Artykuły

Katarzyna Herman: Dbam, żeby żyć higienicznie

- Jestem aktorką, a w wolnych chwilach zajmuję się czymś innym, próbuję mocno stać na ziemi i trzymać się rzeczywistości. Prowadzenie kawiarni dzień po dniu to mozolna, mrówcza praca. Dzięki niej inaczej podchodzę do mojego zawodu, który jest związany z fajerwerkami i aplauzem - mówi artystka.

Katarzyna Herman dba o zachowanie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym, ale ostatnio trudno jej wygospodarować czas dla bliskich. Zagrała w trzech filmach, ma próby do nowego spektaklu i dołączyła do obsady "Barw szczęścia". W serialu Programu 2 Telewizji Polskiej wciela się w Kornelię - bajecznie bogatą bizneswoman, która zakocha się w dużo młodszym od siebie Bartku.

- Odnoszę wrażenie, że Kornelia Wagner, którą pani gra w "Barwach szczęścia", zamierza uwieść, wykorzystać, a następnie porzucić Bartka.

- Dlaczego pan tak myśli? To przerażające. Przecież ona jest zakochaną kobietą! Szukała osobistego rehabilitanta, bo doznała kontuzji zjeżdżając na nartach. Początkowo wybrała Artura, ale okazało się, że nie spełnia jej oczekiwań. Pewnie nie był dość dobry, za jego zwolnieniem nie stoi nic innego. Zatrudniła na jego miejsce Bartka (Bartosz Gelner - przyp. aut.), w którym z czasem się po prostu zakocha. Kornelia robi wszystko w imię miłości, która jest przecież pozytywnym uczuciem.

- Co na to Bartek?

- Ze scen, które dotychczas graliśmy, I wygląda na to, że Kornelia i Bartek są partnerami i mogą nimi pozostać. Często się razem śmieją, rozmawiają ze sobą, dochodzi między nimi do niesnasek i nieporozumień, jak w przypadku każdej pary. Nie wiem, czy i jak rozwinie się ich znajomość, bo w serialach wieloodcinkowych nigdy tego nie wiadomo. Taka niepewność jest ciekawa dla aktora. Gramy jakiś temat, relację, a potem okazuje się, że historia ewoluuje w zupełnie inną stronę. Chyba pierwszy raz mam do czynienia z takim rodzajem pracy. Nie wiem, co w tym wątku się wydarzy i nie fantazjuję na ten temat. Dużo zależy od publiczności, tego, czy widzowie polubią moją bohaterkę, jak ją odbiorą, co będą sądzić o jej relacji z Bartkiem.

- Takie związki wzbudzają wiele kontrowersji.

- Uważam, że to bardzo ważny wątek; takie relacje trzeba pokazywać, rozmawiać o nich. W naszym społeczeństwie

na nikim nie robi wrażenia związek pięćdziesięcioletniego mężczyzny z dwudziestolatką. A gdy dojrzała kobieta zakochuje się w młodym chłopaku, wywołuje to zgorszenie. Niby dlaczego? Jeśli obydwoje są szczęśliwi i nikt nikogo nie krzywdzi? Co w takim związku nagannego? Takie pary wciąż są uznawane za dziwaczne. Ludzie szukają drugiego dna - albo chłopak posądzany jest o interesowność, albo kobieta o desperację.

Kornelia to przedsiębiorcza kobieta, która świetnie radzi sobie w pracy. Coś osiągnęła, jest bardzo majętną osobą, ale ucierpiało na tym jej życie osobiste, długo była samotna. Kobietom w wielu biznesach jest trudniej niż mężczyznom, co moja bohaterka często podkreśla. Musiała trzy razy więcej walczyć i pracować, żeby osiągnąć sukces - o tym również warto mówić. Ona też zasługuje na miłość. Pokochała młodego chłopaka, bo ma do tego prawo.

- To nie jest pani pierwsze zawodowe spotkanie z Bartoszem Gelnerem.

- Bardzo się z Bartkiem lubimy. Znamy się od czasu pracy na planie filmu "Płynące wieżowce". Kibicuję mu, jest fajnym, otwartym, poszukującym i dociekliwym aktorem. Nie odpuszcza. Ma duże poczucie rytmu i humoru, co przydaje się w przypadku takiej szybkiej pracy.

- "Barwy szczęścia" to nie wszystko, dużo dzieje się w pani życiu zawodowym. Widziałem zdjęcia z planu filmu "Panie Dulskie" w reżyserii Filipa Bajona. Genialnie pani wygląda w kostiumie z początku dwudziestego wieku!

- To wielkie szczęście, bo rzadko w Polsce powstają filmy kostiumowe. Mieliśmy wielką frajdę z dziewczynami, które zajmowały się na planie strojami. Przywiozły z Londynu i Berlina autentyczne stare suknie z tamtych lat. Granie sprawiało mi przyjemność, bo miałam dobry tekst i świetne towarzystwo. Pani Krystyna Janda jest wielką aktorką.

Zagrałam też w debiucie Agnieszki Smoczyńskiej. W tej chwili film czeka na kolaudację. Bardzo ciekawie się zapowiada - to musical, którego akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych. Warszawa, syreny wychodzą z Wisły. Nazywa się "Córki dancingu".

Jest jeszcze "Demon" Marcina Wrony, w którym gram milczącą postać. Mam nadzieję, że będzie ją widać, mimo że nic nie mówi. A teraz mam próby w Teatrze Dramatycznym do trzyosobowej sztuki Iwana Wyrypajewa, która jeszcze nie była grana w Polsce.

- Co to za sztuka?

- "Wiosenne osy kąsają nawet w listopadzie". Gram z panem Zdzisławem Wardejnem i Witkiem Dębickim. Wyrypajew ma swoją publiczność, jest lubiany, tekst dobrze się czyta. Zapowiada się ciekawie.

- Dużo tych ról...

- Ta praca rozłożyła się w czasie. Dbam, żeby żyć w miarę higienicznie, mieć czas dla dzieci, męża i Czułego barbarzyńcy, naszej księgarnio-kawiarni, w której prowadzenie jestem mocno zaangażowana. W zasadzie nie bywam w innych lokalach. Mam pracowity czas, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, że będziemy tylko latać na wakacje na Mauritius.

Taka dwubiegunowość, co już parę mądrych osób przede mną odkryło, bardzo dobrze robi. Jestem aktorką, a w wolnych chwilach zajmuję się czymś innym, próbuję mocno stać na ziemi i trzymać się rzeczywistości. Prowadzenie kawiarni dzień po dniu to mozolna, mrówcza praca. Dzięki niej inaczej podchodzę do mojego zawodu, który jest związany z fajerwerkami i aplauzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji