Artykuły

Po Krystynie Jandzie kolej na Jerzego Stuhra

Nic nowego pod słońcem. Niech nikogo nie mylą pozory. Wacław w wykonaniu Gajosa to nu­worysz. Mimo rozmów z Alfredem o towarzyskim życiu salonów, wyłazi z niego brak ogłady przekazywanej z genami. A nuworysze z reguły są pewni siebie. Cóż - powiodło im się w życiu, wygrali los, mają pieniądze. Dlaczego więc nie miałoby się im powieść w małżeństwie? Wierzą w po­tęgę forsy, fundują pierścionki poko­jówkom i tę sytą pewność rozciągają także na wierność własnej żony.

To nie jest bynajmniej przykład współczesny. Widać podobnie było w czasach Fredry, choć reżyser Krzy­sztof Zaleski, świadomie "rozebrał" Alfreda z munduru, w którym naj­częściej był prezentowany w tej fred­rowskiej komedii. Więc - jeszcze bardziej ową historię o małżeństwie i zdradzie uczynił nam współczesną. Nie żeby dziś kogoś zbulwersował mąż skubiący służącą w tyłek czy żona przyprawiająca rogi z najlep­szym przyjacielem. Nie, nie takie czworokąty dziś bywają. Wszakże, naiwni mężowie, niedopieszczone małżonki czy sprytne pokojówki są w każdej epoce. I są chętni, którzy z uciech cielesnych korzystają. W tym względzie nic się nie zmieniło od cza­su, kiedy sam Aleksander hrabia {#au#207}Fre­dro{/#}, szpanował mundurem wśród lwowskich salonów powróciwszy z napoleońskiej wyprawy. Być może, zdarzenia zawarte w "Mężu i żonie", znał poniekąd z autopsji.

"Męża i żonę" na Lubelską Pre­mierę Teatralną przywiózł Teatr Po­wszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie.

W roli męża - Janusz Gajos. Jako się rzekło - ogładzony dorobkie­wicz, któremu ostatecznie dostanie się zimny prysznic. Grał najbardziej bodaj po "fredrowsku", szpicrutą podkreślając rym i rytm wierszy bynajmniej nie tak prostych i znanych, jak na przykład w "Zemście".

W roli żony - Krystyna Janda, wcale nie skrzywdzona i sentymental­na, jak się uważa. Żona - Elwira dobrze wie, kiedy płakać i budzić litość, wyrzuty sumienia (oczywiście partnera - nie swoje), znakomicie opanowała sztukę korzystania z chus­teczki. Nie przeszkadza jej to za mo­ment poddawać się pieszczotom ko­chanka. Ba, prowokować do nich. Oczywiście - przez łzy... Charak­terek Elwiry wychodzi na jaw, kiedy przyłapuje swojego męża rogacza in flagranti z pokojówką. Wtedy dopie­ro pokazuje co umie, by - po zgubie­niu listów, znów przybierać miny skrzywdzonej niewinności. Ta praw­dziwa natura Elwiry została "zapła­kana" przez Krystynę Jandę, która okazała się wyśmienita jedynie w sy­tuacjach wymagających kobiecości drapieżnej, w tych czuje się świetnie.

W roli pokojówki - Joanna Żół­kowska. Fochy, ciuchy i koafiura mówią o jej charakterze. Ten kote­czek wie, jak z życia brać garściami. I z przyjemności i - z portfeli. Umie służyć pani, panu, a jeszcze i kochan­kowi nie odmówi. Jest zaś charak­terologicznie babskim odbiciem Wac­ława - nuworysza, ale ona ma ambi­cje dostać się do wyższej sfery. Wac­ławowi wydaje się, że już ją osiągnął. Joanna Żółkowska starała się oddać tę postać o wielu twarzach; naiwnej głupoty (gdy trzeba), sprytnej subre­tki, pokornej służki, ambitnej i zupeł­nie na trzeźwo wyrachowanej dziew­czyny.

W roli Alfreda - Piotr Machalica. Dla Elwiry - szarmancki, roman­tyczny, nadskakujący, przeciwieńst­wo męża gbura. Dla Justysi młody kochanek, a - co najważniejsze - bogaty i kawaler! Czy Alfred istot­nie mógł tak zauroczyć te dwie kobiety? Czasami wydaje się, że "na bez­rybiu i rak ryba", gdyż wyglądało na to, że Piotr Machalica jest śmiertelnie znużony tym babskim qui pro quo, że po prostu nie ma innego wyjścia. W końcu jednak, gdy już sytuacja jakoś się rozwiązała, Krzysztof Zale­ski każe mu znów pakować się oknem do pałacu...

"Mąż i żona" to chyba jedna z rza­dziej granych sztuk Fredry. Zrealizo­wana m.in. z okazji roku fredrows­kiego (w 1993 roku), nie jest tak "osłuchana" jak wspomniana "Ze­msta" czy "Śluby panieńskie". Grana według koncepcji innej, niż przywyk­liśmy. Aktorzy nie artykułują tekstu tak, by wyraźnie brzmiały rymy, by akcentowany był rytm, wyczuwalne pauzy. Taki sposób interpretacji wy­maga od widza niezwykle uważnego uczestniczenia w spektaklu. Spośród kilku scen - rozmowy Wacława z Al­fredem, podczas której ów rogacz czyni z kochanka żony swego powier­nika, karesów Elwiry z Alfredem i jej szarży na zdradzającego męża i Jus­tysię, godna Fredry jest ta ostatnia.

Wreszcie - niemal niezauważalnie przesuwa się w tle aktor znakomity - Gustaw Lutkiewicz - lokaj, któ­rego nic nie jest w stanie zadziwić, zaskoczyć, niejedno widział i już wie, że milczenie jest złotem, i że nic nowego pod słońcem.

Szkoda, że Zaleski tak rzadko się­gał po ołówek, by dokonać skrótów, gdyż momentami zarówno sposób artykułowania tekstu Fredry, jak i sa­ma akcja, powodowały dyskretne po­ziewania.

Na "Męża i żonę" wszakże tłumy i tak waliły, gdyż specyficzny urok mają "nazwiska". Tym przyganiać nie wypada (?), zaś w dobrym tonie jest widzieć Gajosa lub Jandę. I tak się stało. A że bez euforii, trudno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji