Artykuły

Tęsknota za tym, aby wyjść z ramy i pójść do ogrodu

- Kierowałam się perspektywą podróży i obserwowania z dystansu, a to, że obserwatorem jest kobieta było istotne, lecz niedecydujące. Na pewno powieść uwiodła mnie jako kobietę, która dużo podróżuje i często dystansuje się do miejsc, w których przyszło jej przebywać - rozmowa z reżyserką Eweliną Marciniak o jej "Portrecie damy" wg Henry'ego Jamesa, wystawionym w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Rozmowa Katarzyny Mikołajewskiej z Eweliną Marciniak o premierze "Portretu damy" w Teatrze Wybrzeże.

Katarzyna Mikołajewska: Chcąc porozmawiać o Portrecie damy muszę zapytać o objętość dzieła Henry'ego Jamesa. Co Cię teatralnie nęci w tak potężnej rozmiarowo prozie?

Ewelina Marciniak: To nie objętość była powodem, dla którego chciałam zajmować się "Portretem damy". Interesuje mnie spojrzenie Jamesa na Europę, które jest niezwykle współczesne. Jego obserwacje życia tamtejszej XIX-wiecznej arystokracji są prowadzone z perspektywy kobiety. To dla mnie spojrzenie antropologa, który patrzy na Europę, a jednocześnie jest to spojrzenie kobiety, która sama przechodzi przez proces dojrzewania. Przybycie Amerykanki Isabel Archer do Europy wcale nie musi oznaczać konfrontacji dwóch kontynentów, bo powieść daje się odczytać jako konfrontacja obcego z Europą. Tak odczytałam tę powieść i tak starałam się ująć świat w swoim spektaklu. Dostrzegam jeszcze inną konfrontację - kobiety z samą sobą - gdy Isabel po odejściu rodziców musi się nazwać i dookreślić. Przybywa do Europy, która jest dla niej szansą na to, aby jej życie stało się wielką przygodą. Wszyscy ludzie, których spotyka mają na nią pomysł czy projekt, tymczasem ona próbuje być swoim własnym projektem.

I Twoim zdaniem Isabel to się udaje?

- Moim zdaniem jest to trudne, ale nie niemożliwe. W zakończeniu spektaklu staram się zadań pytanie o to, gdzie jest kres walki o siebie i co to znaczy dojrzałość czy dorosłość dla kobiety. Przy okazji: czym jest dojrzałe i świadome postrzeganie momentu rozwoju cywilizacji, w jakim się znajdujemy.

Po raz kolejny powracasz w spektaklu do świata widzianego z kobiecej perspektywy - czy to świadomy przejaw feminizmu?

- Kierowałam się perspektywą podróży i obserwowania z dystansu, a to, że obserwatorem jest kobieta było istotne, lecz niedecydujące. Na pewno powieść uwiodła mnie jako kobietę, która dużo podróżuje i często dystansuje się do miejsc, w których przyszło jej przebywać.

Z odkrywaniem dojrzałości i kobiecości u Isabel wiąże się także kwestia seksualności, którą w spektaklu traktujesz w sposób specyficzny, pełen sprzeczności. Z jednej strony subtelnie, a jednocześnie dosadnie. Z czego to wynika?

- Mam poczucie, że historia Isabel Archer jest opowieścią o dojrzewaniu do seksualności i namiętności, która rodzi się między kobietą i mężczyzną. Jednym z elementów podróży "w głąb siebie" jest uświadomienie sobie faktu, że jej ciało może coś znaczyć.

Nie po raz pierwszy zresztą w Twoim spektaklu pojawia się muzyka grana na żywo. Tym razem wprowadzasz dziewczyny z zespołu na scenę i dajesz im aktorskie role. Skąd taki pomysł?

- Moim celem było "uruchomienie" tych postaci, dlatego też do współpracy zaprosiłam dwie kobiety. Otrzymały do zagrania konkretne role jako Jane Bowles i Cherifa. W czasie pracy nad spektaklem powstała jego trzecia część, w której odwoływaliśmy się do historii Jane Bowles, która miała płomienny romans w Maroku w latach 50-tych i tenże romans miał być odbiciem historii Izabeli - rodzajem lustra. Nie starczyło czasu, żeby zbudować tę część, lecz ostatecznie okazała się ona pewną naroślą, dodatkowym wątkiem dla świata, który objawił się w pierwszej i drugiej części. Ten świat był na tyle kompletny, że chciałam go zachować w dotychczasowej spójności.

Muzyka jest jednym ze sposobów opowiadania - niezwykle obrazowego - który był mi potrzebny, aby nas uwieść. Optymizm XIX wieku tak samo wtedy uwiódł ludzi i dał im poczucie, że żadnej wojny nie będzie, nic złego się nie stanie, a wszystko płynie swoim nurtem. Ważne jest tylko to, ażeby pić herbatkę o piątej. A tak naprawdę pod spodem w ludziach był ogromny bagaż nieuświadomionych emocji. Dla mnie było ważne, aby Isabel zajrzała do krateru, który pod nią bulgocze - jako że nie było przestrzeni, żeby ten wulkan objawił się w osobnej przestrzeni teatralnej, w tym celu zostały zaproszone dziewczyny z zespołu Chłopcy kontra Basia. Ustaliłyśmy, że ich postaci pojawią się w dwóch pierwszych częściach i będą dopowiadać historię Isabel, odbijając pewne sceny, które są raczej przeczuciami i sygnałami. Mam poczucie niedosytu, że można było jeszcze więcej z nimi popracować. Z Basią współpracowałam już przy "Morfinie" i to ona mnie zainspirowała, bo wiedziałam, że jest na tyle gotowa i odważna, aby grać z aktorami i się z nimi bawić. Ona pracuje oczywiście w swoim języku, aktorzy w swoim, ale na scenie są przecież razem.

Wspominasz, że chciałaś uwieść widzów obrazami. Spektakl wyróżniają piękne przestrzenie, oglądane obrazy zapadają w pamięć. Scenografia nie jest przy tym bardzo rozbudowana, ogranicza ją kilka elementów - meble z epoki, wielkie drzwi, brodzik. Jaki był cel tego minimalizmu?

- Konstrukcja jest dziełem Kasi Borkowskiej, a nasza współpraca jest bardzo intuicyjna. Opowiadam Kasi o przestrzeniach, które potrzebuję uruchomić, o klimacie, jaki chcę uzyskać i o przedmiotach, które są mi do tego niezbędne. Pracujemy na wspólnych obrazach, inspiracjach i opowieściach o świecie, który chcemy stworzyć. Ja natomiast mam do niej pełne zaufanie i daję jej wolność w kreowaniu świata. Kasia w efekcie tej swobody potrafi mnie zaskoczyć, zwłaszcza kiedy ma tak mało elementów do wykorzystania, a jest w stanie malować nimi obrazy. A właśnie budowanie obrazów i to, że wszystko może się nim stać, a my sami dajemy się zamknąć w ramach portretu, jest głównym tematem spektaklu. Istotne jest dla mnie również to, że wszystkie elementy - zarówno przestrzeń, jak i aktorzy, którzy się w niej poruszają oraz muzyka, której używamy w przedstawieniu - pracują na sens "Portretu damy".

Przestrzeń dopełniają projekcje wideo, które w specyficzny sposób współgrają z wydarzeniami rozgrywającymi się na żywo - wyświetlane sceny są przez aktorów odgrywane ponownie, ale nie są identyczne z nagraniem. Skąd takie nietypowe wykorzystanie wideoprojekcji?

- Pomysł wziął się z tego, że sama ostatnio dużo podróżuję, czytam przewodniki i zazwyczaj jest tak, że usiłuję porównać to, co mam w przewodniku z rzeczywistością. Dla mnie ta projekcja jest swego rodzaju przewodnikiem Isabeli, czyli tym, jak ona wyobraża sobie na przykład zachowania innych ludzi. Zależało mi na zderzeniu Isabeli z jej własnym przewodnikiem. Zresztą słowa, które mówi Isabel obserwując wyświetlane projekcje są cytatem z prawdziwego przewodnika z XIX wieku. Plener, w którym nagrywaliśmy filmy był przestrzenią, jakiej nie da się uzyskać w teatrze, a do której bardzo się tęskni pracując pomiędzy tymi czarnymi ścianami. Miałam poczucie, że w arystokratycznym salonie, przy dywanach, fotelach, nawet kiedy dodamy do tego brodzik, który jest zmysłowy, pozostaje jednak tęsknota za tym, aby wyjść z ramy i pójść do ogrodu. O tym wyjściu często mówi sama Isabela, dlatego dużo scen dzieje się w ogrodzie, ale nawet tam bohaterowie usiłują zrobić z niej obraz i usadzają ją do "śniadania na trawie".

A czy inspiracji filmem Jane Campion było więcej? Czy miał duże znaczenie przy tworzeniu spektaklu?

- Obejrzeliśmy go z aktorami wspólnie, niemniej wcześniej widziałam go wielokrotnie. Czasem odwoływaliśmy się do tego, co zrobiła Nicole Kidman, a czego nie chcemy powtarzać albo z kolei do tego, co było w filmie atutem i z czego chcielibyśmy skorzystać. Był wsparciem, ale trzeba pamiętać, że powstał lata temu i jego estetyka pozostawia dziś wiele do życzenia. Sceny, które miały być wówczas poruszające oczywiście nie działają już na współczesnego widza. To postawiło nas przed pytaniem, jak dzisiaj wywołać te emocje.

Myślę, że "Portret damy" dałoby się nazwać spektaklem kostiumowym. Kostium w istotny sposób kształtuje też ruch sceniczny - szczególnie w przypadku Isabel. Czym jest kostium w świecie, który konstruujesz na scenie?

- To jest ponownie kwestia współpracy z Kasią Borkowską i porozumienia z Dominiką Knapik, która jest choreografką i przygotowała ze mną już wcześniej "Amatorki" i "Morfinę". Kostium jest pewnym marzeniem. Ważne jest jak może pomóc uruchomić postać, łącznie z całym scenicznym światem. Dominika jest osobą, dla której świat ten często jest przeszkodą, ale potrafi ją wykorzystać w taki sposób, że postaci poruszają się w swoim kostiumie wręcz magicznie. To jest dla mnie niezwykle ważne w pracy z zespołem realizatorów, którzy są w stanie się uzupełniać w swoich rolach i zadaniach, innymi słowy, wspólnie dążyć do marzenia, które chcemy zrealizować. Mam wówczas poczucie, że oni po prostu chcą płynąć tym statkiem.

A jak wyglądała praca nad budowaniem postaci Isabeli?

- Kiedy pomyślałam o zrobieniu "Portretu damy" i udało mi się przekonać dyrektora teatru, że właśnie ten spektakl będę przygotowywać, od razu wiedziałam, że chcę żeby Isabel zagrała Kasia Dałek. Dyrektor zresztą też wiedział, że musi to być Kasia. Ona ma w sobie dużo uroku. Dla mnie ciekawe jest również to, że Isabel jest niezwykle lekka w pierwszej części, a wagi dodają jej dopiero zdobywane doświadczenia i ostatecznie ona sama musi udowodnić, że cokolwiek waży. To jest dla mnie najważniejsza opowieść - chciałam pozwolić jej w pierwszej części wkroczyć w świat z pełną energią i pokazać, że ona chce zobaczyć wszystko, niczym małe dziecko, aby potem prześledzić drogę, którą ma do pokonania, w momencie kiedy dziecko ma stać się kobietą albo tytułową damą.

Widoczny w "Portrecie damy" rozmach inscenizacyjny każe mi na koniec zapytać - czy nie miałabyś ochoty wyreżyserować opery?

- Bardzo bym chciała, ponieważ pochodzę z rodziny muzycznej. Sama na niczym nie gram i nie czułabym się jak ryba w wodzie wśród muzyków. Praca z muzykami to dla mnie zawsze wyzwanie, a przy tym jest ona intuicyjna, lecz mimo wszystko przygotowanie opery jest moim wielkim marzeniem.

Dziękuję za rozmowę.

***

Ewelina Marciniak - rocznik 1984. Absolwentka europeistyki i dramatologii na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz reżyserii dramatu na PWST w Krakowie. Ewelina Marciniak zadebiutowała w 2010 roku Nowym wyzwoleniem Stanisława Ignacego Witkiewicza na deskach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, wcześniej swój warsztat szkoliła pod okiem doświadczonych reżyserów, m.in. Anny Agustynowicz i Pawła Miśkiewicza. Na koncie ma już kilka uznanych spektakli realizowanych na scenach Wrocławia, Gdańska, Szczecina, Wałbrzycha, Koszalina, Krakowa, Kielc, Katowic i Bydgoszczy. Od kilku lat pracuje w duecie z dramaturgiem Michałem Buszewiczem. Poza reżyserią zajmuje się także edukacją teatralną, prowadzi warsztaty z dziećmi z okolic Krakowa.

(za culture.pl)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji