Artykuły

Zręcznie przyrządzony mix

"Młody Stalin" w reż. Ondreja Spiśaka z Teatru Dramatycznego w Warszawie na festiwalu Eurokontext.sk w Bratysławie. Pisze Andrew Haydon, krytyk "The Guardian", na blogu "Postcards from the Gods".

Oto nierozsądny zakład: Uważam, że "Młody Stalin" Tadeusza Słobodzianka miałby się naprawdę dobrze w Teatrze Narodowym w Londynie. Jeśli pokazano by dokładnie to, co widziałem wczoraj wieczorem, myślę, że mainstreamowa brytyjska widownia przyjęłaby spektakl gorąco. Mogę się założyć, że ludzie pokochaliby "Młodego Stalina" tak samo, jak kochają "Rosencrantz i Guildernstern nie żyją" albo "The History Boys".

"Młody Stalin" jest pełnym rozmachu i często bardzo zabawnym dramatem pokazującym w szybkim tempie życie Stalina od jego pierwszego małżeństwa w 1904 roku do czasu po 5 Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji w Londynie w 1907 (tak, w kościele, który tam stał jest obecnie Metro Tesco). Jak w Szekspirowskich historiach sztuka kondensuje akcję tak mocno, że mogłaby się rozegrać w bardzo intensywnym tygodniu.

Siłą spektaklu jest humor. Przedstawienie zaczyna się przemową młodego Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwili na własnym ślubie. Stalin oskarża swoją gwałtowną matkę o sypianie z niemal każdym mężczyzną w sali oprócz jego nieobecnego ojca. Słyszymy przemowę okrutną (opartą prawdopodobnie na jakichś żmudnych badaniach), ale co kluczowe - równocześnie bardzo zabawną. To rodzaj perfidnego sardonicznego humoru, a zarazem zuchwałość, która powoduje, że kochasz bohatera. To oczywiście przyjemność z poczuciem winy, ale jak sądzę, jesteśmy w porządku, bo on nie jest jeszcze tym Stalinem, którego dziś znamy.

Słobodzianek prowadzi grę balansowania wokół różnych pułapek pisania sztuk historycznych. Pierwsza scena z drugiej części pokazuje Stalina w Wiedniu - goni po całej Europie próbując spotkać się z Leninem. Scena zaczyna się rozmową Wittgensteina z młodym artystą, który zdaje egzaminy na studia. Zaskoczy Was, kim jest ten artysta! Freud i Jung prowadzą (zadziwiająco istotne!) rozmowy o kompleksach Edypa i Elektry, które, jeśli wziąć pod uwagę weselne przemówienie Stalina, są szczególnie śmieszne. Dalej pojawiają się również Karl Krauss, Arthur Schnitzler i Egon Kisch. Istotne jest napięcie między humorem a świadomością, jak potoczył się XX wiek. Cały śmiech, nawet z błahostek, jest tu czarny jak smoła.

Sztuka świetnie pokazuje również wewnętrzne walki między frakcjami bolszewików i mienszewików. Uderzająca jest, szczególnie w świetle obejrzanego znów "The Stone" - jednoklasowość. Zwłaszcza w chwili, gdy rosyjscy komuniści podpisują pożyczkę od użytecznego idioty Amerykanina. Większość z nich deklaruje się jako "dziennikarze", tylko Stalin podpisuje się jako "robotnik". Między tym spektaklem a "The Stone" - i naprawdę nie mogę się nachwalić dramaturgii festiwalu, który na tak wysokim poziomie połączył w dialog wiele elementów, budując sens Europy, jej dramat i historię - rodzi się mrożąca krew w żyłach groza, która może być uwolniona, gdy jakiemuś zakompleksionemu i rozgoryczonemu facetowi udaje się wydrapać drogę do władzy. W spektaklu widzimy również zaniepokojenie Stalina wysokim procentem żydowskich rewolucjonistów. I znowu, słyszymy z szeptów z historii, co się święci, i, co gorsza, widzimy, jak potężny jest antysemityzm w skali całego kontynentu.

Spektakl Ondreja Spišáka jest niezwykle prosty. Scenografia Františka Liptaka to pomalowane trzy ściany pokoju z tymi samymi stołami i krzesłami przenoszonymi do kawiarni i sal w całej Europie. Gra aktorska jest wspaniała. Mam wielką słabość do intensywności, z jaką Polacy stosują się do naturalizmu (Hej, jestem Anglikiem, wychowałem się na intensywnie stosowanym naturalizmie, czyż nie?). Ale są też chytre nawiązania do komedii. Otrzymujemy naprawdę zręcznie przyrządzony mix. Dostajemy też sporą liczbę gruzińskich pieśni i tańców, rosyjskich i polskich piosenek, a nawet amerykańskiej parodii Międzynarodówki.

Rzeczywiście, produkcja jest tak prosta, że podejrzewam, iż moi inteligentni polscy przyjaciele będą chować głowy w dłoniach słysząc, jak bardzo mi się podobało. Jestem pewien, że na polskiej scenie teatralnej ten rodzaj pracy jest postrzegany jako całkowicie reakcyjny. Ale, znów Eurokontext: Jestem Brytyjczykiem i możesz wiele u mnie osiągnąć, jeśli w Twojej historii jest kilka dobrych żartów. I, wiesz, ja nie patrzę z pozycji przewracającego oczami, znudzonego widza. Dla mnie to świeża perspektywa.

To, czego nie mamy na Słowacji, i czego nie dostaniemy w Londynie, to budynek, w którym odbyła się premiera "Młodego Stalina" w Polsce. Teatr Dramatyczny znajduje się w centrum Warszawy, w jednym z ramion "Tortu Stalina", czyli okropnego i ogromnego wieżowca wybudowanego przez sowieckich okupantów jako "prezent". I pewnie nie czujecie goryczy, jaką Polacy odczuwają wobec Rosjan, którzy obiecali wsparcie Powstania Warszawskiego, a następnie cynicznie stali po drugiej stronie Wisły i pozwolili nazistom zniszczyć miasto, zanim sami zaczną w nim wprowadzać swoje porządki.

Mimo braku bezpośredniego kontekstu, finał sztuki jest mrożący. Stalin wrócił do Gruzji i siedzi w pustej kawiarni tylko w obecności trzech muzyków. Jest najgrubszą rybą w mieście, ludzie wyraźnie się go boją. Każe grać muzykom i zaczyna tańczyć. Dziwny, smutny, intensywny, ekspresyjny taniec narodowy. Nie wiedząc, że to Stalin, można by pomyśleć, że każdy mógłby tu tańczyć. I w tym zacieraniu możliwości tkwi geniusz. Może to rzeczywiście mógłby być każdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji