Artykuły

Tradycjonalista Sławomir Pietras

- Doszedłem już do etapu, w którym programowanie teatru operowego chciałbym złożyć w ręce następnego pokolenia. Ale recenzując ich pomysły, będę stosować następujące kryteria: uwzględnianie polskiej tradycji oraz rodzimej sztuki współczesnej, a także chęć ryzykowania pracy z polskimi realizatorami. Nie da się w krótkim czasie uwzględnić wszystkiego - mówi Sławomir Pietras, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie.

Dziś premiera "Wozzecka" Berga w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Podczas przygotowań ujawnił się konflikt w kierownictwie teatru, wywołany podziałem kompetencji oraz sposobem reaktywowania rady teatru. Mariusz Treliński i Kazimierz Kord uznają za niemożliwą dalszą współpracę ze Sławomirem Pietrasem. Ministerstwo Kultury prowadzi rozmowy z obiema stronami. Rozmowa Jacka Marczyńskiego ze Sławomirem Pietrasem, dyrektorem naczelnym Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. Rz: Przez lata mówiło się: Sławomir Pietras, świetny menedżer, teraz zaś: tradycjonalista. Odpowiada to panu? Sławomir Pietras: Przeżyłem tyle faz w moim życiu zawodowym, że w pewnym momencie i to miano stało się uprawnione. Sam za tradycjonalistę się nie uważam, ale po 36 latach pracy na stanowisku dyrektora opery można mnie tak określać. Sądzi pan zatem, że Opera Narodowa powinna służyć tradycji? - Powinna ją uwzględniać, to oczywiste. Jeśli odniesiemy się do rodzimej twórczości, jest o czym pamiętać, począwszy od wieku XVIII, po następne stulecie z ojcem naszej opery Stanisławem Moniuszką, z jego poprzednikami Karolem Kurpińskim i Józefem Elsnerem oraz następcą, Władysławem Żeleńskim, a dalej z "Marią" Statkowskiego, "Manru" Paderewskiego, dziełami Ludomira Różyckiego i twórców XX wieku. To doskonały kapitał, z którego dałoby się sensownie układać programy poszczególnych sezonów, zwłaszcza że repertuar narodowy nigdy nie dominował na tej scenie.

Dla mnie określenie: Opera Narodowa wiąże się również z polskimi artystami. Układając obsady spektakli, trzeba dbać o nich bardziej niż o głosy ze Wschodu czy o drogich śpiewaków zachodnich, którzy zresztą nie zawsze wytrzymują konkurencję z dobrymi Polakami.

Tylko że tych najlepszych od dawna nie ma w zespole Opery Narodowej.

- Dlatego rozpoczęliśmy budowanie własnej szkoły mistrzów, która przy mądrym prowadzeniu talentów może dostarczyć nam młodych, świetnie wyszkolonych śpiewaków.

I rzeczywiście jest pan przeciwnikiem nowoczesnego teatru w operze?

- Tak głoszą ludzie, którzy chcą zminimalizować moją postawę wobec wizji artystycznych nieuwzględniających sposobu funkcjonowania Opery Narodowej w kulturze polskiej oraz realiów ekonomicznych. Myślę tu choćby o wysokich honorariach dla artystów i idei sprowadzanych z zagranicy, które - prezentowane u nas - nie budują polskiej tradycji operowej.

Pana pomysł to: więcej naszych za mniejsze pieniądze?

- Na pewno więcej naszych, za pieniądze odpowiadające ich wartości.

I nie zgadza się pan na hasło: mniej Moniuszki w operze, więcej Berga?

- Doszedłem już do etapu, w którym programowanie teatru operowego chciałbym złożyć w ręce następnego pokolenia. Ale recenzując ich pomysły, będę stosować następujące kryteria: uwzględnianie polskiej tradycji oraz rodzimej sztuki współczesnej, a także chęć ryzykowania pracy z polskimi realizatorami. Nie da się w krótkim czasie uwzględnić wszystkiego. Polską specyfiką jest zaś to, że nie wiedząc, jak długo będziemy tolerowani przez decydentów, publiczność, media, staramy się zaproponować wszystko naraz, z czego nic dobrego nie wynika. Albo też próbuje się robić tzw. teatr autorski, co jest niemal niemożliwe. Piękno opery polega na mnogości różnych zjawisk, które - ułożone w mozaikę -wabią widza.

Mówimy ciągle o sprawach artystycznych, a przecież im także służy cała struktura organizacyjna, za wielka i nienowoczesna, jak w przypadku Opery Narodowej.

- W tej kwestii trzeba działać bardzo konsekwentnie, ale nie jest prawdą, że przerost zatrudnienia jest powodem powstania różnych organizacyjno-finansowych klik. Ilość zatrudnionych wynika z wielkości gmachu i jego gigantycznej sceny. Zespołów artystycznych nie da się zmniejszyć, zwłaszcza że Opera Narodowa daje za mało spektakli.

A może jednak nakłada pan artystom zbyt ostre cugle finansowe lub organizacyjne?

- Nie, raczej zaczynam powątpiewać w sens pewnych działań, w konstruowanie własnych planów artystycznych pod pseudokooperacje ze znacznie bogatszymi organizmami teatralnym. Wyprodukowany po wyśrubowanych kosztach spektakl powstaje w Polsce, zrobiły ją nasze ekipy, potem jest sprawdzony przed rodzimą publicznością i jeśli zdobędzie powodzenie, jedzie do teatru amerykańskiego. Ten zaś płaci jedynie za wypożyczenie środków inscenizacyjnych, nie zaś za powstanie całej produkcji, co więcej - prezentuje ją siłami własnych wykonawców, od głównych solistów po statystów.

Od czegoś tę współpracę i wejście na światowy rynek trzeba zacząć.

- Prawdziwe koprodukcje są możliwe, mają jednak sens wtedy, gdy promują polską twórczość i zbiorowy wysiłek naszych artystów. Na taki cel nie żałowałbym pieniędzy.

Na zdjęciu: Sławomir Pietras i Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej tuż po otrzymaniu nominacji dyrektorskich, Warszawa, maj 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji