Artykuły

Konrad na wolności

- Jeżeli myślisz, że "Dziady" są o tym, że Polska cierpi, to znaczy, że ich nie czytałeś - mówi Michał Zadara, który w Teatrze Polskim we Wrocławiu wystawił "Dziady część III". - Ten tekst to zwierciadło - mówi Jerzy Trela swoim niesamowitym, niskim głosem. Trela grał Konrada w słynnej inscenizacji "Dziadów" Swinarskiego.

Najważniejszy jest tekst. Nie to, co ktoś myśli o "Dziadach", nie to, jak je wystawiano, nawet nie to, co o swoim dramacie pisał sam Mickiewicz, a już na pewno nie interpretacja reżysera. "Nie chodzi o moje pomysły" - pisze Zadara w "44 pytaniach" o "Dziady". To gotowiec dla dziennikarzy, żeby wiedzieli, co pisać i o co już nie pytać. A pytają przede wszystkim o Polskę. - Bez wyjątku - przyznaje Zadara. Chcą wiedzieć, czy "Dziady" o Polsce, a jak o Polsce, to czy o Smoleńsku. A jak o Smoleńsku, to był zamach, czy nie było? Tymczasem, przekonuje Zadara, żeby robić "Dziady", nie trzeba być ani za Polską, ani przeciw niej.

Próby trwają przez większą część dnia. Od 12 do 16 Salon Warszawski i Bal u Senatora, przerwa na obiad, a potem pierwsza generalna. - Wykańczam się - informuje mnie z uśmiechem Zadara. Tempo jego pracy się udziela. Przez kilka godzin jak Białoszewski lata po scenie, daje uwagi aktorom, ustawia ich, potem biegnie do dyrekcji, a już za chwilę obaj wylatujemy z teatru i lecimy do knajpy z wegetariańskim jedzeniem.

- Wszyscy myślą, że trzecia część "Dziadów" jest o jednej rzeczy - mówi Zadara, kiedy już udaje nam się trochę zwolnić. - To gubi wielu reżyserów. "Dziady" to są różne sceny o różnych dziadach. W każdej scenie jest ktoś, kto jest dziadem, kimś dzikim. O tym są "Dziady". Przedstawiają też pejzaż Polski po powstaniach, pod okupacją, pod którą wszyscy stali się dziadami. Cały kraj był upodlony. Całe pokolenie albo siedziało w więzieniach, albo się rozpijało, nie miało nadziei. Mickiewicz widział swoich znajomych, ludzi wokół siebie, widział, jak oni są wycieńczeni, zniszczeni, pozbawieni nadziei. Stali się nędznikami, upiorami, żyli w jakichś strasznych podziemiach, duchowych i realnych.

To scena więzienna jest - zdaniem Zadary - najbardziej polityczna. - Tam są faceci w sytuacji dyktatury, zostali wrzuceni do więzienia i nie wiedzą, za co siedzą. To jest ta sama sytuacja co w Guantanamo. Amerykanie cię biorą, wiozą przez pół świata i zamykają w Guantanamo. Siedzisz, ale nie wiesz za co. Amerykanie cię trzymają, bo oni też nie wiedzą. To jest ten przerażający, wynikający z natury świata irracjonalizm, który Mickiewicz chce wyeksponować. Że koniec końców nie ma w tym logiki, że koniec końców ktoś cię weźmie i wsadzi do więzienia, coś ci zrobi, a ty nie wiesz dlaczego i nie masz na to żadnego wpływu. Bo tak działa świat, takim aparatem przemocy jest zarówno system polityczny, jak i Bóg, diabeł, car. Piekło u Mickiewicza ma te same stopnie i obsesje stopni co urzędnicy carscy. Siły ziemskie i metafizyczne się w niezdrowy sposób przeplatają.

Bo przecież "Dziady" to nie taki zwykły tekst.

2.

- Ten tekst to zwierciadło - mówi Jerzy Trela swoim niesamowitym, niskim głosem. Trela grał Konrada w słynnej inscenizacji "Dziadów" Swinarskiego. Wiele lat później zagrał Adolfa u Jerzego Grzegorzewskiego, ale to były zupełnie inne czasy i inny teatr. W połowie lat 70. na "Dziady" i "Wyzwolenie" Swinarskiego ludzie chodzili jak do kościoła. - To było wielkie wyzwanie - wspomina Trela. Był wtedy młodym, ledwo trzydziestoletnim aktorem. A mierzyć się musiał z Konradem Gustawa Holoubka w legendarnym przedstawieniu Kazimierza Dejmka z 1967 roku. Tym, które na zawsze uczyniło z "Dziadów" tekst polityczny. - Byłem zaskoczony, że Swinarski zaproponował mi tę rolę. Nie rozumiałem tego. W pełni dotarło to do mnie dopiero po premierze, kiedy w jednej z recenzji przeczytałem, że Konradowi nareszcie wylazła koszula z portek. O to szło Swinarskiemu. Wielowarstwowość, wielowymiarowość tego tekstu pozwalała nam oderwać się od stereotypów i wyjść ze sceny na całą przestrzeń teatru.

Spektakl Swinarskiego był grany przez dziesięć lat przy pełnej widowni. - Na początku lat 80. kolejki po mięso były od szóstej, a u nas po bilety - od czwartej. Przestaliśmy grać tylko dlatego, że poczuliśmy, że zaczynamy się starzeć.

Swinarski i Trela widzieli w "Dziadach" opowieść uniwersalną, wykraczającą poza mesjanistyczną, narodową narrację. Konrad Treli wątpił, borykał się, buntował. Niewiele miał wspólnego z mentorskim, posągowym Holoubkiem. - Przede wszystkim to była sprawa egzystencjalna - opowiada Trela. - Wyzwolenie się z własnego zniewolenia, walka z samym sobą. Długo nad tym pracowaliśmy, wiedzieliśmy też, w jakim stanie Mickiewicz pisał Improwizację, to był stan na granicy choroby. Cierpieć za miliony? Grałem to momentami na granicy stanu epileptycznego.

- Mojemu pokoleniu "Dziady" były potrzebne - dodaje Trela. - I chyba każde pokolenie ma prawo i potrzebę zmierzenia się z tym tekstem. Przez jakiś czas się od nich uciekało, ale "Dziady" znowu wracają. I bardzo dobrze.

Ostatnio na przykład w głośnym spektaklu Radosława Rychcika - jako tekst o wykluczeniu i segregacji rasowej, opowiedziany za pomocą klisz i bohaterów XX-wiecznej popkultury. - Chciałem ten dramat opowiedzieć w nowy sposób, zrozumiały i ciekawy dla publiczności - mówi Rychcik. - Dla mnie "Dziady" są jak tragedia grecka, wywołują ogromne emocje. Zastanawiałem się, jak te emocje wyzwolić na nowo.

"Niech dotyczą całej ludzkości - pisał o swoim spektaklu Rychcik. - Niech słowa wieszcza mówią o nas".

A nasz świat, przekonuje Rychcik, jest zbudowany z popkultury, z historii opowiedzianych przez media. To dlatego w "Dziadach" znalazło się miejsce dla Martina Luthera Kinga czy Marilyn Monroe.

- Ja jestem zawsze po stronie publiczności - mówi Rychcik. - Musimy nauczyć się opowiadać nasze historie w taki sposób, żebyśmy byli z nich dumni. I żeby one nas ciekawiły.

3.

Zadara, choć ze swoimi "Dziadami" idzie oczywiście w innym kierunku niż Rychcik, też chce tekst Mickiewicza uwolnić z polskości. Z korzyścią dla tekstu, a raczej jego odbiorców, bo po zdjęciu polskich klisz da się w "Dziadach" zobaczyć rzeczy, o których nie śniło się polonistom. - Przy okazji "Dziadów" odkryłem, że Mickiewicz pisze bardzo jak Beckett - mówi Zadara.

- To jest egzystencjalizm. Sen senatora polega na tym, że facet nie może spać, jest pijany, ma koszmary o tym, że mu karaluchy wchodzą do ucha. Pijany, stary, gruby facet leży w łóżku i mówi o tym, co widzi. Sytuacja z Becketta. Ktoś siedzi w śmietniku i gada. Albo Konrad - facet siedzi w więzieniu, ma halucynacje, rozmawia z Bogiem, Bóg nie przychodzi. Nic się nie wydarza. Są znaki, ale spełnienia nie ma. "Czekając na Godota". Teraz myślę, żeby popracować z Beckettem, zobaczyć, co z niego mogłoby wyniknąć dla mnie. Mickiewicz mnie naprowadził na Becketta.

Zadara wystawia dziś prawdopodobnie więcej polskiej klasyki niż jakikolwiek inny reżyser. Zawsze w zgodzie z tekstem, przez co zdarza mu się wychodzić na radykała. Reżyserował Kochanowskiego, Fredrę, Różewicza, Wyspiańskiego, Gombrowicza. Ostatnio chętnie sięga po romantyków - Słowackiego, Mickiewicza.

- Jeśli się przymierzy mitologię romantyków do współczesnych tragedii - mówi Zadara - Zagłady, Powstania Warszawskiego, Smoleńska - wychodzi z tegojakas dość głupia rzecz.

Nie tylko poeci romantycy interesują Zadarę. Półtora roku temu zrobił spektakl "Chopin bez fortepianu". Znów radykalnie, bo wbrew narodowemu wyobrażeniu o wybitnym kompozytorze. Zgodnie z tym, utrwalanym w szkołach, wyobrażeniem Chopin był jednym z polskich świętych. - Niewiarygodne - komentuje Zadara. - On wyjechał między innymi dlatego, że nie chciał mieć nic wspólnego z polską narodowo-katolicką tradycją ziemiańską. On był człowiekiem nowoczesnym, wykorzenionym. Dziś byśmy powiedzieli, że był singlem, który sobie pomieszkiwał z różnymi damami.

4.

Zadara wpadł w sam środek polskiego teatru jako człowiek z zewnątrz. Wykształcony w USA, z protestancką etyką pracy i anglosaskim zamiłowaniem do teatru literackiego. Były PR-owiec ("Po trzech miesiącach stwierdziłem, że zdycham w tej pracy. Mówienie ludziom, jakie świetne są czekoladki jakiejś tam marki, zabija"), były stolarz ("Poszedłem pracować za 6 dolarów za godzinę do warsztatu scenograficznego na Brooklynie. Ja się tam bardzo wielu rzeczy nauczyłem, po miesiącu sam sobie zrobiłem łóżko, naprawiłem drzwi!"), były informatyk ("Musiałem przyjść do firmy koło World Trade Center o 12 w nocy i sprawdzić, czy komputer powiedział OK. Jeśli powiedział OK, wychodziłem i dostawałem pieniądze za cztery godziny pracy. Jeśli nie, musiałem wpisać parę kodów i zadzwonić do informatyków, żeby przyszli").

- Mnie wszystko interesuje - mówi i jakoś trudno mu nie uwierzyć. - Gdybym nie miał teatru, też by było fajnie, mógłbym więcej pisać, czytać, więcej muzyki robić. Robienie teatru okazało się rzeczą, która mnie interesuje najbardziej.

Kiedy pytam, co go napędza do pracy (a jest jednym z najczęściej wystawiających reżyserów), mówi: przyjemność. - We mnie bardzo silnie pracuje amerykańskie podejście do teatru: chodzi o przyjemność, o show, o spektakl - tłumaczy. - Jak jest "West Side Story" w teatrze, to ja chcę na to iść. A jak jest psychoanalityczna interpretacja nowego tekstu smutnego autora, to nie chcę, bo nie widzę w tym przyjemności.

Na początku kariery trafił jednak do zupełnie innego teatru. Był asystentem podczas prac nad "Bachantkami" Krzysztofa Warlikowskiego. Niezwykle ważne doświadczenie, mówi. Kluczowe. - Trudno było mi uwierzyć, że w takim skupieniu można gadać tak długo bez wychodzenia na scenę - przyznaje. - Że to może być napędzone nie przyjemnością konstruowania sytuacji na scenie, tylko wejściem w temat, szukaniem możliwości w literaturze. To też bardzo silnie we mnie pracuje. Gdzie jest miejsce, temat dla mnie w tej literaturze, gdzie ja mogę w niej pożyć? I dzięki temu w swoim życiu możesz coś zmienić. Siedzisz trzy miesiące w tej piwnicy w Rozmaitościach i potem rzeczywiście wychodzisz trochę zmieniony. Dostrzegasz pewne rzeczy, twoje sny stają się trochę inne, widzisz rzeczy, które sugerował Eurypides. I to jest znowu ogromna przyjemność, masz poczucie, że żyjesz w kosmosie Eurypidesa, no to jest wspaniałe!

5.

Ale ta przyjemność nie jest tak całkiem pozbawiona polityczności. Zadara, felietonista "Krytyki Politycznej", kiedy tylko może, uderza w szowinizmy, nacjonalizmy, w patriarchalne wartości. - Każdym moim spektaklem strzelam do patriarchatu - mówi. - Nie chcę, żeby po przedstawieniu jacyś mądrzy panowie sobie usiedli i powiedzieli: "Udowodniliśmy sobie, że trzeba umierać za ojczyznę". Bardzo bliski jest mi anarchizm, a jednocześnie nie mogę do niego wejść. Widzę jego problemy, także w sensie historycznym. To jest niestety nurt związany ze straszną przemocą. Pacyfistyczny anarchizm, punkowy, hipisowski - to mi jest bardzo bliskie. Pokazuję, jak te wszystkie dzieła mówią, że trzeba się buntować, myśleć dla siebie samego, bo odpowiedzi, które dają nam tak zwane autorytety, są fałszywe.

W ten sposób wracamy do "Dziadów". - Jeżeli myślisz - mówi Zadara. - Jeśli myślisz, że "Dziady" są o tym, że Polska cierpi i że musimy teraz wszyscy się połączyć w płaczu nad Polską, to znaczy, że ich nie przeczytałeś.

---

Na zdjęciu: Bartosz Porczyk jako Konrad w "Dziadów części III", Teatr Polski, Wrocław

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji