Artykuły

Mam duszę Hamleta

- Mam duszę Hamleta, ale publiczność skierowała nie na inne tory. Widzowie lubią mnie w rolach charakterystycznych - komediowych - mówi MARIAN OPANIA, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Ten tekst - rozmowa z aktorem MARIANEM OPANIĄ - nie jest o logistyce. Prawie w ogóle. Ale pan Marian będzie naszym gościem specjalnym na Gali Logistyki, która jest podsumowaniem rankingu Operator Logistyczny 2005. Poza tym nie samą logistyką człowiek żyje. Miłej - nielogistycznej - lektury.

Marek Loos: - Z czym kojarzy się Panu pojęcie logistyka?

Marian Opania: - Nie będę udawał, że znam to pojęcie. Pierwsze skojarzenie z nim związane przywodzi mi na myśl wojsko. Podczas działań wojennych zawsze wykorzystuje się oddziały, które zajmują się logistyką.

Dokładnie jednak nie wiem, czym jest ta logistyka. Może jest to opracowanie sposobu działań związanych z zaprowiantowaniem wojska. A może jest to zaprogramowanie różnego rodzaju działań wojskowych. Tak na logikę, ta logistyka właśnie z tym mi się kojarzy. Wyczuwam w tym pytaniu pewien podstęp, bo zapewne podobne działania mogą mieć miejsce w różnego rodzaju służbach cywilnych.

- Oczywiście - i to jest właśnie główny kierunek logistyki, która jest obecnie jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin polskiej gospodarki. Nie będę dłużej męczył Pana na tematy logistyczne. Dostarcza Pan wszystkim Polakom wzruszeń, grając wiele ról. Niekiedy bardzo różniących się od siebie. Czy którąś z nich szczególnie Pan sobie upodobał?

- Sądzę, że taka rola jest jeszcze przede mną. Natomiast wśród kilkuset ról, które zagrałem jest kilka, pod którymi mogę się w pełni podpisać i które cenię. Należą do nich redaktor Winkiel w "Człowieku z żelaza", Tadek Zawieruchy w "Palcu bożym" Antoniego Krauzego, rola Pawła w "Skoku" Kazimierza Kutza. Z kolei na srebrnym ekranie cenię sobie rolę Wieni w "Moskwie Pietuszki" Wienedikta Jerofiejewa, rolę Grubego w "Pasjansie" Pawła Trzaski, Kubusia Rożenka w "Gospodzie pod Królową Gęsią Nóżką" Anatola France'a w reżyserii Stanisława Wohla. W teatrze ważna była rola Edwarda III - następcy tronu - w sztuce "Edward II" Marlowe'a. Była to moja pierwsza rola, gdy byłem bardzo młody. Było wiele postaci z kręgu komedii del arte, jak "Miłość pod Padwą" w Teatrze "Kwadrat" jeszcze za dyrekcji Edwarda Dziewońskiego w reżyserii mojego kolegi Andrzeja Zaorskiego. Bardzo sobie cenię "Ciemność w południe" Artura Kestlera - węgierskiego Żyda, który przeszedł metamorfozę z zagorzałego komunisty do krytyka tego systemu. Ważne były też role Kubusia Fatalisty i kilka ról w sztukach Gombrowicza, jak "Transatlantyk" czy "Opętani". Pamiętam role w przedstawieniach muzycznych, na przykład Brella, Wysockiego lub Tuwima. Tych ról się trochę nazbierało.

- Występował Pan na deskach różnych teatrów - Klasycznego, Studio, Kwadrat, Komedii, ale kiedyś powiedział Pan, że tym wymarzonym jest Teatr Ateneum, w którym w końcu zakorzenił się Pan i gra tu od 1981 roku do dzisiaj. Dlaczego Ateneum?

- Po pierwsze, nie przepadam za dużymi scenami. Ateneum ma właśnie trzy małe sceny z niewielką widownią. Na scenie średniej grywa się bardziej kameralne utwory. Natomiast scena na dole jest zwana kabaretową. Moje aktorstwo ma charakter kameralny. Chyba kiepsko bym się czuł na olbrzymiej scenie na przykład Teatru Narodowego.

- Szczególnie rozmaitość scen pasuje do Pana wszechstronności aktorskiej, sięgającej od ról tragicznych, poprzez liryczne do wspaniałych postaci komediowych i kabaretowych, aż wreszcie do estradowych. A tak w głębi duszy, jakim aktorem się Pan czuje?

- Liryczno-dramatycznym. Mam duszę Hamleta, ale publiczność skierowała nie na inne tory. Widzowie lubią mnie w rolach charakterystycznych - komediowych. Ja jednak nie mam wizerunku komika, tak jak na przykład Janek Kobuszewski czy Wiesio Gołas. Oni wystarczy, że pokażą się na scenie i widzowie eksplodują śmiechem. Ja muszę popracować, żeby uzyskać efekt komediowy. Sam z siebie nie jestem zabawną postacią. Mam nadzieję, że się tego nauczyłem.

- Chyba tak. Świadczy o tym Pański repertuar muzyczny czy role na przykład w "Piłkarskim Pokerze". Są role, z którymi będzie już Pan kojarzony na zawsze, jak dziennikarz Winkiel czy pamiętna główna rola w "Moskwie Pietuszki". Co najtrudniej było Panu przekazać z tej postaci?

- Ta rola należy do tych nielicznych, które są dla mnie ideałem, bo zawiera zarówno wątki komediowe, jak i tragiczne.

Właśnie takie - zróżnicowane postacie - od śmiechu do płaczu - najbardziej lubię grać. Jest to wybitna literatura, człowieka, który przedwcześnie umarł. Gdyby nie to, zapewne stworzyłby inne, równie wielkie dzieła. Niestety tworzenie nie szło mu najlepiej, bo był nałogowym alkoholikiem. Mądrzy towarzysze jego biesiad zmuszali go do pisania - po prostu pisał za alkohol. Musiał tworzyć, by dostać swoją porcję. Ta forma wynagradzania była znana również innym wybitnym Rosjanom, na przykład Musorgskiemu.

- Rozmawiamy przed naszą Galą Logistyki, na której wystąpi Pan razem z Wiktorem Zborowskim. Dlaczego stworzył Pan kabaret akurat z nim?

- Swoją kabaretową przygodę rozpocząłem od przyjęcia propozycji Marcina Wolskiego, bym wziął udział w jego kabaretowej wersji sławnej audycji "Sześćdziesiąt minut na godzinę". Natomiast z Wiktorem zetknąłem się po raz pierwszy w bajce telewizyjnej pod tytułem "Słoń i kwiat", gdzie grałem małego słonia, a on - "Żyrafa" - nie mylić z żyrafą. Zwróciło moją uwagę, jak wspaniale śpiewa i jakim jest obdarzonym talentem komediowym. Gdy Wojtek Młynarski robił "Hemara" w Teatrze Ateneum i do swoich słowików (śpiewających na wzór sławnego "Chóru Dana") potrzebował wysokiego, obdarzonego niskim głosem faceta. Na początku był to Piotrek Machalica, który potem dostał inną rolę. Wówczas zaproponowałem, by w jego miejsce wziąć Wiktora. Przy okazji zauważyłem, że każde zetknięcie się nasze na scenie wywołuje salwy śmiechu po drugiej stronie rampy. W historii komedii jest znanych wiele par, gdzie jeden jest wysoki i szczupły, a drugi mały, pękaty i niski

- słowem osoby bardzo różne zewnętrznie. Zaproponowałem mu więc kiedyś, byśmy stworzyli coś razem. Zgodził się natychmiast i od końca lat 90-tych razem zabawiamy publiczność - na początku w grupie, ale potem stwierdziliśmy, że wystarcza nas dwóch.

- Dokąd jeździcie ze swoim kabaretem?

- Po całej Polsce, ale nie tylko. Właśnie wróciliśmy ze Stanów Zjednoczonych, gdzie objechaliśmy wschodnie i zachodnie wybrzeże. Byliśmy w Australii, Szwajcarii, Szwecji, a teraz szykujemy się do Niemiec.

- Przyjaźnicie się?

- Tak, choć w tym zawodzie ciężko o prawdziwego przyjaciela, bo w którejś chwili musi dojść do konkurencji. Wcześniej czy później wyłazi to, czy komuś powiodło się lepiej, czy gorzej. To w naszym światku aktorskim jest niestety powszechne. Między nami wiadomo jednak, że ja mu nie wejdę w paradę i vice versa.

- Czy ma Pan kabaretowy wzór do naśladowania, z którego czerpie Pan inspirację?

- Jest z czego czerpać. Wiele inspiracji przychodzi do mnie z kabaretu międzywojennego. Wówczas tworzyli mistrzowie - Julian Tuwim, Marian Hemar czy Konrad Tomte (ten od sławnego skeczu "Sęk"). Tak się złożyło, że wszyscy oni byli pochodzenia żydowskiego. Poza tym tworzyło całe mnóstwo kompozytorów. Klasyczny kabaret, nie mówiąc o kabarecie "Dudek" czy "Starszych panów", jest mi wzorem. Niemniej ostatnio

zaczynam interesować się młodszym, współczesnym kabaretem. Nie chodzi mi o amatorski kabaret, który często szermuje dowcipem poniżej pasa i schlebia najniższym gustom. Inspirację czerpię z kabaretów "Mumio", "Moralnego niepokoju", "Strzały Aurory" lub z kabaretu Rafała Kmity.

- W ubiegłym roku, podczas obchodów 40 rocznicy obecności na scenie, czuł się Pan trochę zakłopotany, gdy przedstawiano Pana jako nestora polskiej sceny. Dlaczego? W końcu 40 lat to szmat czasu.

- Zawsze w moim życiu byłem najmłodszy, w klasie, szkole teatralnej, czy w teatrze, a teraz ni z tego, ni z owego zaczynają do mnie mówić per mistrzu lub nestorze... Kompletnie nie czuję się nestorem, bo mam jeszcze mnóstwo energii i temperamentu, by mieć plany i marzenia, no i nie być starym.

- Czy za granicą głównie występujecie przed polonią, czy również przed rodzimą publicznością?

- Głównie przed polonią. Bywa, że pojawia się współmałżonek polonusa lub polonuski.

- Czy oni śmieją się również z tego, o czym mówicie i śpiewacie?

- Jeżeli dobrze znają język polski - tak, ale jeżeli nie - to siedzą jak na tureckim kazaniu. Zawiłości języka polskiego są bardzo złożone. Nie trzeba o tym wiele opowiadać.

- Dużo czasu spędzacie ze sobą. Nigdy się nie pokłóciliście?

- Bardzo się różnimy. On jest potwornie flegmatyczny, powolny, a ja jestem szybki i energiczny. Stanowimy połączenie ognia i wody, dlatego żremy się czasami jak psy, ale kochamy się jak bracia. Zbitka dwóch różnych temperamentów daje, jak sądzę, ciekawe efekty sceniczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji