Artykuły

Sąsiedzi patrzą na nas

Niemcy postrzegają naszą kulturę odmiennie niż inne kraje, nie tylko ze względu na trudną wspólną przeszłość. Pokazują naszą klasykę muzyczną po swojemu - pisze Dorota Szwarcman w Polityce.

W prawie stutysięcznym Kaiserslautern, znanym Polakom głównie ze słynnej futbolowej drużyny i stadionu, działa Pfalztheater - teatr landu Nadrenia-Palatynat. Ostatnio wystawiono tam "Halkę" Stanisława Moniuszki. Całkowicie niemieckimi siłami i z niemieckiej inicjatywy: dyrektora teatru, reżysera Ulfa Haberli oraz pianisty Roberta Leonardy z niedalekiego Saarbrücken, stolicy landu Saary. Ten ostatni wraz z synem, organistą Bernhardem, kieruje biennale Musikfestspiele Saar, dużym festiwalem złożonym z rozmaitych koncertów i wydarzeń kulturalnych w różnych nieodległych od siebie miejscowościach. Każda edycja poświęcona jest innemu krajowi, a tegoroczna nosi podtytuł "Witamy Polskę!" - po polsku. "Halkę" wystawiono jednak po niemiecku; była to wspólna inicjatywa teatru i festiwalu.

Reżyser Michael Sturm, wychodząc z założenia, że stosunki społeczne opisane w operze Moniuszki będą dla współczesnego niemieckiego widza niezrozumiałe, przeniósł akcję do Niemiec czasów drugiej wojny światowej.

Halka i Jontek są polskimi robotnikami przymusowymi i mieszkają wraz z grupą pobratymców w baraku na pryczach. W tle są góry, które w tym wypadku mogą uchodzić raczej za Alpy niż Tatry. Kim jest Janusz, trudno określić; jego uniform przypomina raczej mundur pruski niż hitlerowski. Reżyser tłumaczy, że nie chciał tworzyć rekonstrukcji historycznej, lecz po prostu uwiarygodnić niemożność połączenia się Halki i Janusza. Trochę to naciągane, ale widz, który przyjdzie na przedstawienie (planowane są spektakle jeszcze w czerwcu i lipcu), może też się dowiedzieć, jak to z robotnikami przymusowymi było naprawdę, z ustawionej w foyer wystawy, przygotowanej przez Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie. Najważniejsze jednak, że spektakl pod dyrekcją dynamicznego Rodrigo Tomillo jest świetnie przygotowany muzycznie, trójka wykonawców głównych partii jest znakomita, a tańce góralskie (tu robotników) są przyjmowane owacją.

"Halka" z trudem przebija się na sceny światowe; jeśli ją pokazywano, to zwykle w ramach gościnnych występów polskich zespołów albo z inicjatywy naszych artystów, m.in. niezmordowanej Marii Fołtyn, której udało się zawieźć swoją ulubioną operę nawet na Kubę, do Turcji, Meksyku czy Japonii, lub dyrygenta Antoniego Wicherka, który w 1990 r., na zakończenie swej kadencji dyrektora muzycznego teatru w Oberhausen, wystawił właśnie dzieło Moniuszki (również śpiewane po niemiecku i przeniesione do fabryki, z bohaterką tytułową jako robotnicą); tak się spodobało, że utrzymało się w tamtejszym repertuarze przez prawie dwa lata. Od tego czasu jednak wystawiono je w Niemczech zaledwie dwukrotnie: w 1993 r. w Giessen oraz w 2005 r. w Munster, również po niemiecku i z niemal całkowicie niemiecką obsadą. Dziwne, że tak rzadko, ponieważ dla tamtejszego melomana muzyka ta brzmi swojsko. Opiera się bowiem - jak podkreśla Michael Sturm - na idiomie niemieckiego romantyzmu; w końcu Moniuszko studiował w Singakademie w Berlinie u Carla Friedricha Rungenhagena.

Kariera "Rogera"

O ile "Halkę" poza Polską wystawia się rzadko, o tyle "Król Roger" Karola Szymanowskiego, teoretycznie trudniejszy w odbiorze, coraz częściej pojawia się na świecie - od Hiszpanii po Stany Zjednoczone - a zwieńczeniem jego triumfalnego pochodu przez sceny jest tegoroczny sukces w londyńskim Royal Opera House; premierę tę, podobnie jak wcześniejsze w Santa Fe i Bilbao, wsparł Instytut Adama Mickiewicza.

Niemcy i pod tym względem idą swoją drogą. W tym roku w marcu "Rogera" wystawiono w norymberskim Staatstheater [na zdjęciu]. Bez pomocy jakiejkolwiek polskiej instytucji, ale z poduszczenia stale współpracującego z tą sceną polskiego śpiewaka Mikołaja Zalasińskiego. Namówił on też dyrekcję teatru do zaproszenia Jacka Kaspszyka, co miało pozytywny wpływ na muzyczny poziom spektaklu (obsada była międzynarodowa: polski Roger, rosyjska Roksana, koreański Pasterz). Inscenizacja szwajcarskiego reżysera Lorenza Fioroni pozostawiała wiele do życzenia, jednak muzyką zachwyciła się i publiczność, i krytycy.

"Roger" nie trafił jeszcze na żadną ze stołecznych, berlińskich scen, ale sześć lat temu zabrzmiał w byłej stolicy RFN - w Bonn. Inicjatorem był szwajcarski dyrygent Stefan Blunier, który właśnie rozpoczynał dyrekcję w tamtejszym teatrze. Reżyserię Hansa Hollmanna też uznano za dyskusyjną, a i nie wszyscy śpiewacy sprostali swoim partiom; samo dzieło jednak zostało odnotowane pozytywnie. Również cztery lata temu w Moguncji wystawiono niemieckimi siłami operę Szymanowskiego (jedynym polskim śpiewakiem był Ryszard Minkiewicz w roli Pasterza), a zachwycony krytyk "Frankfurter Allgemeine Zeitung" zatytułował recenzję "Hipnoza z kanału orkiestrowego"; nie dalej zaś jak rok temu "Roger" pojawił się w Wuppertalu, gdzie również rolę Pasterza wykonywał Polak Rafał Bartmiński, i to nie on był tym, który najlepiej wymawiał po polsku. O ile bowiem "Halka" w Niemczech zwykle śpiewana jest po niemiecku, o tyle "Roger" - zawsze w języku oryginału. Wyjątkiem było wykonanie z 1997 r. w Stuttgarcie (utrwalone na płycie), w którym jako Edrisi wystąpił wówczas 28-letni, dziś wielki gwiazdor Jonas Kaufmann.

0 wszystkich tych wystawieniach w Polsce mało kto słyszał.

Obowiązkowo Penderecki

Polskim Ravelem nazwano Szymanowskiego - nie do końca słusznie, ale chwytliwie - na wspomnianym Festiwalu Saary, gdzie zabrzmiała również jego muzyka. Festiwal rozpoczął się w lutym, a pod koniec lipca zakończy go nie polskie dzieło, lecz Msza h-moll Bacha (ponieważ została napisana dla króla Polski Augusta III Sasa). Program bardzo zróżnicowany: od orkiestry dętej i zespołu Mazowsze, poprzez Trio Leszka Możdżera, po niemiecką premierę IV Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego. Wykonawcy niemieccy, polscy i światowi; wśród polskich - osiadli w Niemczech, jak pianistka Ewa Kupiec, która wzięła udział w inauguracji festiwalu pod batutą Stanisława Skrowaczewskiego, pierwszego gościnnego dyrygenta Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken-Kaiserslautern. Eksponowane były też wykonania utworów Krzysztofa Pendereckiego: "Króla Ubu" sprowadzonego z Opery Bałtyckiej, "Siedmiu bram Jerozolimy" pod batutą kompozytora oraz prawykonanie Koncertu na trąbkę i orkiestrę, napisanego dla węgierskiego wirtuoza Gabora Boldoczkiego.

Przy tworzeniu edycji poświęconych Polsce niemieccy organizatorzy festiwali, nawet jeśli współpracują z naszymi instytucjami, zwykle dobierają program według własnych zasad i upodobań.

Kultura

Dzieła Pendereckiego (najlepiej przy obecności samego twórcy) to punkt obowiązkowy, podobnie muzyka Góreckiego. Rzadziej grywany jest tu Witold Lutosławski czy młodsi kompozytorzy. W ostatniej dekadzie często wykonuje się dzieła Mieczysława Weinberga, który ma dodatkowo przypomnieć o silnej niegdyś żydowskiej obecności w Polsce (Weinberg tworzył w ZSRR, gdzie znalazł się po ucieczce z ogarniętej wojną Polski, był jednak warszawiakiem i zawsze o tym pamiętał). Jeśli wśród wykonawców pojawiają się polscy artyści, to obok tych mieszkających w Niemczech, są to soliści o międzynarodowej renomie, jak Ewa Podleś czy Rafał Blechacz, oraz zespoły dobrze w tym kraju znane, jak Sinfonia Varsovia czy gdańska Polska Filharmonia Kameralna. Taką też zasadę przyjęto na zeszłorocznej, również poświęconej Polsce, edycji festiwalu na wyspie Uznam, co roku na jesieni prezentującego muzykę jednego z państw bałtyckich. Poprzednim razem nasz kraj był bohaterem tej imprezy w 2003 r.

Podobnie było również w zorganizowanej w Roku Chopinowskim 2010 edycji Festiwalu Muzycznego w Szlezwiku-Holsztynie pod nazwą "Polen im Puls", choć tam więcej było uzgodnień programowych ze stroną polską. Natomiast trzy lata temu interdyscyplinarny festiwal Klopsztanga - Polska bez Granic w Północnej Nadrenii-Westfalii, będący rewanżem za wcześniejszą prezentację sztuki tego landu w Polsce pod nazwą Tam-Tam, zorganizowano z wyjątkowo szerokim udziałem ekspertów z Instytutu Adama Mickiewicza.

We wszystkie te imprezy angażują się najwyższe władze landów. Festiwale są więc wydarzeniami nie tylko kulturalnymi, ale i dyplomatycznymi. Co charakterystyczne, za każdym razem pojawiają się przy tych okazjach zdania o nadrabianiu zaległości, o tym, że Niemcy wciąż chcą wiedzieć więcej o kulturze wschodniego sąsiada.

Poza systemem

Z polskiej strony istnieją dwa kanały informacyjno-promocyjne dla naszej sztuki. Oficjalną instytucją przeznaczoną do tego celu jest Instytut Adama Mickiewicza, który organizuje prezentacje polskiej kultury ("lata polskie" m.in. w Wielkiej Brytanii, Izraelu czy w zeszłym roku w Turcji). Zarządza programami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, prowadzi też program Polska Music, w którym pełni funkcję zarówno inspiratora, jak i sponsora. Namawia wybitnych artystów do wykonywania muzyki polskiej, zaprasza ich też na wizyty studyjne.

Z tej inspiracji, poza koncertami, powstał już szereg płyt, m.in. cykl dzieł Witolda Lutosławskiego pod batutą Edwarda Gardnera (Chandos), domknięcie cyklu symfonii Lutosławskiego z Los Angeles Philharmonic pod dyrekcją Esy-Pekki Salonena (Sony) czy płyty z muzyką chóralną Bartłomieja Pękiela i Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego w wykonaniu brytyjskiego zespołu The Sixteen (CORO). Program operuje głównie w Wielkiej Brytanii, zapewne dlatego, że zarówno kierująca nim Ewa Bogusz-Moore, jak i dyrektor IAM Paweł Potoroczyn dobrze ten rynek znają. Ale też dzięki temu, że mamy tam wypróbowanych i wpływowych przyjaciół, jak prof. Adrian Thomas, muzykolog, autor książek o Góreckim i o Grażynie Bacewicz, który swego czasu jako dyrektor muzycznego radia BBC3 promował tam muzykę polską, czy też lady Camilla Panufnik, wdowa po kompozytorze Andrzeju Panufniku. Ważnym kierunkiem są też Stany Zjednoczone: dzięki kontaktom IAM z zespołami w Chicago i Los Angeles odniosła tam sukces Agata Zubel, co zaowocowało atrakcyjnymi zamówieniami. Także instytut dołożył się do płyty Zubel "Not I" (Kairos) z zespołem Klangforum Wien, współpracującym regularnie z artystką od kilku lat.

Z Niemcami jednak IAM współpracuje w mniejszym zakresie; głównymi jego partnerami są tam zespoły muzyki współczesnej: Ensemble Modern z Frankfurtu, MusikFabrik z Kolonii. To niemieckim pomysłem było kontynuowanie przez firmę CPO cyklu płyt z utworami symfonicznymi Panufnika pod batutą Łukasza Borowicza (za jego namową). Także ustanowienie Lutosławskiego jako jednego z bohaterów prestiżowego Musikfest Berlin dwa lata temu, choć wsparte symbolicznie przez Polskę, było decyzją dyrektora festiwalu Winricha Hoppa, którego z kolei namówił do tego szef Filharmoników Berlińskich Simon Rattle.

Obecność naszej kultury za granicą wspierają oczywiście na miejscu instytuty polskie, działające pod egidą Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przykładowo Instytut Polski w Düsseldorfie dorzucił się do Festiwalu Saary, ufundował wyjazd studyjny do Polski jego szefowi i pomógł w sprowadzaniu nut. Ale na program nie wpływał. Niemcy wolą radzić sobie sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji