Artykuły

Śmierć przystoi Orestesowi

W ubiegłym roku zobaczyłem na wielkiej scenie Teatru im. Sło­wackiego w Krakowie skrót po­tężnej trylogii 0'Neilla "Żałoba przystoi Elektrze". Nie mogła nie przyjść mi na myśl ta tragedia gdy na małej scenie Sali Prób Teatru Dramatycznego zobaczy­łem onegdaj zadziwiającą tragedię Eliota "Zjazd rodzinny". Jakiż ogromny wpływ wywarł 0'Neill na dramatopisarzy anglosaskich! Przecież ten zjazd arystokratycz­nej rodziny Monchenseyów jest jakby ostateczną konsekwencją tamtej, u 0'Neilia, sagi rodziny generała Mannona, niearystokratycznej bo amerykańskiej, ale ró­wnie dostojnej w swoim kręgu i do równie tragicznych przeznaczo­nej celów.

0'Neill pokazał mit o Elek­trze w strojach mieszczan z ubiegłego wieku, rozgrywający w potoczystej prozie sprawy miary greckich tragików. Zjazd rodzinny u Eliota, na­wiązujący do tego samego mi­tu, odbywa się na tle realiów pospolitego współczesnego ży­cia - mówi się o sprawach codziennego dnia o notatkach w gazecie, wypadkach samo­chodowych, urodzinowym obiedzie - ale zaraz od pierwszego momentu, od pierwszych słów sztuki to re­alistyczne tło staje w najo­strzejszym, świadomie oczywi­ście przez autora zamierzonym kontraście do formy i treści tragedii, wyolbrzymia do sfer nadludzkich nawet taką scenę jak wniesienie urodzinowego tortu.

Treść: mit o Orestesle, tchnięty w posępne problemy grzechu i odkupienia, a więc winy i kary, chociaż Eliotowi te pojęcia nie w smak. For­ma: dramat na antycznych koturnach, który tak wielkie jak najbłahsze sprawy prze­mienia w poezję. Dosłownie w poezję. Uczestnicy zjazdu ro­dzinnego ku czci rocznicy urodzin lady Amy, wdowy po dawno zmarłym lordzie Mon­chensey, ubrani na co dzień czy wieczorowo, wygłaszają długie tyrady wierszem, niepo­wstrzymanym potokiem wier­szy wielkiego poety, jakim jest 75-letni dziś T. S. Eliot, z uro­dzenia Amerykanin, z wyboru Anglik, z nieprzymuszonej wolnej decyzji teoretyk i czo­łowy praktyk dramatu poetyc­kiego w angielskim kręgu ję­zykowym.

Dalej nie mogło pójść wtopienie mitu w dramat współczesnych ludzi, nie półbogów. Naród pisa­rzy francuskich płochych,i sceptycznych, posługuje się mitem dla igraszek przewrotnego rozu­mu i boskiej ironii; Anglosasi ze śmiertelną purytańską powagą udostojniają swoich bohaterów, uwznioślają, każą im deklamować - Czasem bełkotać - wiersze frenetyczne, o filozofii często zbyt mętnej, by warto jej dociekać, polemizować z nią lub jej się pod­dawać. "Chrześcijańskim ukształ­towaniem mitu Orestesa" nazwał słusznie jeden z niemieckich kry­tyków "Zjazd rodzinny". Ale ten mit zbyt zawile jest wpruty w fałdy szat rodziny Monchensey, by widz łatwo mógł go prześle­dzić. Więcej ponosi nas nurt słów,rwący tamy nurt poezji.

Co do mnie - nie lubię po­etyckiego dramatu współcze­snego i zdaje mi się, że więk­szość widzów podziela mą nie­chęć. Nie miały u nas powo­dzenia z podobnego ducha wy­rosłe sztuki Thomasa czy Fry'a, choć wychowani na ro­mantycznych wzlotach - a może właśnie dlatego? - je­steśmy oporni na powaby Audenów czy Isherwoodów, na­wet osławionej "Czarownicy na stos" nie było nam szkoda, choć wielbiciele poetyckiej dramy srodze nas strofowali. Lecz esteci naszego teatru są uparci: dotychczasowe niepo­wodzenia ich nie zraziły. Nie mam im tego za złe Eliot zbyt wielkim jest poetą, by nie warto z nim spędzić kameral­nego, w wąskim gronie wie­czoru. Tym bardziej, że praw do teatralnego sukcesu więcej tu niż w dawniejszych przypad­kach. Sztuka Eliota ma nie tylko swą poetycką siłę, ma również sporo zadatków na sceniczny dramat. Szkoda, że tylko niektóre z nich przybra­ły kształt dramaturgiczny. W świetnym wprowadzeniu nara­sta nastrój i napięcie, ale póź­niej słabną i uwaga i nastrój, przeciągana nadmiarem poetyczności struna budzi obawę że pęknie, przez co odbiera bezinteresowność wrażeniom, zmieniając je w żmudny wysiłek dotrzymania kroku krę­tym myślom poety. A łami­główka bywa największym wrogiem scenicznego utworu jeżeli nie jest, jak u Wyspiań­skiego,uteatralniona i odziana w ułatwione symbole. Mit o Orestesie może tedy być so­bie podany w chrześcijańskim czy w niechrześcijańskim so­sie - skoro, przede wszyst­kim, jest podany pokrętnie, dla wtajemniczonych, wgry­zionych w lekturę tego rozcią­gniętego nad miarę poematu dramatycznego, który sam Eliot określił jako "sztukę nie­doskonałą", o "złym przystoso­waniu greckiego wątku do nowoczesnej sytuacji". A jed­nak "Zjazd rodzinny" miewał powodzenie na różnych sce­nach.

Musi być diablo trudno tłuma­czyć tak elitarnego poetę jak Eliot. Sinolog OLGIERD WOJ­TASIEWICZ nie połamał tobie na tej augielszczyźnie zębów - to już bardzo wiele. Jest więcej - jego przekład brzmi nowocześnie, pul­suje rytmem, gra barwą. Pewne usterki i chropowatości dałoby się, jak sądzę, dość łatwo usunąć z tego wartościowego spolszcze­nia. Sztuka rozgrywa się w sugesty­wnej, znakomitej dekoracji EWY STAROWIEYSKIEJ. Ta wydłużo­na, martwiejąca sala biblioteczna, w której odbywa się przedzjazd rodzinny - jednolicie zgniła czy raczej trupia biel jej książek na półkach, popękanych ścian, zacie­kającego sufitu - nie ujdzie z pa­mięci tym, którzy ją zobaczyli. Natomiast kostiumy wolałbym był zobaczyć mniej stylizowane, kon­trast byłby jeszcze o jeden sto­pień większy. Można by, sądzę, mieć sporo pretensji do BOHDANA PORĘBY za spowolnione tempo i tak prze­ładowanej ogromem pięknych słów sztuki, mieć pretensje za ce­lebrowanie każdej sytuacji i pre­tensje za finał, ogniskujący w so­bie rozsmakowania się filmowca w statycznym teatralnym mate­riale. Ale wiele można i trzeba mu wybaczyć za pewne niespor­ne osiągnięcia, które rzucają się najlepiej w oczy przy porówna­niu teatralnego spektaklu a oryginalnym tekstem Eliota. Eliot nie żałuje sobie antycznych akceso­riów,rodzina Monchenseyów peł­ni rolę chóru (deklamuje sporo tekstu zbiorowo), Erynie ściągają­ce Orestesa pojawiają się w cie­lesnej postaci we framugach zam­kowego okna. U Poręby nic z tych rzeczy. Obecność niewidzialnych bogiń zemsty zaznacza tylko przejmująca muzyka WOJCIECHA KILARA, a słowa chóru - o ile są niezbędne dla rozwoju akcji - wypowiadają poszczególne osoby klanu Monchenseyów. Tekst jest skrócony, natomiast nastrój ta­jemniczości, grozy reprezentowany wyraziście przez wszystkich, nie wyłączając lekarza domu, szofe­ra, sierżanta policji i pokojówki.

Młodego lorda Harrego, obcią­żonego Oresteją, gra ADAM HANUSZKIEWICZ, opanowany, sku­piony - tylko przenikliwe, nie­spokojne aż do obłędu oczy zdra­dzają kłębowisko namiętności, które zagnieździły się w sercu jak rak. To świetna rola. Jakże cie­szyć się nam godzi z obecnego urodzaju na wybitnych aktorów w Warszawie!

Zbyt młoda jest umierająca Amy DANUTY KWIATKOWSKIEJ, ale muzycznie brzmi niski, przyduszony głos tej dziwnej Klitajmestry, która nie zabiła męża i któ­rej nie zabił syn, a która jednak jest winna. ZOFIA RYSIÓWNA jako ta siostra Amy, która młodej kobiecie zabrała męża, a starej za­biera syna, jest godną partnerką Harrego. Resztę członków rodziny grają KRYSTYNA CIECHOMSKA, HALINA DOBROWOLSKA, HA­LINA JASNORZEWSKA, ALEK­SANDER DZWONKOWSKI, CZE­SŁAW KALINOWSKI, grają do­brze w stylu sztuki, z przyjemno­ścią powitałem odmianę Kalinow­skiego bez groteski. Służącego i szofera słusznie pokazuje GU­STAW LUTKIEWICZ z dystansem do hrabiów, ale zarazem z prze­jęciem od nich gentlemańskich manier: taki on ma być, ten Downing-Pylades. JANUSZ PA­LUSZKIEWICZ, JÓZEF NOWAK, JOANNA JEDLEWSKA dopełniają reszty obsady.

Publiczność, ogłuszona ale i porwana poezją pierwszej części dramatu, czuła się znu­żona po części drugiej- Czy sztuka będzie mieć powodze­nie, czy "Chwyci", czy stanie się tematem kawiarnianych rozmów? Chi lo sa...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji