Artykuły

Panie Jacku, pan się obudzi. Głos w dyskusji, która nigdy nie nastąpi

Dlaczego Jacek Sieradzki ma tak wielką władzę w polskim teatrze? Nie dlatego, że z reguły śpi na przedstawieniach, ale dlatego, że jest wygodny i uległy w stosunku do płatników. Nie powalczył o R@Port, sam zaproponował, by festiwal był co dwa lata, mimo że to wypaczenie idei rocznego raportowania i rozerwanie związku z Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną. Dyrektorem festiwalu powinien być ktoś stąd, tak jak Bartosz Szydłowski jest dyrektorem najgłośniejszego festiwalu w Polsce, czyli Boskiej Komedii - pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Festiwal Sztuk Współczesnych R@Port, niegdyś jeden z najciekawszych i najważniejszych w Polsce, za dyrekcji Bogdana Cioska w latach 2012-2014 zszedł na psy. Szefem tegorocznego festiwalu został Jacek Sieradzki, uznany krytyk, recenzent, juror i ekspert teatralny.

Przewodniczący Jury Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej "Klasyka Żywa", Przewodniczący Komisji Artystycznej 21. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, redaktor naczelny "Dialogu", członek niezliczonej ilości gremiów, komisji, kapituł. Jacek Sieradzki skompletował festiwalową setlistę według swojego upodobania, nie zamierzał przedstawić w Gdyni wszystkich najważniejszych i najbardziej intrygujących spektakli sezonu, tylko własne widzenie teatru, które multiplikuje w gremiach decydenckich, w których zasiada. Brak trzech najgłośniej dyskutowanych spektakli/zjawisk zeszłego roku, czyli "Kronosa", "Klątwy" i "Pożaru w burdelu" jest brakiem tak dotkliwym, że raport Sieradzkiego jest przedsięwzięciem dramatycznie niepełnym i w ostatecznym stwierdzeniu chybionym. Zamiast wymienionych powyżej trzech spektakli mamy trzy przedstawienia dla dzieci, owszem, niebanalne, ale też niekonieczne akurat na ten festiwal oraz "Chopina bez fortepianu", który 5 maja trójmieszczanie mogli zobaczyć w niezwykłym wykonaniu (powtórzenie tytułu to ewidentna wpadka). Tegoroczny zestaw jest oczywiście lepszy, niż poprzednie trzy, bardzo twardo ciosane, ale festiwal nie ma szans na powrót do poziomu z lat 2006-2011, ani tym bardziej na rozwój. Jeden z dwóch najważniejszych festiwali teatralnego Pomorza, autorskie dzieło Joanny Puzyny-Chojki, uszlachetnione jeszcze Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną, nie wróci do czasów słusznej sławy i chwały. Powodów jest kilka.

Dyrektora trzeba nam

Dyrektorem festiwalu powinien być ktoś stąd, tak jak Bartosz Szydłowski jest dyrektorem najgłośniejszego festiwalu w Polsce, czyli Boskiej Komedii. Grudniowe święto teatru jest oknem wystawowym całego, krakowskiego teatru. Szydłowski ma energię, misję, jest wiarygodny i dzięki temu Boska Komedia tak szybko wysforowała się na czoło. Prezydenci Trójmiasta podpisali niedawno porozumienie o współpracy, dostali nawet po medalu za ten wyczyn, ale nie przekłada się to na działania w kulturze. R@Port trójmiejski, który jest oknem wystawowym naszego wielogatunkowego teatru (m.in. teatr tańca, off, teatr muzyczny), to jest format, na który zasługuje nasze środowisko! Oczywiście to nie nastąpi, bo medalowe deklaracje są powodowane koniunkturalnymi względami, miasta nie współpracują ze sobą, przez co tracimy wszyscy i wiele (choćby szanse na ESK 2016). Prowincjonalizm i zaściankowość dość wyraziście materializuje się także na R@Porcie. Miejscowi urzędnicy myślą kategoriami pr-owymi, uważają, że nie program i jakość, ale "nazwisko" na czele festiwalu gwarantuje sławę i chwałę imprezie i miastu.

W 2011 roku Ingmar Villqist zaprosił na R@Port Jacka Żakowskiego. Autorytet przyjechał na końcówkę festiwalu, spóźnił się, prawie nic nie widział, nie był przygotowany, ale poprowadził spotkanie i wszyscy byli pod wrażeniem, bo Żakowski. Kompetencje i moce przerobowe Teatru Miejskiego w Gdyni nie wystarczają na zorganizowanie festiwalu o randze ogólnopolskiej (jest jeden plus - strona internetowa Festiwalu powstała na kilka tygodni przed), a w przyszłości nawet ponadnarodowej. Jacek Sieradzki jest tylko selekcjonerem, nie interesuje go wartość dodana i kulturotwórczość - wyjedzie za kilka dni i pojawi się za dwa lata z nowym zestawem przedstawień, które podobają się przede wszystkim jemu. Może ze 3-4 będą spełniały oczekiwania, które legły u genezy festiwalu, który miał kiedyś spore i uzasadnione ambicje. Jackowi Sieradzkiemu nie będzie zależało na powrocie do zwyczaju (ko)produkowania spektakli specjalnie na festiwal, nie będzie poszukiwał nowych trendów. Frustrację zaistniałą sytuacją potęguje fakt, że w Gdyni nie ma partnerów intelektualnych i społecznych do rozmowy o kulturze. Owszem mieszka tu i w pobliżu, a właściwie śpi, wielu mądrych ludzi, którzy jednak nic nie wrzucają do wspólnego kotła kulturalnego, bo nie muszą. Ich R@Port nie interesuje, to słuszni lub niesłuszni beneficjenci procesu zmian, kulturalni sybaryci, którzy byli już na otwarciu weneckiego biennale i wpadną jeszcze kilka razy do 22.11 a na Warlikowskiego jeżdżą do Berlina lub Paryża, na Ostermeiera, Percevala, Fabre'a, Castellucciego i wielu innych do Europy lub Poznania. Gdynia? Dla NIPów.

Skończmy z monopolem w polskim teatrze

Dlaczego Jacek Sieradzki ma tak wielką władzę w polskim teatrze? Nie dlatego, że z reguły śpi na przedstawieniach, ale dlatego, że jest wygodny i uległy w stosunku do płatników. Nie powalczył o R@Port, sam zaproponował, by festiwal był co dwa lata, mimo że to wypaczenie idei rocznego raportowania i rozerwanie związku z Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną. Oczywiście Jacek Sieradzki nie musi wiedzieć, jak wygląda w Gdyni zarządzanie kulturą, jakie kompetencje mają urzędnicy i pracownicy teatru, jak wygląda komunikacja społeczna. Ale wie. Jacek Sieradzki nie musi wiedzieć, że środki na kulturę w Gdyni są na nieprzyzwoitym poziomie, bo sam zachowuje się nieprzyzwoicie. Chroni kłopotliwe tajemnice teatru chyba w zamian za sowite wynagrodzenie albo z tchórzostwa albo... Konieczne wyjaśnienie: nie jestem komunistą i nie przeszkadzają mi bajońskie sumy, tylko brak przyzwoitości.

Jacek Sieradzki nie musi wiedzieć, że w Polsce politycy samorządowi często traktują kulturę jako podział łupów. Ale wie. Jacek Sieradzki wie także na pewno, że dla dobra sprawy trzeba się postawić, zaryzykować, zachować się honorowo, zachować twarz. Wie, ale nie robi tego i nigdy nie zrobi. W żywym temacie konkursu na dyrektora Teatru im. Wilama Horzycy na początku bronił decyzji władz jako legalnych i dopiero kiedy zauważył, że wszyscy są przeciw, podpisał łaskawie petycję, bo "wszyscy" podpisali. Skoro uważa się za nr 1 w polskim teatrze to już dawno powinien zainterweniować u Ministry. Oczywiście nic nie zrobił i na R@Porcie też nic nie zrobi. Mam w nosie autorytety, które zachowują się tak nieprzyzwoicie. To trzeci rodzaj autorytetu, trawestując trzy rodzaje Tischnerowskiej prawdy. Dla Jacka Sieradzkiego teatr to biznes po prostu i tutaj jest autorytetem bezwzględnym, otwiera listę teatralnego Forbesa w dziale "nieartysći" i za to należą mu się brawa.

Polski teatr i polska kultura potrzebują dziś innych liderów. Jacek Sieradzki nie zna się na współczesnej kulturze, nie rozumie rewolucji, jaka dokonuje się wokół nas. Nie rozczytuje kodów, nie jest otwarty na eksperymenty i poszukiwania, jest strażnikiem starego teatru opartego na słowie. Jest hamulcowym polskiego teatru artystycznego, multiplikuje swoje wyobrażenie w przeróżnych komisjach. Uważam, że Jacek Sieradzki ponosi część odpowiedzialności za sytuację, którą najlepiej opisał Krystian Lupa:

"Lawina błędnych, cynicznie ignoranckich decyzji władz różnych szczebli dokonała wielu zmian dewastujących artystyczny teatr w Polsce. Pod pozorem względów finansowych dokonuje się regresu, próby cofnięcia fali przemian - komercjalizacji instytucji teatralnych, powrotu do tak zwanego "teatru środka". "Teatr środka" to dziś eufemizm, to przykrywka teatru salonowego, teatru salonu, w którym bywają nasi prominenci. To symptomatyczne, co decydenci kultury we Wrocławiu pragnęli mieć w Teatrze Polskim po usunięciu dyrektora Mieszkowskiego. Pragnęli mieć, jak to zostało wyrażone w jednym z wywiadów, coś takiego jak warszawski Teatr Polonia (sic!). Teatr środka odzyskał utracone pozycje na mapie teatralnej Polski i przywraca stare, dobre i wygodne kanony. Sława i pieniądze bez artystycznego ryzyka. Co prawda nikt z młodych twórców nie umarł, wszyscy pracują, ale organizacyjny impet do poszukiwań i wędrówki przez polskie sceny wyraźnie osłabł. Zaszyli się w różnych teatrach i coś tam robią w pojedynkę". (za i więcej w rozmowie z Rafałem Romanowskim)

Zazdrość

Zazdroszczę Krakowowi Bartosza Szydłowskiego, Wrocławiowi Krzysztofa Mieszkowskiego i Konrada Imieli, do niedawna Bydgoszczy Pawła Łysaka, Legnicy Jacka Głomba, Poznaniowi "Ósemek". Zazdroszczę nawet chamstwa Strzępce, choć to nie moja estetyka, itd., itp. - lista nie jest krótka. Atmosfera intelektualna na i wokół R@Portu to paździerz jak mawia Strzępka, a codzienność sceny przy ulicy Bema w Gdyni straumatyzowała już jej pensjonariuszy i traumatyzuje innych wrażliwców. Sam festiwal to klasyk w temacie "Dostępność kultury" - darmowymi zaproszeniami obdarzani są nieprzygotowani do odbioru urzędnicy wszystkich wydziałów Urzędu Miasta. A że najczęsciej nie ma Gajosów i Ranczów, to zaproszenia trafiają do kogo popadnie - to gdyński model tworzenia środowiska kulturalnego. Na konferencji medialnej było kilka osób (pozostałe to pracownicy teatru). Warto posłuchać odpowiedzi na nieliczne pytania zadane na konferencji. Te wymijające odpowiedzi, te ściemy - tak wygląda tutaj komunikacja społeczna.

Niezmiennie nadzieja w Mieszkowskim - może za rok spotkamy się we Wrocławiu?

Ten dość osobisty i mocno spersonalizowany tekst dojrzewał niczym dziecko niejakiej Rosemary i pod wpływem Zoe Saldany powstał ostatecznie po 3. odcinku serialu Agnieszki Holland. Od lat obserwuję ze smutkiem upadek i rabunkową gospodarkę finansową w polskim teatrze, brudne gry interesów itd., itd. Jeszcze kilka tygodni temu myślałem, że napiszę tekst pt. "Panie Jacku pan się nie boi, 2/3 sali za panem stoi (siedzi)". Ale kolejne zachowania Autorytetu, ostatnio w sprawie Torunia, sprawiły, że taki tytuł byłby niezasłużonym wyróżnieniem dla człowieka, od którego recenzji zaczynałem niegdyś lekturę pewnego pisma, a który jest dla mnie synonimem tego, czego nie lubię w teatrze, w kulturze, w życiu. Panie Jacku - pan się obudzi!

Na zdjęciu: jurorzy Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2012 - Janusz Głowacki, Jacek Sieradzki, Jacek Kopciński i Jacek Cieślak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji