Artykuły

W przeddzień premiery. Witkacy, Leon i proroctwo końca

Jutro w Starym Teatrze - premiera "Matki" {#au#158}Witkacego{/#} w reżyserii Je­rzego Jarockiego.

Nie ma nic cenniejszego - mniemał Witkacy - niż religia, filozofia, sztuka: dzięki nim bowiem człowiek za­znaje przeżyć metafizycznych, wchodzi w niewyrażalne porozumienie z Wszyst­kim. Ale doznania metafizyczne dostępne są tylko jednostkom. Społeczeństwo - rozumiane jako całość - traktuje sztukę, religię, filozofię czysto instrumentalnie, spożytkowując je dla swoich potrzeb..., albo nie zajmuje się nimi wcale. Jest tak dlatego - rozumował Witkacy - że cele jednostki i cele społeczeństwa (naj­ogólniej zaś gatunku ludzkiego) są cał­kowicie rozbieżne.

Celem, ku któremu zdąża gatunek, jest maksymalne uspołecznienie. Ewolucja chce tak urządzić społeczeństwo ludzkie, aby mogło podołać swym podstawowym potrzebom i jednocześnie opanować swe wewnętrzne sprzeczności. Aby to osiąg­nąć - przypuszczał Witkacy - natura powołała do istnienia jednostki, sięgają­ce nieporównanie wyżej niż przeciętność. One też udoskonaliły wytwórczość, stwo­rzyły magię najpierw, następnie techni­kę, odwagę i mądrości, nie mówiąc o sprycie i okrucieństwie, zbudowały hie­rarchię władzy. Myślały oczywiście o so­bie: ale wszystkie zdobycze, jakie osiąg­nęły, zaczęły rychło służyć - początko­wo elitom, później zaś jednolicącej się i uspołeczniającej całości. Nic dziwnego; jednostka wyjątkowa działa dla siebie... i zarazem przeciwko sobie: sprawia, że to, co rzadkie, trudne, niedostępne - staje się prostsze i łatwiej przyswajalne przez tłum.

Otóż właśnie wyjątkowe jednostki - myślał Witkacy - zaznały uczuć meta­fizycznych, mierząc się ze światem na własny rachunek: tak wyłoniły się po­trzeby, którym daje upust religia, filo­zofia, sztuka. Cała tedy kultura (a przy­najmniej to, co w kulturze najcenniejsze) powstała za sprawą nieprzeciętnych jed­nostek, powodowanych wolą wyższości. Im później jednak, tym trudniej wy­różnić się spośród potężniejszego tłumu, którego żądania biorą górę nad ambicja­mi i potrzebami osamotnionych indywi­dualności. W miarą, jak zaspokajane zo­stają cele gatunku, słabną metafizyczne wymagania i zmniejsza się dystans, dzielący geniuszy od przeciętnej zbioro­wości. W końcu wszyscy się do siebie u­podobnią, zaś metafizyczne uczucie (wraz ze sztuką, filozofią, religią) - zupełnie zaniknie. Łatwe szczęście ludzkości, bez­myślnej i sytej, zabije trudną radość wy­jątkowych jednostek

Punkt zwrotny dziejów człowieka u­mieszczał Witkacy gdzieś w XV czy XVI stuleciu. Przedtem dobra materialne by­ły tak rzadkie, ciemne tłumy tak bezrad­ne i przytłoczone okrucieństwem natury, że nielicznym jednostkom, które umiały zapanować nad losem i społeczeństwem, spojrzeć światu w twarz - oddawano cześć niemalże boską. Zbiorowe uczucia kształtowała religia, umiejętnie stopniu­jąc doznanie Tajemnicy i zarazem - namaszczając władców i kapłanów chary­zmatem Świętości. Mogli więc narzucać tłumowi własną wolą, podobnie jak sza­cunek dla metafizycznych tajemnic, któ­re oni tylko odczuwali lub rozumieli.

Wartości (religijne, światopoglądowe, polityczne nawet) miały charakter abso­lutny: nikt nie przeczył, że poświęcić życie dla wiary czy króla jest niepodważalnym obowiązkiem (nawet jeśli w prak­tyce wielu wyznawcom i wasalom brakowało odwagi czy konsekwencji). "Ży­cie było tak samo krótkim i znikomym, ale unosiła się nad nim wiara w wiecz­ność ducha - marzył Witkacy - Tłum szary byt tylko miazgą, na której wyra­stały potworne i wspaniałe kwiaty, władcy, prawdziwi synowie potężnych bóstw i kapłani, trzymający w swych rękach straszliwą Tajemnicę Istnienia". Już jednak chrześcijaństwo zaczęło głosić moralną równość wszystkich ludzi: z chrześcijańskiej zaś etyki rozwi­nęło się stopniowo pojęcie demokracji. Pojawiła się idea postępu, głoszona przez ludowych przywódców, nieporów­nanie bardziej zależnych od całości spo­łeczeństwa niż obaleni królowie. Rozwój techniki sprawił, że zaspokojenie potrzeb materialnych zmieniło się z baśniowego życzenia w rzeczywistą możliwość. Już w XIX wieku na miejsce wartości absolut­nych zaczęły wkraczać - społeczne: da­remnie zaś łudzą się zwolennicy liberal­nej demokracji, sądząc, że uspokoją na­rastający proces jednolicenia ludzkości, prawną emancypacją maskując rzeczy­wiste nierówności. Ale też ludzie, któ­rzy dzisiaj rządzą społeczeństwem - kupcy, bankierzy, przemysłowcy - to obłudne i żałosne karykatury bohater­skich tytanów, którzy rozjaśniali przeszłość...

Upodobnienie i pomniejszenie jedno­stek - sądził Witkacy - postępuje tak szybko, że niedaleko jut do ostatecznych przemian, które rozpoczną zupełnie no­wy etap bytowania ludzkiego gatunku. Cywilizacja, która (choćby w teorii) naj­wyżej stawia rozkwit jednostki, ustąpi miejsca cywilizacji całkowitego uspo­łecznienia, które nie jest przecież niczym innym, jak podporządkowaniem interesów indywiduum interesom ogółu: "Ten cień straszliwy, przed którym drżą władcy świata, który grozi zgubą poj­mowaniu Tajemnicy Istnienia czyniąc z filozofów sługi swoich wymagań i któ­ry artystów strąca na dno obłędu, to or­ganizująca się masa dawnych niewol­ników, której olbrzymi żołądek i żądza użycia wszystkiego, co dotąd było jej odjęte, staje się prawem istnienia na na­szej planecie".

Witkacy mniemał, że znaki uczuć meta­fizycznych na korzyść ogólnej szczęśliwości jest ontologicznym prawem, "sta­łą formułą dla wszystkich Istnień Posz­czególnych tyjących gromadnie". Jego katastrofizm miał więc wymiar kosmiczny... Czasem przedstawiał nadchodzący kataklizm na wzór wydarzeń, których byt świadkiem. Ale w proroctwie, jakie głosił, należy rozpoznawać coś więcej niż strach przerażonego burżuja, którym Witkacy pogardzał. Witkacy dawał ra­czej wyraz zasadniczej nieufności (jeśli nie więcej) wobec kierunku, którym podążyła ludzkość od początku mieszczańskiej epoki przemysłowej. Brzydził się więc zarówno zrównaniem warstw i klas, jak skutkami rozwoju techniki, upodob­niającej przedmioty i samych ludzi; za­równo pierwszeństwem, przyznawanym konsumpcji i organizacji; jak duchową jałowością wielkich metropolii przyszło­ści.

Pod krytyką kultury, jaką przeprowa­dzał Witkacy, mogliby się - paradoksal­nie i cząstkowo - podpisać i pogrobowiec szlachetczyzny, i współczesny hippie, i konserwatywny mieszczanin, i rewolucyjny idealista. Pisarza oburzał zarówno zanik wartości, jak wyjałowienie stosun­ków międzyludzkich, zarówno pragma­tyczne rozumienie prawdy i obowiązku, jak pomniejszenie człowieka do roli przedmiotu gospodarki czy polityki. Nie trudno wskazać na słabe punkty doktry­ny Witkacego (i to wychodząc z jego własnych przesłanek). Ale trafne wy­czucie cywilizacyjnego niebezpieczeństwa, którym zabłysnął, do dzisiaj zachowało wartość diagnozy i zwłaszcza ostrzeżenia. Jak widać, w myśl Witkacego etyka - w rozumiana jako zespół reguł społecz­nego współżycia - rozeszła się zupełnie z estetyką i metafizyką. Jeśli za naj­wyższą wartość uznać szczęcie jak naj­większej liczby, dzieje ludzkości przypo­minać będą linię, która, owszem, ugina się niekiedy, ale w całości - nieskończe­nie wznosi. Jeśli jednak za kryterium przyjąć obecność metafizycznych doznań, dostępnych tylko nielicznym, historia musi mieć swój szczyt, po którym na­stąpi nieuchronny upadek. W obliczu tej sprzeczności Witkacy czuł się tragicznie rozdarty. Powtarzał chętnie, że nie poj­muje, dlaczegóż by człowiek przeciętny miał rezygnować z banalnego szczęścia na rzecz doznań i wartości, których nie odczuwa i nie pojmuje. Nie cierpiał "mdłej demokracji" liberalnej, energicz­nie potępiał "gnijącego potwora" kapita­lizmu i godził się - w imię prawa do spokoju i materialnego dosytu - na li­kwidację (coraz to podlejszych) elit i na zmechanizowaną jałowość przyszłości... Ale jako artysta - nie mógł zdradzić piękna i metafizyki, którym przypisy­wał wartość bezwzględną. Pisał:

"(...) piękno (...) jest w obłędzie, praw­da leży u naszych nóg rozszarpana przez współczesnych filozofów i z tej trójcy ideałów zostało nam tylko dobro, tj. szczęśliwość wszystkich tych, którzy nie mieli siły, aby tworzyć piękno, ani dość odwagi, aby tajemnicy patrzeć pro­sto w oczy. Czeka nas potworna nuda mechanicznego, bezdusznego życia, w którym mali świata tego pławić się będą w wolnych chwilach od zmniejszonej pracy w tym wszystkim, co zdobyli wiel­cy panowie ducha dzięki wielkim pa­nom życia i śmierci. Ale i to menu prze­je się niedługo, a nawet już się przeja­da i nie zostanie nic, nawet trawienie rzeczy dawnych (...). Bo nieprawdą jest, że ludzie przyszli będą swój wolny od pracy czas zużywać na to, aby poznawać prawdy i nasycać się pięknem. Pozna­wać prawdę mogą ci, co ją tworzą i ci, dla których była stworzona: pojmować piękno mogą ci, przez których i dla któ­rych się ono staje. Ludzie przyszłości nie będą potrzebować ani prawdy, ani pięk­na; oni będą szczęśliwi - czyż to nie do­syć?"

Witkacy byt więc reakcjonistą, który sam siebie zaprzeczał i awangardowym artystą, który w najnowszych formach sztuki widział zapowiedź jej rychłego końca. Wewnętrzna sprzeczność tej po­stawy wprawiała go w rozpacz i zagna­ła wreszcie w śmierć. Całkiem podobnie jest z Leonem w "Matce". Jako społecz­ny prorok usiłuje on ocalić ludzkość od mrowiska przyszłości, głosząc poglądy, o­sobliwie pokrewne witkiewiczowskim. A­le jako jednostka i artysta (choćby nieu­dany) zniekształca i znieprawia własne życie, w końcu zaś ginie, powalony za­równo wyrzutami sumienia, jak ciosami rozwścieczonych robotników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji