Artykuły

Operze Narodowej potrzebna reforma

Nie gaśnie konflikt między dyrektorami warszawskiego Teatru Wielkiego - Sławomirem Pietrasem z jednej strony, a Mariuszem Trelińskim oraz Kazimierzem Kordem z drugiej. Znów jak na dłoni widać, jak dziwnie działa narodowa scena. Czy Opera Narodowa doczeka się wreszcie niezbędnej reformy, a my wszyscy opery z prawdziwego zdarzenia? - pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Teatr Wielki był już porównywany do stajni Augiasza i do kolosa na glinianych nogach. Pod względem problemów socjalnych i marnotrawienia pieniędzy przypomina PRL-owski kombinat. Jest jednym z ostatnich teatrów w Polsce, który nie przeszedł reformy po 1989 r. Próby rozwiązania narosłych przez lata problemów molocha zatrudniającego 1050 pracowników i zajmującego jeden z największych gmachów operowych na świecie przypominają kwadraturę koła. Właściwie opinia publiczna dowiedziała się o problemach wiosną 2005 r. Wyszły na jaw olbrzymie długi teatru - 6 mln zł wobec ZUS-u. Teatr nie nadążał z płatnościami, choć ma największą dotację w kraju (tylko w 2004 r. - 62 mln zł). Aż 89 proc. tych pieniędzy pochłania utrzymanie budynku oraz tysięcznej armii pracowników. Były minister kultury Waldemar Dąbrowski dług teatru spłacił na "dobry początek" nowej dyrekcji - triumwiratu Sławomir Pietras (dyrektor naczelny), Mariusz Treliński (dyrektor artystyczny) oraz Kazimierz Kord (dyrektor muzyczny). Teraz okazuje się, że przyczyny stanu rzeczy pozostały.

Oderwani od rzeczywistości?

W Teatrze Wielkim czas stanął w miejscu. Pracownicy księgowości nie mają komputerów z odpowiednim oprogramowaniem - dane przechowują na fiszkach. Jest bałagan. Zakonserwował się brak dyscypliny. Nie wiadomo do końca, kto komu podlega i za co jest odpowiedzialny. W takiej sytuacji o nadużycia finansowe i artystyczne nietrudno. Do tego dochodzi przestarzała infrastruktura. -Trzeba z Opery Narodowej uczynić nowoczesną placówkę, odpowiadającą randze tej instytucji - mówi Marek Szyjko, od nowego sezonu dyrektor ekonomiczny w Teatrze Wielkim, pozyskany do współpracy w tym właśnie celu.

To on wraz z Wojciechem Kępczyńskim wyprowadził z długów warszawski Teatr Muzyczny "Roma". W Teatrze Wielkim z Dariuszem Sobkowiczem, zastępcą dyrektora naczelnego, przedstawił program naprawczy. Polegał on na tym, że z jednej strony mają być zmniejszone koszty utrzymania tej instytucji (nie chodzi tylko o zwolnienia pracowników). Z drugiej - na "zdynamizowaniu działalności" - chodzi m.in. o pozyskiwanie środków pozabudżetowych oraz sposobów przyciągania publiczności.

O programie dyrektora Trelińskiego Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wypowiada się pozytywnie: - Z tak ambitnym repertuarem Opera Narodowa miałaby szansę stać się placówką na miarę europejską - uważa Jarosław Sellin, sekretarz stanu.

To imponująco zapowiadające się produkcje w realizacji wybitnych reżyserów, m.in. Achima Freyera i Keitha Warnera, wielcy artyści na scenie Narodowej: Placido Domingo, Valery Gergiev czy Marc Minkowski, oraz koprodukcje z wybitnymi teatrami, jak: Teatr Maryjski w Sankt Petersburgu, Opera we Frankfurcie czy Opera Waszyngtońska.

Teatrowi potrzebny był sprawny menedżer. Za takiego uchodził Sławomir Pietras, człowiek o ogromnym doświadczeniu w prowadzeniu teatrów. Ale, jak to często bywa w konfliktach w instytucjach kultury (choćby ostatnie zamieszanie z Maciejem Nowakiem w Teatrze Wybrzeże), problem w tym, że dyr. Pietras kieruje dwoma teatrami naraz, bo obejmując dyrekcję naczelną opery warszawskiej, nie zrezygnował z prowadzenia tej w rodzinnym Poznaniu. A - jak mówią w teatrze - Opera Narodowa wymaga od naczelnego stałej obecności.

20 solistów, a nie ma żadnego

Zmiany są konieczne, bo Teatr Wielki wielkością zatrudnienia bije na głowę teatry operowe całego świata. Dyr. Szyjko o tym wszystkim wie. Przyznaje, że ewentualne zwolnienia nie mogą być drastyczne, szczególnie jeśli chodzi o zespół artystyczny - chór, balet, orkiestrę. Przerost, mówi, dotyczy działów gospodarczych. Teatr utrzymuje m.in. mieszkania pracownicze, płaci nadgodziny, zatrudnia emerytów, utrzymuje kosztowne pracownie dekoracji i kostiumów.

Inna sprawa to soliści. Niemal 20 z nich, choć jest na etacie, od lat nie wychodzi na scenę. - Z zespołu nie udało się wyłonić solisty do partii Wozzecka w operze Albana Berga. Okazała się za trudna dla śpiewaków sceny narodowej. Nie ma nawet komu śpiewać Aidy, czy Halki - ubolewa z kolei Tomasz Cyz, dramaturg teatru.

Trzeba więc sprowadzać solistów z zagranicy za kilka tysięcy euro za wieczór. To praktyka stosowana od wielu lat. Ale etatowi soliści są oburzeni. Problem jednak w tym, że kolejni reżyserzy nie chcą z nimi współpracować. Częściowym rozwiązaniem mogłaby być Szkoła Mistrzów, kształcąca narybek zespołu. To pomysł Kazimierza Korda i Mariusza Trelińskiego, którym udało się pozyskać wybitnego fachowca Łarisę Gergievą, szefową szkoły dla śpiewaków przy petersburskim Teatrze Maryjskim. Szkoła jest już wpisana w statut, ale dopóki nie będzie reformy, teatru nie będzie na nią stać.

Siła silnych związków

Pierwszym krokiem w odchudzaniu miało być skłonienie do odejścia osób w wieku przedemerytalnym. Stopniowo do końca tego sezonu miałoby odejść ok. 100 pracowników. Jednak sprawa stanęła w miejscu.

Powód? Upór sześciu działających w teatrze związków zawodowych. Pod ich presją uginali się kolejni dyrektorzy teatru.

Najsilniejsza jest "Solidarność". Jej przewodnicząca Ewa Djaczenko jest przeciwna jakimkolwiek zmianom w zatrudnieniu, a przeszło 1000-osobową obsadę uważa za "niezbędne minimum".

Związki mają po swojej stronie dyrektora Pietrasa, który, choć obiecywał "racjonalizację funkcjonowania teatru" na początku kadencji, teraz zmienił zdanie. - Nie będę zwalniał pracowników, żeby uwolnić fundusze na kolejne produkcje zaproponowane przez pana Trelińskiego - komentuje.

Ale przecież przed zwolnieniami, które objęły setki pracowników, nie cofnęła się opera w Budapeszcie czy londyńska Covent Garden.

Ochroniarz o repertuarze

Zdaniem Pietrasa Treliński zadarł ze związkami zawodowymi, bo sprzeciwił się powołaniu rady artystyczno-programowej złożonej z pracowników wszystkich działów teatru (to pomysł Pietrasa). W ten sposób Treliński zamknął sobie drogę do negocjacji z pracownikami na temat zwolnień. Problem w tym, że ta licząca 33 osoby rada złożona z pracowników wszystkich działów, w tym również gospodarczych, miała wypowiadać się na temat programu artystycznego.

Projekt dyrektora Pietrasa nie spodobał się Ministerstwu Kultury. - Z całym szacunkiem, ale ludzie niezwiązani ze sztuką nie powinni mieć prawa głosu w jej sprawach - uzasadnia min. Sellin. - Poza tym rada ta według statutu Opery powinna liczyć nie więcej niż siedem osób, wybitnych postaci świata kultury. Jarosław Sellin zasugerował dyrektorowi Pietrasowi powołanie rady teatru, konsultującej sprawy pracownicze. Pietras podobno miał przyjąć propozycję, ale na razie nowego projektu nie złożył.

Dyrektor Pietras zaprzecza też, jakoby powołując radę artystyczno-programową chciał przeciągnąć pracowników na swoją stronę i rozszerzyć wpływy.

Tymczasem zdaniem Trelińskiego Pietras "wkroczył w jego kompetencje jako dyrektora artystycznego".

I to jest jeden z powodów rozłamu i ostrego konfliktu między dyrektorami. No bo to są zupełnie sprzeczne wizje prowadzenia teatru. Zdaniem ministra Sellina nie do pogodzenia.

Teraz ruch należy do Ministerstwa Kultury. Który z dyrektorów pozostanie w teatrze? Być może wyjaśni się to w pierwszych dniach stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji