Artykuły

Burleska czy moralitet?

Nowe przedstawienie Józefa Szajny, "Łaźnia" Wł. Majakowskiego w Teatrze Kameralnym, z powodzeniem może stać się okazją do powtórzenia wszystkich dawnych zarzutów pod adresem stylu tego reżysera: że barok pomysłów, że zagubienie koncepcji w wirze scenicznych zdarzeń, że wreszcie zaniedbanie pracy z aktorem. Nie zamierzam całkowicie rezygnować z tych pretensji w wypadku "Łaźni" - ale od razu chciałbym powiedzieć, że Szajna podbił mnie tym razem swoją żywiołowością. Jest reżyserem-entuzjastą, widać, że teatr go cieszy właśnie jako możliwość zabawy scenicznej, że wkłada w nią wiele pomysłowości, inteligencji i serca. To teatromana musi "brać" - a i recenzent nie jest z żelaza. Pozrzędzi, bo tak mu profesja każe, ale przyzna, że się ubawił, i to niebanalnie. Żebyśmy mogli spokojnie chwalić, wyłuszczmy pretensje.

Powiadają, że zasadą ekonomiki teatralnej jest dezyderat, aby gwóźdź wbity w ścianę w pierwszym akcie posłużył w ostatnim do powieszenia kapelusza lub... powieszenia się bohatera. Owych przysłowiowych "gwoździ" jest u Szajny takie mnóstwo, że widz nie ma za bardzo możliwości sprawdzić ich przydatności, i obawiam się, że reżyser też nie. "Szmaciarski" styl tylko w pierwszej chwili powoduje spontaniczną reakcję: co też on tym razem wymyślił! - reakcję pozytywną; w pełnospektaklowej sztuce zaczyna trochę nużyć jak, jak nuży każde obżarstwo. Szajna zmusza nas zaś do obżarstwa - z całą życzliwością, radośnie. Gość konsumuje, bo potrawy pikantne, a potem rycynusu zażywa, nie tracąc mimo wszystko sympatii dla gościnnego gospodarza. Podczas spektaklu "Łaźni" wzdychałem chwilami: nie tak prędko, nie tyle!

Obraz pierwszy, ten który powinien zdynamizować widza, jest "puszczony". "Łaźnia" jak raz nadaje się do zostawienia aktorom dużego marginesu dla improwizacji - byle nie był on za duży. Wykonawcy z tej wolności korzystają bardzo dobrze, kiedy sceny są żywiołowo-burleskowe, ale wyraźnie się lenią w tych bardziej spokojnych. W moim przekonaniu przesadzona improwizacja wyraża się i w ustawieniu postaci Reżysera (dobry T. Malak). Zmienione proporcje i układ spowodowały, że chwilami z trudem trzeba sobie przypominać, gdzie i jak dany dialog był ustawiony przez Majakowskiego Jestem w tej mierze konserwatystą: nie lubię nie poznawać na scenie znajomego utworu. Szajna pozostawia w rezultacie w niepewności, czy chodziło mu o dobrą, burleskową zabawę, czy też o współczesny moralitet (jak sam sugeruje). Pewne akcenty uwspółcześniające (podwyżka biletów tramwajowych - skąd ten Majakowski wiedział!) wskazując na "moralitet", ale ów gubi się chwilami w grotesce i burlesce.

Zacznijmy z innej beczki: to bardzo teatralne widowisko. Wszystko zostało w nim przełożone na wizję, każde słowo podparte jest - ba! zespolone - z inscenizacyjno-scenograficznym działaniem. W przeważającej większości scen dynamika wielokierunkowa, złożona, spontaniczna. Pomysły, pomysły - fantazyjne, fantastyczne. Szuflady pełne biurokratów, portretowanie tow. Pobiedonosikowa (bardzo dobry Marek Walczewski), na najucieszniejszej szkapie, jaką w życiu widziałem, kostiumy dopracowane do szczegółu - płód niespokojnej i żywej wyobraźni. Istna feeria! Wiele dobrych ról: R. Próchnickiej (tow. Underton), Kazimierza Witkiewicza (malarz Belwedoński), Kazimierza Kaczora (Optymistienko), Zdzisława Zazuli (Czudakow), Wandy Kruszewskiej (Mezaliansowa). Ostra, bujna wyobraźnia Majakowskiego znalazła swój adekwatny wyraz. Czy i myśl Majakowskiego? Ha, tu można by podyskutować.

Najlepiej chyba pojęte zostały teatralne pomysły autora "Obłoku w spodniach", owo wyjście w stronę widza, nawiązanie z nim żywego kontaktu. Szajna oskrzydlił swoich widzów, otoczył ich według wszelkich zasad strategii. Atakowani są od tyłu, od frontu, z flanki. Głośniki rozwieszone na sali, akcja, która rodzi się gdzieś za kulisami i w foyer, i wtacza na scenę z całym rozpędem. "Dramat w IV aktach z cyrkiem i fajerwerkiem", jak go nazwał autor, spełnia owe obietnice. Jest w nim wszystko, co Majakowski obiecywał - i czego nie obiecywał.

"Łaźnia" kipi sarkazmem i żarem, nie boi się patosu, oskarża wielokierunkowo wykrzywienia rodzącej się socjalistycznej rzeczywistości, jest jednocześnie dramatem walki postaw. Może się mylę, ale wydaje mi się, że wiele żaru poety przetopiono na groteskową zabawę - może za wiele. Nie jestem zresztą pewien; a nuż dziś te górne tony już by raziły? Może została już tylko warstwa satyryczna, znakomita zresztą? W każdym razie inscenizacja Szajny takie właśnie refleksje sprowadza. Ale skrzywdzilibyśmy reżysera, gdybyśmy napisali, że w jego przedstawieniu tylko zabawa króluje. Jest w nim wiele gorzkiej refleksji, jest i porcja optymizmu, tkwiąca w tym, że nie ma takiej głupoty i zła, której nie dałoby się wymierzyć sprawiedliwości - teatralnej. I jeszcze jedno: na sali podczas przedstawienia nie ma tzw. ryku śmiechu, i tak jest chyba dobrze. "Cyrk" Majakowskiego nie jest bowiem wygodnym i sytym śmiechem - jest także walką, i to ostrą, bezpardonową walką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji