Artykuły

Opera nie na temat

Owszem, "Czarodziejska góra" jest jedną z moich najukochańszych książek. Za każdym razem, kiedy ją czytam, przechodzi mnie dreszcz poczucia prawdy. Skoro jednak, jak mówi Sikorska-Miszczuk, "żaden z miłośników >>Czarodziejskiej góry<< nie będzie usatysfakcjonowany, bo faktycznie trudno zawrzeć tyle treści w jednym spektaklu", to może lepiej nie próbować? Libretto z "Czarodziejskiej góry", jakiekolwiek by muzycznie było, zdaje mi się błazeństwem, a dla mnie osobiście, również bezczelnością poniżającą i Hansa Castorpa, i mnie - pisze Ludwik Stomma w Polityce.

Jednym z najważniejszych wydarzeń całego festiwalu (na poznańskiej Malcie) była prapremiera operowej wersji "Czarodziejskiej góry". "Efekt z pewnością wzbudzi kontrowersje" - zapowiadała autorka libretta Małgorzata Sikorska-Miszczuk. "Myślę, że żaden z miłośników >>Czarodziejskiej góry<< nie będzie usatysfakcjonowany, bo faktycznie trudno zawrzeć tyle treści w jednym spektaklu". Otóż właśnie jestem nieusatysfakcjonowany, a nawet rozżalony i przeciwny, chociaż opery nie obejrzałem i nie obejrzę.

Mówią bowiem organizatorzy Malty: "Filozoficzna refleksja nad możliwością nowego porządku wyznacza jedną z głównych osi >>Czarodziejskiej góry<<. Naphta i Settembrini spierają się ciągle o lepsze urządzenie rzeczywistości, w której żyjemy. Każdy z nich proponuje inną wizję zjednoczonego świata, pod innymi rządami, w innym porządku politycznym i ideowym organizującym całość. Humanista Settembrini wierzy w człowieka i postęp cywilizacji, jezuita Naphta w kościelny rygor i budowę Królestwa Bożego na ziemi. (...) Ów spór wydaje się zaskakująco żywy".

Rozpacz! Przeczytali, a nic nie zrozumieli.

Ow spór Settembriniego z Naphta nie jest "zaskakująco żywy" ani żywy pod jakimkolwiek względem. To przebrzmiały spór dni minionych, od dawna unieważnionych przez historię. Tomasz Mann kładzie tu jednoznacznie tragiczną kropkę nad "i". Wydawałoby się, że dobitniej nie mógł tego wyrazić. Puentą opowieści jest przecież uśmiercające wszelkie intelektualne konstrukcje szaleństwo wojny. Pojawia się apokaliptyczny potwór i zmiata zarówno Settembriniego, jak i Naphtę z powierzchni dyskursu. "Gdzie jesteśmy? Cóż to jest? Dokąd uniósł nas sen? Zmierzch, deszcz i brud, łuna na ponurym niebie...".

A gdzie jest Hans Castorp, główny bohater powieści, słuchacz dywagacji Settembriniego i Naphty? Odpowiedź nie pozostawia żadnych wątpliwości: "Oto nasz dobry znajomy, oto Hans Castorp! (...) Nogi mu ciężą z powodu grud ziemi, ale biegnie z bagnetem w zwisającej pięści. Patrzcie, nastąpił na rękę koledze, który padł - wdeptuje ją podkutymi butami w błotnisty, odłamkami gałęzi pokryty grunt. (...) Pada. Nie, rzucił się tylko na ziemię, albowiem nadlatuje wyjąc piekielny granat, diabelska głowa cukru. Leży twarzą w chłodnym błocie, z rozstawionymi nogami, odwrócone stopy wbija obcasami w ziemię. A twór zdziczałej nauki, naładowany tym, co najokropniejsze, pada jak szatan o trzydzieści kroków na ukos przed nim, zarywszy się głęboko w grunt. Pęka tam z ogromną mocą i wybucha wysoką fontanną ziemi, ognia, żelaza, ołowiu i rozerwanych ciał ludzkich...". Potem już wprost do Hansa Castorpa: "Żegnaj więc - bez względu na to, czy żyć będziesz, czy też padniesz. Złe masz widoki na przyszłość".

Spór Settembriniego z Naphtą to przebrzmiały spór dni minionych. Puentą opowieści jest przecież uśmiercające wszelkie intelektualne konstrukcje szaleństwo wojny. Ale i wcześniej dyskusje Settembriniego i Naphty mają w rytmie powieści charakter marginalny, są kpiącym echem rzeczywistości. Zasadniczymi problemami Hansa Castorpa są bowiem życie i śmierć. W Berghofie Tomasza Manna nie ma pór roku. Nie ma też granicy między życiem i śmiercią. W świetle rentgena oglądają pacjenci swoją własną szkieletową czy gruźliczą nicość. I ktoś się buntuje. W tradycji hałas był zawsze antytezą śmiertelnej ciszy. Więc pani Chauchat trzaska drzwiami, podnosi głos. "Barczysty i krzepki" Holender Mynheer Peeperkorn "śmiał się z tego serdecznie. - Proszę krzyczeć, proszę krzyczeć, Madame! - mówił. - Brzmi to przenikliwie, ale jest w tym życie (...). Proszę napić się i pokrzepić serce (...). - Dolewał jej wina, dolewał też swoim sąsiadom i sobie, zamówił jeszcze trzy butelki...". Ale niedługo potem Mynheer Peeperkorn popełni samobójstwo. "Cest une abdication [to abdykacja] - mówi madame Chauchat nad jego trupem - czy wiedział o naszej głupocie?". Na czym polega owa "głupota"?

Hans Castorp znalazł się w Berghofie przez przypadek. Przyjechał z wizytą do swojego umierającego kuzyna Joachima Ziemssena. Kiedy jednak tu raz trafił, nie może już uciec. Zrozumiał bowiem nagle, że częścią życia jest śmierć. Wie podświadomie, że dyskusje Settembriniego i Naphty to bla-bla o niczym. Jednak sam nie znajduje rozwiązania. Umrzeć we śnie, łagodnie i bezboleśnie? Ale przedtem chciałby posiąść madame Chauchat. Spełnić się. Pozostać kimś w pamięci. Przecież już prawie zrozumiał, dotknął zagadki niebytu. Joachim umarł. Za to on w drugim albo trzecim wymiarze miał w swoich ramionach madame Chauchat. Tyle że i to nieprawda. Za progiem stoi już potwór, który zaoferuje mu błoto i gnój, kupno samolotów bojowych, wrzaski polityków, małość i nienawiść, czyli kwintesencję naszej egzystencji.

Owszem, "Czarodziejska góra" jest jedną z moich najukochańszych książek. Za każdym razem, kiedy ją czytam, przechodzi mnie dreszcz poczucia prawdy. Skoro jednak, jak mówi Sikorska-Miszczuk, "żaden z miłośników Czarodziejskiej góry nie będzie usatysfakcjonowany, bo faktycznie trudno zawrzeć tyle treści w jednym spektaklu", to może lepiej nie próbować? Libretto z "Czarodziejskiej góry", jakiekolwiek by muzycznie było, zdaje mi się błazeństwem, a dla mnie osobiście, również bezczelnością poniżającą i Hansa Castorpa, i mnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji