Poematy dramatyczne Juliusza Słowackiego
Warszawa, sezon teatralny jesień 1962 - wiosna 1963. Uwagę amatorów teatru poetyckiego przyciągnęły trzy premiery dramatów wielkiego polskiego poety romantycznego Juliusza Słowackiego. W Polsce gra się Słowackiego stale, co roku bywa kilkanaście premier jego utworów, twórczość tego poety stanowi fundament repertuaru narodowego w dziedzinie dramatu. A jednak trzy ostatnie premiery sztuk "Samuel Zborowski", "Ksiądz Marek" i "Sen srebrny Salomei" to nie był ten zwyczajny, zadomowiony na scenach polskich Słowacki.
Widzieliśmy trzy bardzo różne inscenizacje, dokonali ich twórcy o niepodobnym temperamencie, różnym rozumieniu stylu i konwencji scenicznych - pokrewna przecież była intencja i zamiar twórczy, by widzowi dzisiejszej Polski sprezentować wielkie dzieła najbardziej nieokiełznanej tradycji romantyzmu narodowego, by przymierzyć tęsknoty i marzenia czasu dawno umarłego do umysłowości współczesnej. By przymierzyć dzieła wielkiego poety nawet do wytrzymałości widza, przywykłego przecież do całkiem innego typu widowisk.
Słowacki zmarł w roku 1819. Ostatnie lata swego krótkiego życia spędził w Paryżu, był wygnańcem politycznym. Te właśnie ostatnie lata zeszły mu na gwałtownym, gorączkowym tworzeniu; Słowacki podejmuje wysiłek poetyckiego objaśnienia najważniejszych spraw Polski i ludzkości. To czasy światoburczego rozmachu myśli, czasy heroicznego uniwersalizmu. Poeta polski miał poczucie misji, pisał jak prorok "wielki wtajemniczony", był apostołem prawdy. To były lata poprzedzające Wiosnę Ludów, łatwo zrozumieć,jakie to było apostolstwo. Mistyczna wiara w postęp, w potrzebę rewolucyjnych wstrząsów, wiara w radykalną odnowę życia społecznego, wiara w przyszłą wolność Polski i przemienienie całej Europy. Prorok przyszłości zwraca się do historii, by zrozumieć i objaśnić jedność dziejów ducha i cielesnej materii - ten arcyromantyczny poeta staje się przed Wiosną Ludów arcyromantycznym historiozofem. Pisze wtedy wiersze, dramaty, rymowane poematy filozoficzne i prozaiczne traktaty poetyckie o powstaniu życia, o rozwoju ducha, o historii Polski... Pisze niesłychanie wiele, porzuca jedne pomysły, by zacząć inne, śpieszy się, ma okrutne poczucie gasnącego życia, ma tyle jeszcze do powiedzenia... Przez kilka ostatnich lat napisał więcej niż przez cały poprzedzający okres kilkunastu lat tworzenia, niemal niczego nie ukończył, bardzo mało publikował, twórczość tego okresu jest gigantycznym zwałem fragmentów, pomysłów, monumentalnych szkiców do romantycznej summy wizyjnej wiedzy o sobie i o świecie, to na różne sposoby i pod presją uciekającego czasu rzucany na papier jedyny w swoim rodzaju pamiętnik patrioty, rewolucjonisty, obywatela przyszłej ludzkości wolnych duchów. Słowacki w tym czasie to był człowiek chory na Polskę, chory swą tęsknotą do przyszłości, chory gorączką swej szlachetnej i niecierpliwej wyobraźni. W tym ostatnim okresie był większym poetą niż kiedykolwiek przedtem. Jakże trudno doprowadzić do konkretnej postaci scenicznej wizje poetyckie Słowackiego z tej właśnie, finalnej doby jego tworzenia. A z tego właśnie czasu wizji i proroctw pochodzą trzy ostatnie, trudne utwory, których premiery w sezonie 1962/63 tyle wywołały w Warszawie zainteresowania. Te trzy dramaty to raczej wielkie poematy dramatyczne. Długi monolog poetycki jest w nich podstawową formą wypowiedzi, akcja zaś daleka jest od normalnej motywacji i ciągłości. "Sen srebrny Salomei" i "Ksiądz Marek" przypominają nieco w swej budowie rozpoetyzowanc dzieła teatralne hiszpańskiego baroku. Nieukończony, w obszernych fragmentach dochowany "Samuel Zborowski" miał być oryginalną wersją polskiego dramatu filozoficznego, jakimś takim polskim "Faustem", którego część jedna dzieje się w historii narodu, część druga zaś - grana w świecie symbolów i duchów - jest sądem nad przeszłością i przyszłością przed trybunałem Najwyższego. Najwięcej tu miał reżyser trudu, by ten zawikłany, fragmentaryczny utwór doprowadzić do logiki teatralnego widowiska. "Samuela Zborowskiego" na początku minionego sezonu wystawił Teatr Klasyczny. Materia historyczna i symboliczna utworu o Zborowskim, buntowniku przeciw władzy królewskiej z końca XVI-go wieku, sprowadzona została przez reżysera, Jerzego Kreczmara, przede wszystkim do sądu w niebiosach, główny akcent padł na gigantyczną mowę adwokata-obrońcy, takiego bardzo polskiego i bardzo romantycznego Mefistofelesa, który przed Bogiem i historią broni prawa do bunta, wolności ducha, prawa do niepowstrzymanego rozwoju. Rola adwokata stała się wielkim aktorskim triumfem Jerzego Kaliszewskiego. Symboliczny tekst zyskał w jego interpretacji niespodziewaną konkretność, świat wizyjnych fantazji okazał liryczny, jakże ludzki związek z realnymi trudami i cierpieniami generacji Słowackiego, generacji wygnańców i "adwokatów" sprawy Polski i wolności na forum europejskim. Widowisko było sprowadzone do form surowych i maksymalnie prostych, opierało się na sile aktorskiej ekspresji, stało się niewątpliwym sukcesem Jerzego Kreczmara, reżysera doświadczonego, słynnego z dyscypliny twórczej, teatralnego intelektualisty i logika.
"Sen srebrny Salomei" i "Ksiądz Marek" to także dramaty historyczne, materiał historyczny i tu jest usymboliczniony - oba dramaty dzieją się w ostatnich latach wolnej starej Polski w wieku XVIII, w rozgwarze wojny domowej i chaosu. Mamy na scenie cuda, rewolucje chłopską, szlachtę polską, rosyjskie wojska carycy Katarzyny II, mamy na scenie gigantyczny splot świętości i łotrostwa, prywatnych uczuć i wielkich procesów dziejowych. Oba dramaty ukazują nie tylko jedność duchową i materialną dziejów społecznych, nie tylko są pochwałą zwycięskiej siły idei poruszających ludźmi - to przede wszystkim pokaz grzechów przeszłości, wielka panorama krwawych i rewolucyjnych konwulsji, z których urodzi się przyszłość. Te wizje dramatyczne nie przez chronologiczny przypadek powstały w wigilię europejskiej Wiosny Ludów.
Oba te dzielą - wielkie swą poetycką siłą - doczekały się krańcowo różnych ujęć reżyserskich.
"Sen srebrny Salomei" przygotowała tekstowo i reżyserowała w reprezentacyjnym i akademickim Teatrze Polskim Krystyna Skuszanka. Krystyna Skuszanka! Bardzo znana już nie tylko w Polsce kobieta-dyrektor, wielkie nazwisko powojennego teatru w naszym kraju. Zapowiedź, że Skuszanka opuszcza własny teatr w Nowej Hucie pod Krakowem, że będzie pracować w Warszawie, to była nie lada sensacja w świecie kulturalnym. Realizacja w stolicy "Snu srebrnego Salomei" to początek nowego etapu kariery tej niepospolicie utalentowanej kobiety. Jej inscenizacja jest niesłychanie precyzyjna, nastawiona nie tyle na walory aktorskie, ile właśnie na doskonałe funkcjonowanie wybranej konwencji reżyserskiej - zamysł zaś reżyserski polega na tym, by połączyć w jedność wyrazu scenicznego jawę i sen, realny i symboliczny wymiar świata dramatu Słowackiego. W zakreślonym przez reżysera kręgu pojawiają się, niczym figurynki w starym, grającym zegarze, postacie złe i dobre, straszne i łagodne, prezen-tują swą rolę, schodzą ze sceny... Delikatność roboty godna dzieła!
"Księdza Marka" oglądaliśmy w Teatrze Dramatycznym miasta Warszawy. W teatrze znanym skądinąd z zainteresowań sztuką nowoczesną, z upodobań do śmiałych eksperymentów. (Rzadki to w skali europejskiej przykład dużej sceny stołecznej o takich właśnie ambicjach, zwykle mają ją zespoły i teatry małe, kameralne). "Księdza Marka" opracował scenicznie Adam Hanuszkiewicz, reżyser, podobnie jak Skuszanka, młodszej generacji. Monumentalną scenografię projektował Jan Kosiński, czołowy w Polsce artysta plastyk teatralny. Widowisko jest właśnie monumentalne. I patetyczne w "wysokim stylu", o akcentach iście dantejskich. To jest niewątpliwie dzieło teatralne utrzymane w linii polskiej tradycji Wyspiańskiego i Leona Schillera, w tradycji tzw. "teatru ogromnego", który przy pomocy maksymalnie ekspresyjnych środków miał przedstawiać naczelne dzieła repertuaru narodowego.