Artykuły

Mówią o Nim

Józef Opalski

Z Konradem Swinarskim zacząłem spotykać się prywatnie gdzieś od roku 1970. Od dawna już byłem wielkim entuzjastą-jego teatru i kiedy wreszcie mogłem z nim porozmawiać, byłem szczęśliwy i zaintrygowany, gdyż o Swinarskim, jak o każdym wielkim artyście i wybitnym człowieku krążyło wiele plotek i legend. Dzięki prywatnej teraz znajomości mogłem te krążące wiadomości sam ocenić, "dotknąć" legendy.

Mówiłem o tym już nieraz: uderzyło mnie jak ten człowiek dużo wiedział, jak solidnie się do swych spektakli przygotowywał, stwarzając zresztą z upodobaniem wrażenie, że wszystkie jego pomysły biorą się ot, tak... znikąd. Szczególnie jasne stało się to dla mnie przy "Wyzwoleniu", pożyczałem mu stosy książek z Biblioteki Instytutu Filologii Polskiej, wciąż sprawdzał swoją interpretację, przymierzał

Spędziliśmy długie noce z nim i z Kazimierzem Wiśniakiem kiedy konkretyzował Maski; chciał wiedzieć, czy poszczególne postacie historyczne wbite w ciało Masek będą jasne, czytelne, rozpoznawalne...

Wiele mówiło się i pisało o genezie "Dziadów" Swinarskiego, są tacy, którzy przypisują sobie współautorstwo w tworzeniu koncepcji tego spektaklu. Może więc warto przekazać fakty: był początek sierpnia 1972 roku, jechaliśmy z Ewą Demarczyk i Zygmuntem Koniecznym do Tylmanowej, gdzie w domu Wiktora Sadeckiego Konrad Swinarski wraz z Wojciechem Pszoniakiem byli gośćmi (ten sierpniowy, upalny dzień wart jest zresztą szczegółowego opisu i pewnie kiedyś, prawdzie historycznej gwoli to zrobię). Pojechaliśmy do Tylmanowej, żeby porozmawiać o "Tryptyku" Zygmunta Koniecznego, napisanym dla Ewy, który Konrad miał reżyserować. Swinarski opowiadał o swojej wizji "Dziadów". Po premierze zrozumiałem, jak bardzo wtedy była ona już gotowa. Konrad był jeszcze pod stałą kontrolą lekarską, opuścił przecież niedawno klinikę psychiatryczną. To tam zaczął przygotowywać swoją inscenizację, tam ją wymyślił. Na dowód fragmenty listu Swinarskiego pisanego z kliniki do żony, Barbary Witek - Swinarskiej 12 lipca 1972 roku, który pani Barbara jako współautorka scenariusza wystawy"Swinarski" w Starym Teatrze, zechciała mam udostępnić (Pani Basiu raz jeszcze SERDECZNE dzięki!):

"Rybko luba!

Otóż nie w Narodowym - tylko w Starym w Krakowie chcę robić "Dziady" i już się kompletnie przygotowałem. Okroiłem tekst i wymyśliłem scenografię. Gustawa ma grać Cieślak (oczywiście chodzi o Ryszarda Cieślaka, aktora teatru Jerzego Grotowskiego, przyp. mój - J. O.) - reszta Sadecki, Olszewska, Kozak, Nowicki itd. (...) Wszystkie prace wstępne robię teraz no i co najgorsze zafascynował mnie ten Mickiewicz naprawdę, co proszę donieś Grzesiowi i zaznacz, że wcale nie ze względów patriotycznych, ale raczej mistycznych.

Pomysł polega na tym, że zaangażuje się wszystkie dziady Krakowa jak gdyby na Peachumowisko. Foyer teatru przerabia się na kaplicę. Sam teatr redukuję z 700 na 450 miejsc. Dopisuję scenę: wyskok Rolisona. Autentycznie skacze z okna na Plac Szczepański.

Konrad epileptyk itp. itp. Znasz mnie na tyle, że wiesz, że te dowcipy są prawdziwe. ()

Pa, pisz po 15-tym na Stary Teatr

całuję Konrad"

Chorobliwie rozedrgany, pełen sprzeczności, rozdarty wewnętrznie, ironiczny i nieszczęśliwy, a więc nadwrażliwie odczuwający i wyczuwający (stąd jego bezbłędne "odkrycia" aktorskie: Polony, Trela, Radziwiłowicz, Antoni Pszoniak, Wojciech Pszoniak), dobrze się czuł w Krakowie i w Starym Teatrze. Albo inaczej: nie mogąc sobie znaleźć miejsca, tu próbował je odnaleźć, a przecież był reżyserem, który mógł mieć świat u stóp. Myślę ze ściśniętym sercem o nie dokończonym "Hamlecie". Moja książka o tym, przerwanym tragicznie spektaklu, złożona w Wydawnictwie Literackim, chce utrwalić przynajmniej wielkość zamierzonej interpretacji. Śmierć Swinarskiego, to jeden z najokrutniejszych ciosów, jakie poniósł w całej swej historii teatr polski.

Jan Paweł Gawlik

Pamiętam takie wspólne zdarzenie. Zaczynaliśmy dopiero współpracę. Znaliśmy się mało. On chciał "Wszystko dobre, co się dobrze kończy", mnie natomiast roił się w głowie "Sen nocy letniej"'! Wówczas tego nie doceniłem, ale Konrad zabrał egzemplarz "Snu" i pojechał na 4 dni do Lanckorony. Wrócił zachwycony. Flamastrem na kilku kartkach wyrysował mi całą inscenizację i opisał ją bardzo sugestywnie. Była gotowa. Istniała w jego wyobraźni rozmigotana nastrojami, gęsta od pomysłów i znaczeń, a on bawił się nią rozradowany i pochłonięty radością jak dziecko. Bogiem a prawdą bardziej fascynował mnie autor niż dzieło. Uległem złudzeniom łatwości. Wszystko wydawało się takie oczywiste. Potem przez całe 2 miesiące zamieniał w teatrach na materię te radosne igry. Wszystko go bawiło, najwięcej - polityka. Czy wyobrażacie sobie jaką rolę w tej inscenizacji pełnili np. Orientides i Orientades i skąd się tam wzięli? - ale to zadanie dla autorów monografii. Poprzestańmy na wspomnieniu. To, że w rocznice śmierci jest ono takie lekkie, przyjazne, bez mała radosne - to przecież również miara niezwykłości.

Obaj mieliśmy w tym rację. Ja, że umiałem go namówić, on - że słuchał uważnie co się mówi i pewnie ważył to bezbłędnie w wymiarach swojej wyobraźni i sprawności. Był to pierwszy pod Wawelem spektakl Konrada Swinarskiego, na który przyszedł cały Kraków. Było to - jak podejrzewam - ważne dla niego. Nikt nie lubi samotności, dobrze jest widzieć i słyszeć radość innych. Widział ją i słyszał na widowni, widział i słyszał wokół siebie i może dlatego pozostał między nami na zawsze.

Jerzy Trela

Czy jego twórczość nie ma przeciwników? Miała i ma. Oczywiście przeważająca większość ludzi interesujących się teatrem zaakceptowała jego sztukę, wielu ją pokochało. Na pewne przedstawienia obrażano się, ale mimo to fascynowały one swą siłą oddziaływania na widza.

Niektórzy ludzie wystawiali i wystawiają Swinarskiemu różne cenzurki. Dotyczy to tych, którzy go mało znali, albo nie chcieli go znać. To, że czasem próby z nim trwały po kilkanaście godzin wynikało z faktu, że on potrzebował ludzi, potrzebował być z nimi. Był tak fascynującą postacią, że z kolei ludzie też go potrzebowali, szczególnie ci z jego kręgu.

Brałem udział w sześciu jego przedstawieniach, siódmym miał być "Hamlet". Różnie mówi się na temat tej rozpoczętej dopiero sztuki. Istnieje już cała legenda i legendą pozostanie.

Stoimy u progu dni, które mają uczcić pamięć wielkiego reżysera. Wydaje mi się, iż na tyle go znałem, aby przypuszczać, że strasznie by się ubawił i uśmiał z tego wszystkiego. On taki był, nie lubił fet i festynów, śmieszyły go wszystkie akademie. Pomnik jest potrzebny najbardziej nam, ludziom, którzy żyją. A on tam, w przestworzach, będzie się uśmiechał, swym charakterystycznym, ironicznym uśmiechem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji