiar odwagi a zbyt mało taktu artystycznego i moralnego, ktoś, mówię, pozbawiony pokory wobec tematu - postanowił sobie tęgo pośmiać się, a za przedmiot swych żartów, obrał "Redutę Ordona", "Dziady" (także część trzecią) i inne utwory poety.
Mało pamiętliwy przestrogi, że było cymbalistów wielu, ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu - ów kłoś żart posunął zbyt daleko.
Uczciwszy uszy - posłuchajmy. Odsłona pierwsza "Śmierci porucznika" - tak nazwijmy tę "sztukę" - przedstawia obraz bitwy na Woli roku 1831. Generałowi kierującemu bitwą przedstawia się Mickiewicz jako "Vier und Vierzig" (ach. cóż za pomysł, i takt jaki!); ponieważ generałowi wpadła do oka mucha - pomaga mu w kierowaniu walką i, nie tracąc czasu układa "Redutę Ordona". Kanonada, dym, szturm - generał troszczy się o to jak go poeta w swym wierszu opisze: czy w galowym mundurze? Dużo śmiechu!
Odsłona druga - w emigracyjnym mieszkaniu poety. Ordon z pretensjami, że go poeta uśmiercił, bo żenić się nie może. Narzeczona Ordona, Zosia, w intencji autora i teatru, typowe dziewczę polskie i typowa pół-idiotka. Poeta narzeka, że na Woli też się potłukł; szuka rany, zagoiła się, nie znajduje - część publiczności wybucha śmiechem. Asystujący scenie oficerowie polscy - banda pijaków i matołów. Więc trzeba o pół tonu wyżej podnieść nastrój owego, przepraszam, utworu. Wszyscy - "dla idei", stary wiarus ociera łzę, a poeta: "Niech cios na mnie spada, niech mi będzie dana męczeństwa korona, ja wszystko ścierpię! (chwyta się za policzek). Zęby mnie bolą" (głośny wybuch śmiechu wśród małej, na szczęście, części publiczności teatralnej). Ponowny wybuch śmiechu następuje po słowach poety: "My wygnańcze syny jednej matki". I tak dalej, i tak dalej.
Dzieło wieńczy koniec. Więc w odsłonie trzeciej cela więzienna z trzeciej części "Dziadów" z tą zmianą, że zamiast Filomatów widzimy tu chuliganów i - Ordona, który pod koniec życia także został chuliganem. Kiedy umiera - Chór Wykolejonej Młodzieży woła: "Jakaż nas przejmuje boleść, gdy odchodzi stary koleś!" A Ordon, umierając, majaczy: ..Podajcie mi... mój ukochany kastet... mój nóż, mojkę i szpadrunki", na co Chór Wykolejonej Młodzieży: "Stary żołnierz, on chce, jak Czarniecki, umierając, swe żegnać rynsztunki". Także i w tej odsłonie zjawia się duch poety aby młodzi chuligani mogli pośmiać się z "Dziadów" parodiując wiersze dramatu.
Czas już przyjrzeć się autorowi (boć okazało się,że to nie fantazja) i imię jego przekazać dziejom recepcji twórczości Mickiewicza w Polsce, nie wątpię bowiem, że podobny utwór wystawiony za granicami naszego kraju spotkałby się z protestem naszej placówki dyplomatycznej. Nazywa się: pan Sławomir Mrożek i na częściowe jego usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że nie podano mu pomocnej dłoni,nie przypomniano słów Żeromskiego wypowiedzianych po pierwszej wojnie, słów, których straszliwa aktualność objawiła się po drugiej: Polska "przede wszystkim musi podnosić i ku czci powszechnej ukazywać to, co jest najbezcenniejsze w jej dziejach: zapomniane trudy i znoje swych męczenników". Odwrotnie, reżyser Teatru Dramatycznego, starał się abyśmy oddychali atmosferą cyrku (miny i gesty aktorów, stary Ordon, przepraszam, Orson, ze zręcznością małpy wdrapuje się na słup), słowem, nam, których zachęca się do padania na twarz przed Ionesco i Dürrenmattem, dano okazje do pośmiania się z walki i męczeństwa narodu, do pośmiania się z poezji najbardziej wzniosłej i najbardziej tragicznej. Panowie ci przypominali figle Emersonowskich chłopców, usiłujących zagasić słońce strażacką kawką. I fama poszła po Warszawce: jakież to dowcipne, jakie zabawne, tylko ponuracy się nie śmieją. Przestrzegał kiedyś Jan Kochanowski:
"A kto się w nieszczęściu śmieje.
Jabych zaś rzekł, że szaleje".
Jakaś metoda jest w tym szaleństwie. Bo czyż to, co rano w szkole jest przedmiotem wzruszenia - może się już wieczorem stawać przedmiotem drwiny? Czyż obraz martyrologii czasów ostatniej wojny nie nasuwa jakże bolesnych skojarzeń?
Wulgaryzator z Norwidowskiego utworu z zakamarków teatru pojawił się na oświetlonej scenie, i -
"gdy jedni jasności, ów ciemności szuka".
Zabiegamy mu drogę głośnym: Nie pozwalam!