Artykuły

Stanisław Kufluk: Teatr Bolszoj jest jak wzgórze Olimpu dla nerwów i psychiki

Solista Opery Krakowskiej, STANISŁAW KUFLUK, o swoich występach w Moskwie: Bolszoj i La Scala to dwie sceny najtrudniejsze do zdobycia dla zagranicznych solistów. Włosi mają swoich ulubionych włoskich śpiewaków, podobnie Rosjanie. Dostać się tam, wytrwać i zyskać przychylność publiczności jest niezwykle trudno.

Jak to jest występować na jednej z najważniejszych scen świata?

- To Olimp dla nerwów i psychiki. Bolszoj i La Scala to dwie sceny najtrudniejsze do zdobycia dla zagranicznych solistów. Włosi mają swoich ulubionych włoskich śpiewaków, podobnie Rosjanie. Dostać się tam, wytrwać i zyskać przychylność publiczności jest niezwykle trudno. Na szczęście zostałem zaakceptowany i bardzo dobrze przyjęty przez rosyjską publiczność. W przeciwnym razie nie występowałbym dalej w tej roli. Przede mną we wrześniu kolejny, już trzeci set spektakli. Trwają też rozmowy na temat naszej dalszej współpracy.

Jak trafił Pan do Moskwy?

- To niesamowita historia. Nie myślałem, że mi się to przytrafi. W styczniu zadzwonił do mnie mój agent, który powiedział, że szukają w Moskwie solisty do roli Księcia Jeleckiego i spytał, czy może wysłać moje nagrania. Po paru dniach okazało się, że spodobałem się reżyserowi, ale rozstrzygające miały być dopiero przesłuchania na żywo przed dyrygentem. Bez tego nikt nie trafia do Teatru Bolszoj. Pojechałem więc do Antwerpii wystąpić przed Michailem Jurowskim, który mnie zaakceptował. A to był dopiero początek - później czekały mnie dwa miesiące prób w Moskwie. To była ciężka praca i prawdziwe wyzwanie, ale wytrwałem i wiem, że było warto.

Czuje się Pan bardziej barytonem z Polski czy Ukrainy?

- Polska mnie wychowała i jestem z nią związany właściwie od dziecka. Tu zaczynałem swoją karierę śpiewaczą. Większość partii, które śpiewałem, stworzyłem w Polsce.

Chętniej sięga Pan po partie rosyjskojęzyczne?

- Wszystkich śpiewaków ze Wschodu, może poza Anną Netrebko i Dmitrim Hworos­towskim, za wszelką cenę chce się wtłoczyć w bardzo wymagający repertuar słowiański. Tak się składa, że do "Damy Pikowej" Czajkowskiego w moskiewskim Teatrze Bolszoj potrzebowali śpiewaków, którzy potrafią dobrze śpiewać po rosyjsku. To zrozumiałe, w końcu nikt w Polsce nie chciałby słuchać solisty, który kaleczy Moniuszkę. Ale nie wszędzie względy językowe są tak istotne. W nowojorskiej Metropolitan Opera poprawna wymowa nie gra już takiej roli. Nie każdy śpiewa tak dobrze po rosyjsku jak Mariusz Kwiecień.

A jako polsko-ukraiński solista nie miał Pan tam nieprzyjemnych sytuacji?

- Na szczęście artyści nie znają granic. Czy to będzie Ukraina, Krym, Rosja, bądź Bułgaria, liczy się tylko muzyka i to, co tworzymy na scenie.

O niezdrowej rywalizacji w Bolszoj krążą już legendy.

- W żadnym kraju nigdy nie widziałem tak adorowanego baletu. Opera operą, ale balet jest tam najważniejszy. Na zwykłym spektaklu w sezonie artyści baletu nie dostają kwiatów, tylko całe kosze. Co do rywalizacji w operze, to doskonale funkcjonuje tam system obsadzania ról. Zazwyczaj istnieje jedna obsada oraz dublerzy. Odwrotnie w Polsce, gdzie spotkamy nawet poczwórne obsady. Uważam, że lepiej zrobić dobry spektakl z jednej obsady niż kiepski z obsady poczwórnej. W Bolszoj, gdzie repertuar rozpisany jest na trzy lata do przodu, spektakle grane są przynajmniej raz na trzy miesiące. Dzięki temu śpiewacy pamiętają reżyserię, wymagania dyrygenta i brzmienie orkiestry. Tym samym są w stanie odtworzyć wszystko w ciągu tygodnia prób. U nas bywa, że spektakl wystawiany jest po roku przerwy, po dwóch próbach, często w podwójnej obsadzie.

Dużo czasu spędza Pan poza domem?

- W Krakowie jest mój dom, do którego zawsze wracam. Żyję jednak na walizkach. To dola każdego śpiewaka. Mam rozpisany kalendarz na kolejny rok i już wiem, że w domu nie będzie mnie przez co najmniej 9 miesięcy. W dzisiejszych czasach wyjazdy są codziennością. To kwestia tego, że interesujące produkcje wystawiane są w różnych miejscach, w lecie są to festiwale takie jak Salzburg, bądź Bregenz, a w sezonie rozmaite teatry. Obecnie występuję we wszystkich dużych teatrach w Polsce. W listopadzie w Operze Narodowej czeka mnie premiera "Strasznego dworu" w reż. Davida Pountney'a, w grudniu wystąpię w tym spektaklu w Krakowie, tym razem w reż. Laco Adamika. Ma Pan swoje rytuały i przesądy związane z premierą?

- W dniu spektaklu zawsze muszę zjeść rosół. Poza tym zachowuję się tak jak w każdy inny dzień. Jeżeli jestem akurat w domu w Krakowie, to zdarza się, że sprzątam. Przesądy? W Teatrze Bolszoj jak jesteś chory, lepiej nie wychodź na scenę. Tamtejsza scena, choćby z powodu swej wielkości (mieści 2 500 widzów) bardzo zżera nerwy. Przed premierą "Damy Pikowej" odwołaliśmy wyprzedaną w całości otwartą próbę generalną, ponieważ Vladimir Galouzine, śpiewający partię Hermana, powiedział, że nie wyjdzie na scenę. Inne przesądy to np. nie spotkać przed spektaklem dyrektora na korytarzu. Niektórzy przed premierą nie myją włosów, czego nie polecam, albo nie ścielą łóżka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji