Artykuły

Salon czerepów rubasznych

"Bo na pewno nie jest o to utwór o miłości do ojczyzny - to mogę z całą pewnością stwierdzić. Ostatnio ktoś zapytał mnie, czy jestem przeciwko temu, że Mickiewicz w Dziadach mówi, że trzeba się ofiarować za ojczyznę i walczyć. Sęk w tym, że niczego takiego tam nie ma. Nie ma nawet takiego pytania" - zgadniecie Państwo, kto to powiedział? Czy jakiś niedouczony licealista? Czy jest-li to wypowiedź nierozgarniętego adepta literaturoznawstwa? Nie, drodzy czytelnicy. Te słowa padły z ust samego Michała Zadary, już ogłoszonego autorem nowatorskiej adaptacji arcydramatu Mickiewicza - polemika Szymona Spichalskiego z tekstem wywiadu Jacka Cieślaka z Michałem Zadarą w Rzeczpospolitej.

Być może powinienem postąpić według reguły stworzonej przez słynnego Kisiela: "Z bzdurami nie powinno się dyskutować, bo się je uwiarygodnia". A jednak pewne rzeczy trzeba piętnować i wskazywać na elementarne błędy. Przyznam się Państwu, że trochę nie dowierzam konstatacji pana Z., zwłaszcza że jest on uważany za reżysera szanującego literę tekstu. Tylko że tu jest pies pogrzebany - LITERĘ, a nie ZNACZENIE. Wystawienie utworu wieszcza w całości nie gwarantuje poważnej wykładni samej materii dramatu.

Sięgnijmy jeszcze po słowa Zadary z wywiadu przeprowadzonego dla "Rzepy": "Kiedy romantyzm obsługuje poczucie narodowej krzywdy, staje się ciężki, smętny, sentymentalny i nudny. Literatura jest bardziej złożona od narodowo zabarwionego cierpiętnictwa i ginie, kiedy się ją do niego sprowadza". Akurat postrzeganie problematyki arcydzieła Mickiewicza przez pryzmat "cierpiętnictwa" jest możliwie najpłytszym rodzajem lektury. Przecież w "Dziadach" zderzają się różne poważne koncepcje drogi do niepodległości - prometejska, mesjanistyczna itd. I - tutaj wracam do stwierdzenia Zadary z pierwszego akapitu - pytanie o słuszność walki za ojczyznę nie pada, bo NIE MUSI. Po pierwsze dlatego, że to imponderabilia zrozumiałe jeszcze jasno w XIX wieku. Po drugie, najważniejsze pytania nie muszą padać w dramacie wprost - i tutaj wchodzi już w grę liczenie się z inteligencją czytelnika. Widać Mickiewicz przeliczył się z wnikliwością pana Z.

"Romantyzm jest przede wszystkim ironiczny. Dotyczy to Mickiewicza, Słowackiego, Norwida. Niestety, w narodowych odczytaniach ironia przestaje mieć znaczenie. Obraz Kordiana na Mont Blanc traktuje się na serio, gdy ewidentne jest, że Słowacki robił sobie żarty z pewnej postawy" - tylko że ironia romantyczna nie polega na dowcipkowaniu. "Robić sobie żarty" to można było w szkole z nierozgarniętych nauczycieli. Ironia romantyczna polegała z jednej strony na grze konwencjami, ale za swoje podłoże miała w gruncie rzeczy poczucie tragizmu. Wspomniany Kordian przybiera maskę prometejskiego bojownika, ale ponosi klęskę. W domu wariatów Szatan uświadamia mu bolesny dysonans rządzący tym światem. Ironia romantyczna nie polega zatem na chichocie, ale najpełniej wyraziłoby ją określenie mówiące o "śmiechu przez łzy".

Pan Z. wypowiada się wreszcie na temat Wielkiej Improwizacji: "Ironia ją definiuje, w tym sensie, że główna postać ma wrażenie, że rozmawia z Bogiem, a z nim nie rozmawia. Bóg nie odpowiada, nie rozmawia z Konradem. Wątpię by Bóg w ogóle zajmował się propozycjami Konrada. Więc improwizacji nie można czytać wprost, tylko jest zapisem pewnego wariactwa". Czy w krakowskiej PWST adepci reżyserii nie zgłębiali natury monologu? Nie rozważali jego podwójności (dialogu z samym sobą)? A co z chrześcijańskim wzorcem wewnętrznej rozmowy ze Stwórcą?

Nie miejsce tu na przywoływanie wszystkich nonsensów twórcy wynoszonego na piedestały jako rzekomo twórczego adaptatora narodowej klasyki. Chciałbym natomiast zwrócić Państwa uwagę na inną rzecz. Od jakiegoś czasu obserwujemy na nadwiślańskich scenach rosnącą niechęć do podejmowania problematyki polskości w inscenizacjach romantycznych (i nie tylko) dzieł. Jako groźne memento należy postrzegać słowa Łukasza Drewniaka opisujące "Dziady" Radosława Rychcika, jakoby poznański spektakl przełamał "stereotyp arcypolskiego i hermetycznego dramatu", jakim jest Mickiewiczowski utwór.

Przepraszam, drodzy czytelnicy - kiedy przeoczyliśmy moment, w którym arcypolskość "Dziadów" stała się stereotypem? A tym samym jakimś problemem? Przecież nasze emocjonalne powiązanie z narodową tematyką tego utworu świadczy o sile jego oddziaływania. Działa to także w drugą stronę - fakt, że "Dziady" nadal nas niepokoją, świadczy o tym, że nadal chcemy wypełniać je nowymi znaczeniami i odniesieniami. Tymczasem dwie ostatnie głośne adaptacje romantycznego opusu - wiedzą Państwo, o które mi chodzi - od tego narodowego kontekstu odchodzą całkiem świadomie. Co więcej, taka interpretacja staje się powodem do dumy.

Ale czy takie podejście nie jest po prostu wyrazem zakompleksienia? Czy nasze współczesne elity teatralne boją się, że jeśli Zachód nas nie rozumie, to jesteśmy nic niewarci? Tego rodzaju stosunek do narodowej literatury jest o tyle niepokojący, że nasza lokalność staje się tym samym rodzajem przeszkody dla... no właśnie, czego? "Dybuk" An-skiego również może narazić się na zarzuty o hermetyczność. Ale kontekst żydowskości tego utworu wcale go nie deprecjonuje, wprost przeciwnie. Czy w takim razie nie jest problemem po prostu kwestia braku promocji polskiej kultury na zewnątrz? Czego artyści teatralni nawet nie próbują zmienić, zadowalając się importem rozwiązań znanych od lat na Zachodzie.

Dość już napisałem o "Dziadach" panów Rychcika i Zadary. Kto z czytelników chętny, może zajrzeć do recenzji obu przedstawień. Zaskakujący jest natomiast jeden fakt: ciekawe, że w naszej epoce tak podkreślającej szacunek dla "odmiennych dyskursów" ideowa i formalna struktura utworów klasycznych jest traktowana po macoszemu. Adaptacja romantyzmu tak - ale tylko jako poważny dialog z wielką myślą poetów i filozofów. Na razie ci nasi hołubieni reżyserzy i krytycy przypominają bywalców salonu warszawskiego - szczycących się znajomością języków, ambitnych, marzących o elitarności i byciu światowcami; a w gruncie rzeczy pełnych kompleksów i niepotrafiących stawiać poważnych pytań współczesności. Generałów Zajączków, którzy po szumnej młodości obrośli w "skorupę twardą i plugawą". Jeśli przestaniemy pytać naszymi sztandarowymi romantycznymi dziełami o obecną polską tożsamość, czy będziemy mieli jakąkolwiek perspektywę porównawczą? Cóż nam po "sielankach", kiedy na Wschodzie znowu wrze. I z całego serca życzę Panu Zadarze, aby tego rzekomo niezadanego Mickiewiczowskiego pytania nie musiał sobie postawić w najtrudniejszej chwili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji