Artykuły

Nie wiemy, z czego jesteśmy zrobieni

- Zabawa w hedonistyczne przebieranki, znęcanie się nad kimś znalezionym na rogu ulicy, puste, niepotrzebne intrygi dla zabicia czasu. Miłość, która jest tylko próbą ucieczki z piekła własnej rodziny i tak naprawdę donikąd nie prowadzi - to wszystko są aktualne sprawy, tylko że my i widzowie przede wszystkim czytamy te historie szybciej - mówi Wojtek Klemm, reżyser czytania "Pan Jowialski", które odbyło się 16 kwietnia w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego.

Agata Adamiecka-Sitek: Rozmawiamy tuż po czytaniu "Pana Jowialskiego" z trójką osób odpowiedzialnych za to, co przed chwilą zobaczyliśmy. Łucja Iwanczewska wybrała tekst i napisała jego analizę, którą przedstawiła na konferencji Nikt mnie nie zna. Fredro niekanoniczy, otwierającej nasz fredrowski projekt. Michał Pabian zrobił dramaturgię - dość radykalną, powiedzmy od razu, bo ze sceny nie padła dziś nawet połowa tekstu. Wojtek Klemm wyreżyserował czytanie. Łucja zobaczyła to dziś po raz pierwszy, nie uczestniczyła w próbach, ale - jak rozumiem - jej lektura tego dramatu była dla Was inspiracją. Bardzo jestem ciekawa Waszego spotkania i dialogu. Ale możemy zacząć od tego, co Michał mi powiedział dziś na ucho w czasie próby: "Ten "Pan Jowialski" to bardzo fajny, ale jednak kawałek historii literatury. Takie cacko, którym się można pobawić chwilę, ale z tej zabawy niekoniecznie coś dziś wynika".

Michał Pabian: Ja mam rzeczywiście takie zdanie. Zanim zacząłem wczytywać się w ten tekst, wydawało mi się, że on jest dużo bardziej groteskowy. A w trakcie pracy przekonałem się, że ten drapieżny język i charakter relacji giną w zbytnim nagromadzeniu słów. Kiedy czytaliśmy sobie całość scenariusza i zastanawialiśmy się, jak są zbudowane te sceny, to miałem poczucie, że mogę sobie dość bezkarnie użyć nożyczek i na przykład III akt został skrócony przez wycięcie scen od pierwszej do dziewiątej! Żeby ukuć sobie jakieś hasło tej zabawy, nazwałem scenariusz telenowelą. Postaci konstruowałem z wyrywków, migawek. Nie stawiałem na całość fabuły, bo okazało się, że niezwykle łatwo można ją zagęścić. I jednak muszę się przyznać, że po tej pracy tygodniowej z Wojtkiem i wcześniejszej pracy z Łucją, która wie, jak obchodzić się z tym tekstem, żeby dobrać się do jego wnętrza i znaleźć tam głębokie myśli na temat kondycji społecznej, uważam, że to jest już historia literatury. Nie chciałbym się za to brać na serio i traktować tego tekstu jako całości pięciu wielkich aktów, bo wydaje mi się, że są zbyt obszerne.

AA-S: Nikt tak nie traktuje dzisiaj tekstów dla teatru. Nawet takich, co do których nie mamy wątpliwości, że nadal są dla nas ważne. To znaczy, nikt poza Michałem Zadarą...

MP: Dzisiaj miałem poczucie, że wszystko, co wymyśliliśmy na próbach, te nasze bardzo radykalne skróty, interpretacje sytuacji i postaci, dobrze działały. Publiczność reagowała w większym stopniu na te chwyty niż na sytuacje z Fredry.

Wojtek Klemm: Ale ten tekst jest naprawdę bykiem: to jest 140 stron słów. Słowa, słowa, słowa. Jak do niego podejść? Czy należy powiedzieć: tekst jest święty i wtedy te wszystkie słowa trzeba koniecznie powiedzieć, czy też - jak ja uważam - sensy są święte i dlatego tekst trzeba skrócić. I używać słów w sposób adekwatny do czasu. Bo inaczej tworzymy muzeum, które ma swoją wartość, ale ja z niego wychodzę, bo to mnie już nie dotyczy. Tu jest problem. Fredro nie był głupi i bardzo dokładnie opisywał rzeczywistość. I to się dzisiaj po części jeszcze świetnie sprawdza - perwersja tej rodziny, ta dekadencja znudzonych ludzi, którzy nie wiedzą, co ze swoim życiem zrobić, kiedy wokół nich jest nędza i świat, który istnieje na innych zasadach - to wszystko jest i dzisiaj aktualne. Zabawa w hedonistyczne przebieranki, znęcanie się nad kimś znalezionym na rogu ulicy, puste, niepotrzebne intrygi dla zabicia czasu. Miłość, która jest tylko próbą ucieczki z piekła własnej rodziny i tak naprawdę donikąd nie prowadzi - to wszystko są aktualne sprawy, tylko że my i widzowie przede wszystkim czytamy te historie szybciej. My je zresztą dobrze znamy z życia. Bardzo prosto można stwierdzić, gdzie są sensy tych scen i czy są potrzebne wszystkie słowa, czy nie. Teksty teatralne potrzebują opracowania, potrzebują adaptacji do rzeczywistości, w której są grane, a nie w której były pisane.

Dariusz Kosiński: Tu oczywiście jeszcze jest kwestia wiersza, rytmów, poezji...

WK: Ale poezję też można skrócić.

DK: Michał Zadara powiedziałby może, że gra "Dziady" w całości, bo one są napisane taką poezją, że trzeba ją usłyszeć ze sceny.

Łucja Iwanczewska: Ale nie da się nawet zbliżyć do słyszenia tej poezji, ponieważ nie wiemy, jak recytacja, deklamacja tej poezji brzmiały ze sceny.

DK: Ale z tego, co mówicie, wynika jedna rzecz, o którą nam chodzi. Ten projekt stawia takie pytanie: czy rzeczywiście Fredro jest już ramotą, którą - owszem - można się pobawić, ale nie jest już żywy, czy też nadal może być z pożytkiem grany?

WK: Ja uważam, że tak, że może, tylko trzeba go adaptować. Wszyscy pamiętamy "Magnetyzm serca" Jarzyny, to jest prawie dwadzieścia lat temu - prehistoria teatralna. A przedstawienie, zwłaszcza finał, wciągało w rzeczywistość. Ale tekst był opracowany. Myślę, że Fredro nadal ma do opowiedzenia dużo.

AA-S: No właśnie, mówisz: wszyscy pamiętamy "Magnetyzm serca", ale to był ostatni spektakl Fredrowski, o którym szeroko rozmawialiśmy w Polsce.

MP: "Pan Jowialski" grany był intensywnie w latach 50-tych i 60-tych. Teraz gra się go rzadko.

AA-S: Kanon Fredrowski bardzo się skurczył, mówiliśmy o tym ostatnim razem. Policzyliśmy dokładnie, że z czterdziestu tekstów Fredry gra się cztery, ale bardzo często.

WK: Ale to jest wina polonistów w szkołach, którzy zabijają klasykę polską, ucząc trzech tekstów, które znają. A teatry idą za nimi: to zrobili w szkole, to my musimy to zrobić. Żaden kierownik literacki nie waży się na tę podróż do jądra ciemności, by wygrzebać zapomniane teksty, które istnieją w polskim dorobku literackim. Ja znam to, bo Omyłki Prusa, nikt nie znał w momencie, kiedy ją wystawiliśmy w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Gdyby nie mój ojciec, który ją wyciągnął i mi pokazał, ja też bym jej nie znał. I to jest problem edukacji szkolnej i edukacji widza.

MP: Jeśli szukasz komentarza do Fredry dzisiaj, np. do 'Pana Jowialskiego", no to jest Kazimierz Wyka, bardzo kanoniczny, ze wstępu do wydania Biblioteki Narodowej. I nie ma nowszego komentarza - poza tekstem Łucji, który niebawem się ukaże w tomie zamykającym projekt "Nikt mnie nie zna". Więc kiedy idę do biblioteki i chcę przeczytać wszystkie komentarze, to znajdę tylko bardzo porządną metodologię historyczno-literacką, na czele właśnie z Wyką, który co opisuje przy "Panu Jowialskim"? Konstrukcję bohaterów w bardzo psychologicznym nurcie, czyli, co się z którym dzieje i dlaczego, opisuje to, jak tekst jest zbudowany i najwięcej miejsca poświęca temu, jakie są w nim odniesienia do literatury francuskiej. I nie ma innych propozycji czytania Fredry. Wyspiańskiego, na przykład, masz przepracowanego na dziesiątki sposobów. Możesz siedzieć tygodniami i znajdować nowe opracowania.

ŁI: Wszystko, o czym tu mówimy, to najważniejsze procedury mierzenia się z ustalonym kanonem i odkrywania, w jaki sposób ten kanon był ustanowiony. Rozumiem, że temu też jest poświęcony ten projekt. Zastanawiam nad tym, czy to rzeczywiście jest tak, że - jak mówił Wojtek Klemm - to kwestia szkoły, edukacji, wspólnotowej hodowli. Szkoła skazana jest na procedury kanoniczne, często przemocowe i pełne terroru. Ale uważam, że na problem można spojrzeć jeszcze inaczej: Fredrę mamy bardzo uwewnętrznionego, nie tyle jesteśmy nim nauczani i w kanonicznych procedurach matrycowani, ile my to już wszystko znamy przecież. Fragmentarycznie, w sposób niepełny, wykoślawiony, zapośredniczony, nieuświadomiony. Pan Jowialski to wyjątkowa w historii polskiego dramatu figura starca. To starzec-król, który podsuwa gotowy projekt życia, a więc mówi młodszemu pokoleniu, wnukom, jak żyć, nie zważając na dynamikę następujących po sobie sytuacji. Ten gotowy projekt zbudowany z przysłów, sentencji, bajek, przypowieści, które za czasów Fredry stanowiły "mądrości narodowe", działa i jest skuteczny do dzisiaj. Nie dlatego, że nakładamy na niego nowe interpretacje i szukamy nowych krytycznych metodologii, tylko dlatego, że tak dobrze to znamy: "znacie, to posłuchajcie". Dlatego projekt można także zatytułować "Nikt nie wie, że mnie zna".

WK: My nie znamy kanonu, tylko znamy już jego cienie. To jest trochę tak, jak w platońskiej jaskini.

DK: Ale to, co mówisz, potwierdza nasze częste konstatacje: z jednej strony anachronizm, z drugiej możliwość odkrywania na drodze adaptacji tego, co w tych komediach współczesne. No i jest jeszcze kwestia, która pojawiła się w tekście programowym do projektu: stwierdzenie, że to jest najbardziej znany pisarz teatralny. Wszyscy go znają, wszyscy go niby znają. Wszyscy wiedzą, kto to Fredro i że jest fantastycznym dramatopisarzem. A potem, gdy przychodzimy do konkretów, to co znamy: znamy "mocium panie" z "Zemsty" i słyszeliśmy o Ślubach panieńskich...

MP: I małpie w kąpieli...

DK: I Małpa w kąpieli, która funkcjonuje jako osobny tekst...

ŁI: I nikt nie wie, że to jest Fredro.

WK: Ja znam te wszystkie wierszyki i bajki osobno, z książek dla moich dzieci.

AA-S: Łucjo, ale czy nie uważasz, że tak właśnie jest, że my Fredrę znamy rozsypanego, jakby rozbitego na morfemy. Nikt z nas nie ma w pamięci tej Pustakówki, siedziby rodu Jowialskich, jako potrzasku, jako wielopiętrowej, metateatralnej przestrzeni zniewolenia, z której nie ma wyjścia - właśnie tak, jak to dziś pokazaliście. Nikt z nas nie ma uwewnętrznionego takiego Fredry, nikt z nas nie pamięta tego horroru, straszliwego alegorycznego obrazu rodu Jowialskich, który się tam maluje i który nas więzi, umieszczając na tym samym malowidle. Pamiętamy rozsypanego Fredrę - z powiedzeń, z mikroscenek... Próbuję od innej jeszcze strony nawiązać do tego, o czym mówiłam w czasie rozmowy po czytaniu "Nowego Don Kiszota". Mam wrażenie, że jesteśmy w stanie omijać cały potencjał krytyczny Fredry. Nie zadajemy sobie ani jemu żadnych pytań. Istnieje coś takiego w języku Fredrowskim, w wierszu zwłaszcza, w tych frazach, w tych osobnych powiedzeniach, że one wyłączają tryb krytyczny. Nie wiem, na czym to polega. Ja dopiero przy tym projekcie odkrywam, jak to jest głęboko ugruntowane. Jak to się ma do faktu, że Fredro jest jednocześnie mocno obecny, nawet nadobecny na naszych scenachj? Tyle, że jest to jałowy bieg polskiego teatru.

ŁI: To są w większości takie produkcje, o których się w ogóle nie mówi, bo one do nas nic nie mówią, niczego nie komunikują.

AA-S: To jest też pieczętowane archaicznym już myśleniem, że teatr to sztuka wysoka, Fredro to jest dobra, stara literatura, piękny wiersz, który w nas śpiewa. I to już daje nam poczucie, że uczestniczymy w czymś ważnym, kompletnie wyłączając myślenie.

WK: Ja jestem turystą z Niemiec i to we mnie już nie śpiewa. Czytam to jak obcy tekst. Dla mnie to jest obcy autor. Ja go ani nie znam, ani go nie mam w sobie. Nudzę się i na "Zemście", i czytając "Pana Jowialskiego", jeśli nie wejdę z tym tekstem w spięcie, w dialog. Muszę go przystosować do siebie, odnieść do czegoś, co znam. I w tej procedurze odkrywam w nim bardzo wiele.

AA-S: To, co zrobiliście tu dzisiaj, było bardzo drapieżne. W tym czytaniu z pewnością był potencjał na przedstawienie. Tylko ja jednak cały czas mam poczucie, że to zostało wam zadane, tak jak wszystkim, których tutaj zaprosiliśmy. My chcemy zapytać tym projektem, czy jest sens stawiać to zadanie, walczyć o Fredrę?

WK: Ależ oczywiście! Ja po tym czytaniu myślę, że powinienem przy którejś z tych kolejnych przygód w polskim teatrze zająć się Fredrą. Absolutnie. Bo właśnie jest możliwość odkrycia sensów, a nie tekstu. Sensów, o których wszyscy Polacy myślą, że je znają, a się właśnie okazuje, że nie znają, tymczasem ktoś paręset lat temu napisał coś bardzo trafnego na ich temat. I ta drzazga do dzisiaj w nas tkwi. To, o czym mówisz, że jest bezwiednie w nas śpiewającą pieśnią, ja chciałbym zobaczyć jako drzazgę, która tak naprawdę nas do dzisiaj boli. Bo wszyscy znamy piekiełko Męża i żony z naszych własnych rodzin. Wszyscy znamy to z życia naszych rodziców, wszyscy znamy te rytuały powtarzania tych samych rzeczy. I mówię z całym przekonaniem: trzeba to robić.

DK: Bardzo ważne wydaje mi się spojrzenie na Fredrę jako na kogoś obcego. To jest jakaś szansa. Z "Panem Jowialskim" jest jeszcze jeden problem. "Pan Jowialski" i "Dożywocie" to są dwa teksty obecne w naszych czytaniach, które już w punkcie wyjścia są bardzo problematyczne. Od samego początku dziejów "Pana Jowialskiego" nikt w zasadzie nie wiedział, o co w końcu w nim chodzi. Ta wieloletnia dyskusja jest już dzisiaj w zasadzie martwa, bo nikt się już o Jowialskiego nie kłóci, jak się kłócił Boy z Kucharskim, ale ten spór nie został przecież nigdy rozstrzygnięty: czy "Pan Jowialski" to jest apoteoza Arkadii szlacheckiej, czy to jest tekst o potrzasku, pułapce, takim ponurym sarmatyzmie, strasznie anachronicznym i zleniwiałym.

WK: Pytanie brzmi: czy Pan Jowialski tak naprawdę rozumie, co i do kogo mówi, czy tylko tak sobie po prostu gada? I żyje dzięki gadaniu. Ja uważam, że to jest tragiczna postać, która wszystkim otaczającym go ludziom boi się coś powiedzieć wprost, i której nikt nie słucha. To on jest we własnym więzieniu. Jest błaznem na swoim własnym dworze, błaznem, który zarazem rządzi tym światem żelazną ręką, bo ma wszystkie pieniądze rodowe.

AA-S: Zaskakuje mnie ta psychologiczna analiza. Jowialski jest dla mnie czystym mechanizmem, w ogóle nie jest postacią.

ŁI: Tak, ja go opisałam jako mechanizm.

WK: Ale aktorsko mechanizmu nie zagrasz.

AA-S: Właśnie to było dla mnie uderzające w dzisiejszym czytaniu. Postacie, potraktowane jako pewne zadania aktorskie, bardzo formalne, skrajnie groteskowe, działały jednak psychologicznie, bardzo trafnym, głębokim myśleniem o ludziach. Poza Jowialskim właśnie, który w Twoim spektaklu był po prostu od tego, żeby wypowiedzieć swoje bajki. I po nich zawsze odzywało się to upiorne echo głosem związanej i przez cały czas siedzącej na krześle ustawionym na środku sceny Pani Jowialskiej. Miałam wrażenie, że to doskonale działa i jest bliskie myśleniu o Jowialskim jako nieludzkim nośniku działania językowego i kanonicznego mechanizmu, który nami mówi.

DK: Jeszcze wrócę, jeśli pozwolicie, do problematyczności 'Pana Jowialskiego" i "Dożywocia", bo próbowałem powiedzieć, że te dwa teksty są nierozstrzygalnikami. Nie ma sensu pytać, co Fredro chciał, bo on je nam pozostawił właśnie nierozstrzygnięte. W obrębie tych tekstów nie ma wskazówek, które by jednoznacznie mówiły, że jest tak albo tak. Oczywiście historycy literatury przywołują tu natychmiast list Fredry o "Panu Jowialskim", w którym pisze: ale ja tylko sportretowałem takiego uroczego dziadunia, którego znałem. Ja tylko chciałem o nim opowiedzieć, nic więcej. Tylko że jak on tylko opowiada, to natychmiast uruchamia bardzo różne możliwości rozumienia i interpretacji tej opowieści.

WK: Ale nawet w przypadku "Zemsty" pojawia się pytanie, czy idziesz za polonezem słów, czy jednak starasz się znaleźć jakąś historię. To jest bardzo o nas, którzy mamy takie niewyparzone gardła i tak sobie chcemy do tych gardeł skoczyć. Wszyscy ludzie, którzy mieszkają w Warszawie w wynajętych mieszkaniach, są w stanie opowiedzieć o swoich sąsiadach dokładnie takie same historie.

ŁI: To jest coś, co się pojawia w recepcji Fredry, bo ta jego "narodowość" odczytywana była właściwie jako obyczajowa, a obyczajowość jako narodowa. Nie chodzi o ustanowione pole symboliczne, z którym się identyfikujemy, tylko o to, że sama obyczajowość jest rozpoznawana jako narodowa. Przy oskarżeniach Fredry o cudzoziemszczyznę broniono go właśnie argumentem, że to jest polska, narodowa obyczajowość. W XVIII wieku korzystano z komedii jako matrycy formującej pedagogikę społeczną, która polegała na doskonaleniu charakterów członków społeczeństwa i przeobrażaniu realiów życia zbiorowego we wspólnotę narodową. Kiedy mówiłeś, że Fredro zaprogramował Pana Jowialskiego na takiego dobrodusznego staruszka, to przypomniało mi się, jak on zagregował, gdy Józef Rychter zagrał Jowialskiego jako szlachcica w kontuszu. W reakcji na fotografię zamieszczoną w "Kłosach", która przedstawiała Józefa Rychtera w roli Pana Jowialskiego, Fredro odnotował: "Mój Jowialski jest staruszek wesoły, dobroduszny, radotujący, ledwie nie zdziecinniały. Jakby z przeszłego wieku. Ale nie w kontuszu, litym pasie, z wąsikami w górę! Zrozumiałem teraz krytykę, że takich indywiduów już nie ma". Ten krótki passus dowodzi, jak bardzo przeszłość, prezentowanie byłości, osadzenie tego, co minione w każdej teraźniejszości, może powodować niezrozumienie, zniekształcenie reprezentacji przedstawianego świata. Strój, w którym Rychter zagrał Pana Jowialskiego, wydał się Fredrze archaiczny, osadzający bohatera jego komedii w rzeczywistości historycznej, która jemu współczesnym już niczego nie objaśniała. Mam wrażenie, że my nadal dokonujemy takiego archaizującego gestu wobec Fredry, jego postaci kostiumujemy kontuszem i wystawiamy, nie bacząc, że trupy zawsze wracają po coś.

WK: Tutaj dotykasz bardzo ważnego punktu, bo nasz nacjonalizm jest właśnie obyczajowy. Symbole symbolami, ale pod spodem jest nasza narodowość, ta dziwna, fredrowsko-zboczona polskość.

AA-S: Ale co konkretnie jest, Waszym zdaniem, narodowego w obyczaju Jowialskich?

WK: Rola kobiety, na przykład. Wszystkie kobiety są w tym spektaklu zamknięte w domu głupich patriarchów. Pani Jowialska jest klasycznym przykładem kobiety, która tylko biega za mężem i czeka, co on powie. Nie ma własnego życia. Helena, która jest gotowa uciec z pierwszym lepszym rzekomym poetą, a wiadomo, że wyląduje dokładnie w tym samym piekle. Fredro bardzo precyzyjnie wskazuje, że Ludmir zostanie drugim panem Jowialskim. On przejmuje język Jowialskiego, bo to jest wygodne. To właśnie też jest nasza obyczajowa narodowość: ta wygodna gotowość niezadawania pytań, gotowość trwania w ustalonych okolicznościach, w schematach - to jest bardzo nasze. To są stulecia zniewolenia w głowie. "Jowialski" o tym właśnie opowiada. Wszyscy słuchają się dziadunia. Ja to nazywam terroryzm starszych pań. Jak starsza pani coś mówi, to zawsze trzeba się uśmiechnąć, nie można powiedzieć: przepraszam bardzo, ale to bzdura. Bo nie wypada, prawda? To jest nasza narodowość.

AA-S: Ta hierarchia ma podstawę ekonomiczną, nie jest oparta na szacunku, ale na władzy tych, którzy rozporządzają majątkiem. W "Panu Jowialskim", ale też w większości pozostałych tekstów widać to bardzo wyraźnie. Fredro pokazuje terror ekonomiczny ojców, jest tu niezwykle drapieżny, uprawia szczególny ageizm, który oczywiście wywodzono z jego biografii, z tej długotrwałej, poniżającej niemożności zawarcia upragnionego związku małżeńskiego wobec sprzeciwu rodzin. I tu znów widać jego niejednoznaczność, bo Fredro jest konserwatystą-ageistą.

WK: No tak, my wszyscy jesteśmy w Warszawie zależni od naszej babci, która być może ma mieszkanie

DK: Konserwatywni piewcy Fredry powiedzieliby: ależ macie Państwo rację. Z jednym zastrzeżeniem: wy to traktujecie jako coś, co należy zaatakować albo obrócić w ostrze Fredry, podczas gdy on jest piewcą tego świata. Jest piewcą społeczeństwa, które zachowuje tradycje i hierarchie, przekazuje sobie wartości z pokolenia na pokolenie i mądrze wykorzystuje narzędzia ekonomiczne do podtrzymania tego ładu.

AA-S: Każdą sztukę kończy ślubem, który przypieczętowuje status quo i zapewnia przekazanie majątku.

DK: Mnie bardzo przekonuje ta teza, że nasz nacjonalizm jest obyczajowy. Ale jeżeli tak, to cały nasz spór z nacjonalizmem idzie nie w te stronę, w którą iść powinien. Idzie w stronę symboli, haseł, w stronę ataku na wielki romantyzm z różnymi wmówionymi mu hasłami, podczas gdy należałoby front tego sporu osadzić dokładnie tu - w Pustakówce. A nie w celi u bazylianów.

WK: Właśnie! Naszą rozmowę zaczęliśmy od sztuki poety, którego nazwaliście zapomnianym, który się już właściwie nie liczy, a nagle jesteśmy w jednym z najgorętszych problemów polskiej tożsamości, polskiego dyskursu społecznego, czyli w nacjonalizmie. I to ewidentnie znaczy, że Fredro ma nam coś do powiedzenia na ten temat. I dlatego uważam, że Fredro jest aktualny, tylko my go nie znamy. A do tego jest kanonizowany przez nauczanie. To jest wielki temat, bo zaczyna się od tego, że uczniowie przychodzą do teatru ze swoimi nauczycielami ubrani jak na pogrzeb. Wszyscy są ładnie ubrani, mają się dobrze zachowywać i nikt im już nie pozwala na to, żeby posłuchali tego tekstu. A w "Panu Jowialskim" dzieją się przecież niesamowite rzeczy. Ta przebieranka to jest karnawał, a karnawał jest zawsze odwróceniem reguł społecznych, ale po to, by je ostatecznie wzmocnić. To znaczy, że rodzina Jowialskich używa tej szczególnej formuły znęcania się nad obcym, by odnowić swoje obyczaje, podtrzymać ład. To sytuacja jak w "Eyes Wide Shut" tylko, że w takiej polskiej wersji - nie z pięknymi aktorami, ale z ogórkiem kiszonym i kwaśnym mlekiem, i trochę tam to wszystko śmierdzi. Ta orgia nie jest piękna. I jeszcze ten Ludmir, który idzie po swoje. Myśmy wyciągnęli ten wątek, że on pisze o nich sztukę. On jako rzekomy reporter tworzy własną rzeczywistość, którą chce wykorzystać.

AA-S: To uderzająca konstrukcja: bardzo świadomy człowiek, który zaczyna od bezlitosnego opisu tego, jakie to są przepyszne figury, a potem sam z pełnym cynizmem wpisuje się w ten obraz. Nie tylko chce Heleny, ale chce tego wszystkiego i zapewni temu trwałość jako nowy pan w Pustakówce.

WK: No właśnie, Fredro jest niezwykle drapieżny. I moje pytanie do akademii brzmiałoby: czy my mu tych pazurów nie obcinamy, ucząc o nim tak, jak to się dziś robi?

DK: Zemsta jest tego najlepszym przykładem: ona jest lekturą szkolną i wszyscy ją znają na pamięć, kompletnie nie łapiąc, o co w niej chodzi.

ŁI: Jak to? O to, że wszyscy się kochamy!

WK: Jednym z takich naszych narodowych obyczajów jest zasypywanie ran. To się zaczyna od tego, że jak kogoś lubimy, to nie mówimy, że jest alkoholikiem, tylko, że lubi się napić. A kończy się zasypywaniem wszelkich ran, przesłanianiem ich powłokami grzeczności. Bo do tego służy w końcu kanon, żeby zagrzebać, ukryć ranę, żeby była zgoda, zgoda...

MP: I dlatego Fredro jest taki użyteczny.

WK: Ale ja myślę, że właśnie można go użyć przeciwko temu. Myślę, że jest teraz czas i potrzeba złamać tego Fredrę, idąc za przykładem takiego - dajmy na to - Castorfa, który wystawił jedną z takich najgorszych ramot teatralnych, czyli "Pension Schöller" z 1890 roku. Taki klasyczny bulwar, złamany z Müllerowską "Bitwą". I nagle pewna niemieckość się w tym pokazała. Być może naszym zadaniem jest teraz wziąć Fredrę i ustalić, z którym nowoczesnym polskim tekstem trzeba go zderzyć, aby wybrzmiało to, co być może - tak jak ja uważam, w przeciwieństwie do Ciebie, Michał - jest w tym tekście ukryte. Bo naprawdę: jeśli ktoś pisze czterdzieści sztuk, to trudno jest uwierzyć, że tylko mu się chciało posiedzieć w ogródku i poskładać słowa w zgrabne rymy. Im dłużej teraz rozmawiamy, tym głębiej jestem przekonany, że trzeba jednak zrobić Fredrę. Nie trzeba daleko szukać - to on właśnie jest o nas. Chociażby przez to, że wszyscy jak tutaj w piątkę siedzimy, mamy zakodowane te bajki. Mamy po prostu mózgi sformatowane. We wszystkich nas one po cichu gadają. Ale za każdym razem, jak się zaczynają te bajki, to wszyscy siadamy zniechęceni, bo nie chcemy ich już słuchać.

AA-S: Najwyraźniej Jowialski staje się dla nas w tej rozmowie figurą Fredry: wszyscy go niby znamy i nie chcemy go słuchać, i nie dopuszczamy go do głosu, ale przecież jednocześnie pozwalamy, żeby on w nas mówił i żeby mówiły te wszystkie echa kanonicznego odczytania.

WK: Ale czy znowu nie dotykamy tego, co jest naszą narodową obyczajowością, że czcimy i chronimy wieszczów, wielkich poetów, ale nikt nie ma pojęcia, o czym oni gadają? Nikt. Szczególnie ci, którzy niosą ich na sztandarach.

ŁI: To też pokazuje, że mamy wiedzę kanoniczną, w sensie wiedzy symbolicznej, natomiast nie mamy tej wiedzy obyczajowej, nie pytamy krytycznie i świadomie o to, jak się przemieniły i gdzie aktualnie są osadzone jej narzędzia i procedury. Nie wiemy, z czego jesteśmy zrobieni. I Fredro bardzo się tu nam może przydać.

***

W czwartek 14 maja o godz. 19.00 zapraszamy na kolejną odsłonę cyklu "Fredro. Nikt mnie nie zna" - czytanie "Rewolweru" Barbary Wysockiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji