Artykuły

Piotr Cyrwus: "Jak musis, to grzechu ni ma"

- Mam to przerobione w swoim życiu: nic mi się nie należy. Nie należy mi się szczęście, nie należy mi się wolność, tym bardziej drugi człowiek, a tym bardziej rządzenie drugim człowiekiem - mówi aktor Teatru Polskiego w Warszawie.

EWA NOWICKA: Wyreżyserował pan "Emigrantów" Sławomira Mrożka w Teatrze Polskim. Trudno o bardziej aktualny temat teraz, kiedy z Polski wyjechało już prawie 3 min obywateli; to więcej niż w stanie wojennym. Ten tekst powstał jednak ponad 40 lat temu, w zupełnie innych czasach.

PIOTR CYRWUS: Pierwszy raz widziałem "Emigrantów" jeszcze w liceum. Był to niezapomniany spektakl w Starym Teatrze, pierwszy, jaki tam w ogóle oglądałem. Po latach, na planie "Pana Tadeusza", zapytałem pana Jerzego Binczyckiego, dlaczego przestali go grać. Odpowiedział, że wydawało się, iż sztuka jest nieaktualna. Nie mieli o czym grać, po prostu. Za czasów Solidarności odnosiło się przecież wrażenie, że my, Polacy, potrafimy się tak ładnie połączyć: inteligencja z robotnikami... A potem coś zaczęło się psuć w tym połączeniu.

EN: I doszło do tego, że po 25 latach wolnej Polski "Emigranci" znów nadają się na scenę.

PC: To bardzo uniwersalny dramat, ja pozwoliłem sobie do niego dołożyć jeszcze trochę filozofii ks. prof. Józefa Tischnera. Pytam tym spektaklem o dwie podstawowe sprawy: Lepiej w życiu mieć czy być? Gdzie są granice naszej wolności? Najwyższa pora, żeby sobie takie pytania postawić. Nie zawężam tego problemu tylko do wyjazdu z Polski. Emigranci mogliby też mieszkać gdzieś tu, w Warszawie, w jakiejś piwnicy, pod mostem. Nie chciałbym się nad tym rozwodzić. Wolałbym, żeby widzowie przyszli i zobaczyli.

EN:Czy pan, góral z Waksmundu, czuje się w Warszawie jak emigrant?

PC: Myślę, że ja już dorosłem do takiego wieku, że coraz mniej muszę. Są plusy i minusy tej sytuacji, bo jak mówił ks. Tischner: "Jak musis, to grzechu ni ma". W swoim życiu zresztą zawsze zadaję sobie to pytanie: Na ile muszę, a na ile jestem wolny? Myślę, że nawet kiedy nie wiedziałem, na czym polega mój zawód, do tej pory zresztą bardzo dużo ma dla mnie znaków zapytania, zawsze jedno wiedziałem na pewno: muszę być mobilny, muszę być emigrantem, żeby móc pracować w tym zawodzie. Zacząłem od Krakowa, potem były Warszawa, Łódź, znów Kraków i Warszawa. Czuję się w Polsce dość swobodnie.

EN: Kilka lat temu głośno było o pana zerwaniu z rolą Rysia w serialu "Klan". To był zew wolności?

PC: Jestem wdzięczny producentowi, że podczas naszej ostatniej rozmowy mnie nawet nie kusił, tylko tak po ludzku podziękowaliśmy sobie za naszą wieloletnią pracę. Będę to chyba pamiętał do końca życia: wyszedłem na ulicę Wołodyjowskiego, padał deszcz, a ja szedłem do tramwaju i czułem się lekki oraz wolny. Miałem poczucie, że zamknąłem jakiś etap. Nie mam wrażenia, że to był czyn heroiczny. Stworzyłem postać, jakiej ode mnie oczekiwano. Jeśli do tej pory niektórzy ludzie utożsamiają mnie z Rysiem z "Klanu", to myślę, że jest to moja zasługa, że dobrze wykonałem swoją pracę. Dla mnie w zawodzie aktora to było jednak za mało. Potrzebowałem zmiany, kolejnych wyzwań. A odnosząc tę sytuację do "Emigrantów", nie przypomina to sceny z darciem na strzępy pieniędzy? Wybór: Być czy mieć? Nie przeceniałbym tego aż tak bardzo. Miałem trochę więcej, mogłem zrobić dwa remonty domu, wykształcić dzieci, mogłem jechać tu i tam, miałem. To nie były jednak kokosy, jak niektórzy sobie wyobrażają.

EN: W takim razie jakie wartości chciałby pan przekazać następnym pokoleniom, Zosi i Henrykowi, swoim wnukom?

PC: Chciałbym, żeby wiedzieli, że ważne są pracowitość i ruch w życiu. Nie można stać w drzwiach, trzeba umieć jedne za sobą zamknąć, a inne otworzyć. Ważna jest życiowa odwaga i odpowiedzialność. Ja mam to chyba w genach po dziadkach i rodzicach, którzy zawsze byli ciekawi świata. Widzę jednak, że moje wnuki już to mają.

EN: Często zagląda pan na Podhale?

PC: Coraz rzadziej, od kiedy odeszli moi rodzice. Jakoś nie mogę się z tym pogodzić. Mam wrażenie, że razem z nimi odszedł mój kawałek świata. Człowiek jedzie w rodzinne strony, niby jest tak samo, a jednak inaczej.

EN: To gdzie jest teraz pana dom?

PC: Zawsze jest w Krakowie, zawsze w tym samym miejscu. To jest centrum naszej rodziny. Teraz - po remoncie i przebudowie - myślałem, że to już nie będzie moje miejsce, że się nie przyzwyczaję, ale bardzo szybko się tam odnalazłem.

EN: Na co dzień jednak mieszka pan w Warszawie?

PC: I też mi tu dobrze. Mamy z żoną, która również gra w Teatrze Polskim, małe mieszkanko, wystarczające dla naszej dwuosobowej rodziny, i czujemy się w nim świetnie. Warszawa to dla mnie przede wszystkim praca. Tutaj się bardzo dobrze pracuje i czasem żartuję, że to mieszkanko nie jest mi nawet potrzebne, bo w zasadzie nie wychodzę z teatru.

EN: Można zatem zaryzykować twierdzenie, że jest pan człowiekiem spełnionym?

PC: W moim przypadku to niemożliwe. Jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie. I w tym akurat bardzo krakowski. Od szkoły teatralnej ciągnie się za mną to "siedź w kącie, a znajdą cię". Dlatego też lubię wchodzić tak głęboko w rolę, choć czasem mam wrażenie, że może nie warto. Ludzie nie oddzielają człowieka od roli, wszystko im się miesza. Denerwują mnie też dziennikarze, którzy z kolei mylą aktorów z celebrytami. A przecież my nie jesteśmy znani z tego, że jesteśmy znani, ale z tego, że kreujemy postacie, ciężko pracując. Nie zaglądam więc do kolorowych pism i plotkarskich portali.

EN: A życie polityczne też pana irytuje?

PC: Mam wrażenie, że coraz częściej zachowujemy się jak kibole, a nie jak kibice. Przecież zawsze jakaś drużyna musi wygrać, ale później się idzie na piwo i rozmawia o meczu, podaniach, bramkach, a nie leje po mordach. Oczywiście mam swoje przekonania polityczne, moje prawicowe poglądy nie są tajemnicą, ale - pewnie to wynika z nauki wyniesionej z domu - ja nie chcę mieć za dużo państwa w moim życiu. Chciałbym mieć zapewnione bezpieczeństwo, sądownictwo, edukację i kulturę. Rządząca jeszcze teraz partia liberalna traktowała kulturę per noga. Zawsze mówiłem, że z tego powodu nie można na nią głosować. Ona uważa, że artyści powinni sobie sami tę kulturę wymyślić, stworzyć, a potem jeszcze sami ją skonsumować. W całkowitym oderwaniu od społeczeństwa. Tymczasem dobre teatry na swoich spektaklach mają komplet widzów. Jestem w takim teatrze. Graliśmy niedawno "Króla Leara" z Andrzejem Sewerynem w roli głównej i mieliśmy po 600 osób na widowni. Tak jest zresztą prawie na każdym spektaklu. To nie są przedstawienia, na których - jak to mówią - można się wyrechotać. Kiedy widownia wstaje i klaszcze, rosną nam skrzydła, czujemy sens tego zawodu. Nie jesteśmy zadufani, mamy lepsze i gorsze spektakle, ale teatr, w którym pracuję, uwzniośla ludzi. Gdyby bilety były po 250 gr [tyle kosztował bilet do teatru z okazji Dnia Teatru Publicznego zorganizowanego 23 maja 2015 r. - przyp. red.], moglibyśmy sprzedać dwie widownie. To jest przerażające: ludzie nie mają pieniędzy na kulturę. Słychać argumenty, że nas nie stać, trzeba zadbać o służbę zdrowia, bezrobotnych, bezdomnych, samotne matki. I w ten sposób coś ważnego zaprzepaszczamy. O tym też są moi "Emigranci", to problem mojego pokolenia, po 25 latach wolnej Polski: myśleliśmy, że kiedy już wyremontujemy te wszystkie nasze domy, wykafelkujemy łazienki, kupimy mieszkanka, urządzimy się ładnie, dopiero wtedy będzie nas stać na dobra wyższe. I wtedy okazało się, że po drodze straciliśmy coś ważnego, kilka istotnych momentów - na przykład kontakt z dziećmi. Okazuje się, że wychowaliśmy je na pokolenie, któremu wszystko się należy. A zapewniam, naprawdę mam to przerobione w swoim życiu: nic mi się nie należy. Nie należy mi się szczęście, nie należy mi się wolność, tym bardziej drugi człowiek, a tym bardziej rządzenie drugim człowiekiem. O tym też są "Emigranci". I o tym, że na uporządkowanie naszego świata mamy bardzo mało czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji