Artykuły

Tylko ceremonie

Piotr Cieplak wystawił w Starym Teatrze w Krakowie spektakl "Król umiera, czyli ceremonie" według Eugene'a Ionesco, w głównych rolach obsadzając Jerzego Tre­lę, Annę Polony, Annę Dymną i Dorotę Segdę. Wszyscy ci aktorzy są już właściwie żywymi emblematami i przywołują na myśl najlepsze spektakle Swinarskiego, Jaroc­kiego, Wajdy czy Grzegorzewskiego. Spek­takle, których większość dzisiejszych wi­dzów zapewne nie widziała, ale i tak wia­domo, że były one wielkie i wspaniałe i że nic już nigdy nie będzie tak wielkie i tak wspaniałe. Spektakl Cieplaka nawiązuje do tego mitycznego, staroteatralnego illo tempore. Aktorzy przywołują role, jakie zagrali u Swinarskiego, wnoszą nawet re­kwizyty z dawnych spektakli (m.in. Anna Polony przynosi w kartonowym pudełku perukę Muzy z "Wyzwolenia", a Jerzy Trela wnosi szablę Konrada). Inna sprawa, że biały kwadrat na podłodze i gimnastyku­jący się na nim młodzi tancerze przywołu­ją na myśl spektakle Michała Zadary grane na tej samej scenie. Starzy aktorzy poruszają się po obrzeżach, starają się nie przekraczać białego kwadratu - w pod­kreślaniu tego faktu szczególnie lubuje się Anna Polony, która z namaszczeniem od­grywa każde swoje "nieprzejście" przez białą linię i stroi miny pełne politowania, patrząc na tancerzy. Można by się długo zastanawiać, czy rzeczywiście Cieplakowi zależało na zderzeniu legendy Starego Te­atru z tym, co na tej scenie dzieje się dzi­siaj. Jednak osadzanie spektaklu w kon­tekście tego konkretnego teatru zostało już dość dobrze opisane. Czy zatem jest w kra­kowskim przedstawieniu coś więcej?

Wyobraźmy sobie, że "Król umiera..." nie dzieje się w Starym Teatrze i nie ma nic wspólnego z jego legendą. Tancerze są na scenie już w momencie, gdy publiczność wchodzi na widownię. Wykonują układy, które przypominają rozgrzewkę przed gim­nastycznymi wyczynami. Gdy światło na widowni gaśnie, uciekają ze sceny. Za biur­kiem zasiada Małgorzata (Anna Polony), pierwsza żona Króla, po scenie zaczyna się krzątać służąca Julia (Dorota Segda), na wieżyczce zasiada Strażnik (Zbigniew Ko­sowski), zaś Maria (Anna Dymna), obecna żona Króla, wjeżdża na wózku inwalidz­kim. Wszystkie kostiumy i rekwizyty, ale też wybrudzona, szara dekoracja, wyglądają jak z recyklingu. Nic tu nie jest i nie chce być wyestetyzowane, przyjemne dla oka.

Całość istotnie przypomina spustoszone, kurczące się królestwo, w którym jest tyl­ko czterdziestu pięciu młodzieńców, i to takich, których nie chciano gdzie indziej. Co chwilę podświetlane jest okno umiesz­czone na granicy sceny i widowni - znak świata zewnętrznego: absurdalnego, nierzeczywistego, być może nieistotnego.

Znakomite jest pierwsze wejście Króla. Jerzy Trela wtacza się na scenę z niedopalonym petem, zaczyna coś mamrotać, na­rzeka, że wątroba mu nawala, próbuje wydawać rozkazy, ale właściwie nikt go nie słucha. To taki Prospero-nieudacznik, który stracił już władzę nad siłami przyro­dy i siłami teatru. Odebrany został mu dar kreacji. W tej jednej małej scence pojawia się też Trela zupełnie inny niż kiedykolwiek - groteskowy, zdystansowany. Szkoda, że na tak krótko - po chwili aktor zaczyna uderzać w wysokie tony. Patos i sentymen­talizm zdominują spektakl już do końca. Skacowany Król usłyszy z ust Małgorzaty, że umrze za półtorej godziny, czyli pod ko­niec przedstawienia. I odtąd wszystko w spektaklu będzie dotyczyć właśnie umie­rania. Lęk przed śmiercią, ucieczka, rozpacz, stopniowe godzenie się i gotowość do przejścia na tamtą stronę - oto kolejne etapy rozpoznawania i oswajania tego, co nieznane. Ionesco przywołuje przecież mak­symę z Epikura, wedle której śmierć człowieka nigdy nie dotyczy, bo gdy żyje, to nie ma śmierci, a gdy przychodzi śmierć, nie ma człowieka. Ale jak wyjaśnić absurd wpisa­ny w tę myśl komuś, kto umiera?

Niestety, tak samo jak Królowi, który mówi: "Umieram, słyszycie? Chcę powie­dzieć, że umieram, ale nie umiem tego powiedzieć, wszystko to literatura", tak również w spektaklu Cieplaka nie udaje się w najmniejszym nawet stopniu do­tknąć doświadczenia śmierci. Pozostaje ona jedynie rzewnym wspominaniem sta­rych, dobrych czasów, a w najlepszym przy­padku odśpiewaniem kilku szlagierów ze starych spektakli, mających poprawić Kró­lowi humor. Odliczanie czasu, który pozostał do śmierci, staje się wzruszające wte­dy, kiedy jest proste. Dlatego niezwykle mocno działa scena, w której Król wtula się w nagie piersi służącej Julii, jakby chciał wyssać z niej życie. Zupełnie kuriozalne natomiast stają się "przegadane pomy­sły", jak pokaz mody trumiennej, w którym tancerze maszerują w coraz to dziw­niejszych strojach pogrzebowych. Miało to pewnie dowodzić banalizacji śmierci, wchłaniania jej przez popkulturę, tym bar­dziej że na koniec pokazu pojawia się na scenie skromnie ubrana kobiecina, w czar­nej chustce na głowie, która ma przypominać właściwy porządek rzeczy. W ostat­niej scenie Król sprowadzany jest ze sceny przez Małgorzatę; razem przechodzą długo pomiędzy rzędami widowni i wycho­dzą do foyer. Zza odemkniętych drzwi bije jasna łuna światła i słychać płacz dziecka.

Marta Piwińska pisała: "Teatr Ionesco jest zbiorem banałów odkrytych na nowo i osobiście przeżytych". I w spektaklu Cie­plaka zdarzają się momenty, w których udało się to pokazać. Jednak całość osu­wa się nieustannie w moralizatorski ton, kabotyńskie aktorstwo, w którym celuje zwłaszcza Anna Polony. Nie wykorzystano też zupełnie potencjału tancerzy, którzy nie stali się równoprawnymi partnerami dla aktorów. Jeśli miał to być spektakl o od­krytym na nowo i osobiście przeżytym doświadczeniu umierania, to skończyło się jedynie na powierzchownym zasygnalizo­waniu tej problematyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji