Artykuły

Faceci z wąsem rządzą!

Czy setki milionów złotych, które wpompowano w remonty i inwestycje w teatrach przełożyły się na wyższy poziom artystyczny? Czy odpicowany teatr staje się automatycznie teatrem lepszym, bardziej liczącym na artystycznej mapie kraju i Europy? Jakoś zupełnie tego nie widać - pisze Maciej Nowak.

Każdy, kto na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zdobył doświadczenie szefa instytucji kultury zna to uczucie. Z jednej strony nieustający brak środków na bieżącą działalność, ciągłe żenujące odpieranie dramatycznych apeli o podwyżki pensji, z drugiej - grube miliony przelewające się przez konto inwestycyjne. I te kwaśne miny pracowników, którzy przecież nie podważą sensowności kolejnej przebudowy i remontu, ale chcieliby też z czegoś żyć. Tutaj głodowe wynagrodzenie, tam na placu budowy luksusowe fotele, marmury i złocone szczotki do kibli (to nie retoryczna emfaza, tak było przed kilkoma laty w jednej z polskich filharmonii). Bo nasz samorządowy mecenas to dobry pan i gdzie jak gdzie, ale na inwestycjach nie będzie oszczędzał. Ma gest, niech się mury pną do góry i wszyscy widzą, jaki z niego sumienny gospodarz. Wielkie przestrzenie, efektowne materiały wykończeniowe, nowoczesne technologie, urządzenia najnowszych generacji, od których oko zbieleje gościom z Niemiec i z sąsiedniej gminy. A co?! Inwestycja w infrastrukturę to przecież rzecz święta, czynnik prorozwojowy, modernizacyjny, nikt tego nie zakwestionuje. To jedno z fundamentalnych założeń ekonomicznego i społecznego ładu III RP.

Byłem ostatnio na inauguracji jednego z takich nowoczesnych pałaców kultury. Mówcy w podnieceniu prześcigali się opowiadając, jakie hipersuperultramegatopowe instalacje zapewnili nam, przyszłym użytkownikom tego gmachu. Słuchaliśmy w niemym zachwycie, podziwiając przyszłościową wizję dyrekcji i władz samorządowych, które tak świetnie wykorzystały szanse stworzone przez Unię Europejską. Wszystko pulsowało nowoczesnością, ledy, diody, światłowody, komputerowe sterowanie, hydrauliczne siłowniki, projekcje, klimatyzacje, monitoring, podnośniki, ech panie, tak to się da żyć.

Zauroczenie high-techowymi gadżetami przypomina zjawisko, które antropolodzy zaobserwowali na wyspach Melanezji. Otóż miejscowa ludność powiązała wysoki poziom życia białych kolonizatorów z lotniskiem, które wybudowano tam na potrzeby armii. Lądujące samoloty, przywożące dobra wszelakie, uznano za życzliwych bogów, więc by zyskać ich łaskawość aborygeni odtworzyli na swoich terenach pasy startowe. I czekali na mannę z nieba oddając się modłom za skrzydlatych dobroczyńców. Ten szczególny kult badacze wyspiarskich ludów nazwali kultem cargo, zaś Jan Sowa w książce "Inna rzeczpospolita jest możliwa" mianem cargo określa typ modernizacji, dokonującej się w Polsce. "...hołduje [się tutaj] innemu złudzeniu: apoteozie imitacji. Polega ona na dążeniu do skopiowania praktyk i rozwiązań z krajów rozwiniętych. Aby podnieść swój poziom rozwoju cywilizacyjnego, musimy więc po prostu małpować to, co robią bogaci". W Gazecie Świątecznej podobną myśl rozwinął prof. Marek W. Kozak z Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN mówiąc o "polskiej atrapie rozwoju". Apeluje: "Przestańmy głównie budować! Nakłady można zwiększać w nieskończoność, bo zawsze da się uzasadnić, że czegoś jeszcze brakuje (...) Sama infrastruktura nie da nam rozwoju (...) Nie beton, ale rzeczy miękkie: otwarte myślenie, szukanie szansy na rynku, kapitał społeczny, umiejętność zachowania się w różnych sytuacjach, inteligencja, wykształcenie, kwalifikacje, umiejętność współpracy, zaufanie do innych ludzi". Prowadzący wywiad dziennikarz kontruje: "Wydać na etaty? Przejeść?", profesor odpowiada: "To jest to myślenie! Że jak się czegoś nie zbuduje, to pieniądz się zmarnuje".

Przełóżmy to rozumowanie na nasze sprawy. Czy setki milionów złotych, które wpompowano w remonty i inwestycje w teatrach przełożyły się na wyższy poziom artystyczny? Większe zainteresowanie widzów? Wzrost dochodów twórców? Czy odpicowany teatr staje się automatycznie teatrem lepszym, bardziej liczącym na artystycznej mapie kraju i Europy? Jakoś zupełnie tego nie widać. Artyści sceny pozostają nadal najsłabiej wynagradzaną grupą zawodową, a szumnie zapowiadane zwiększenia nakładów na kulturę lądują wyłącznie w kieszeniach sumiastych budowlańców. Teatr Polski we Wrocławiu był równie dobry przed, jak i po remoncie, choć przez cały czas niedofinansowany w zakresie dotacji bieżącej. Czy zamiast wydawać fortunę na przebudowę nie można choć części tej kwoty przeznaczyć na działalność programową? W niektórych przypadkach inwestycyjny rozmach, który w naszej rzeczywistości przekłada się na sarmackie "postaw się, a zastaw się", prowadzi do tragedii. Skala nowowybudowanej Opery i Filharmonii Podlaskiej przerosła możliwości regionu, za co zapłacił stanowiskiem jej dyrektor, bezskutecznie apelujący o zwiększenie dotacji programowej.

Podobne turbulencje odczuwane są też w innych miejscach. Będzie ich więcej, bo bombastycznych planów inwestycyjnych nie brakuje, a Cioteczka Unia w swej nowej perspektywie budżetowej ma dla nas sporo landrynków. Faceci z wąsami zarobią na tym niemało, a ludzie teatru, jak zwykle, wyjdą na frajerów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji