Artykuły

Z głębi teatralnego klanu

Nie znam drugiego przykładu artysty (zwłaszcza baletu), który tkwiąc tak głęboko w swej sztuce, klanie teatralnym (później ożenił się również z tancerką) i we własnym środowisku, dokonał tak dalekiej i dogłębnej metamorfozy - Sławomir Pietras w Angorze o aktorskiej rodzinie związanej z Wrocławiem oraz o zmarłym w marcu Januszu Łaznowskim.

Przed wielu laty pośród wrocławskich artystów baletu szczególną sympatią cieszyła się Maria Pipkowa. Uroda, talent, wdzięk, ale również uczciwość, przyzwoitość i duże poczucie więzi z otoczeniem zapewniły jej długoletnie trwanie w zespole baletowym Opery Dolnośląskiej. Nazwisko odziedziczyła po wybitnym czeskim dyrygencie operowym Oldfichu Pipku, który w latach 50. związany był z Wrocławiem i został mężem naszej artystki.

Ale nie jedynym. Była również żoną wybitnego wrocławskiego menedżera Mariana Wawrzynka, wieloletniego dyrektora Teatru Polskiego. Z innego małżeństwa pochodzi jej córka Krystyna Preis, późniejsza szefowa sekretariatu Opery, również w latach moich dyrekcji. Z czasem objęła kierownictwo działu pracy artystycznej i od niemal 30 lat jest takim operowym koordynatorem, że lepszego trudno sobie wyobrazić. Krystyna jest matką wybitnej aktorki Kingi Preis, najmłodszej reprezentantki tego niezwykłego nad-odrzańskiego teatralnego klanu.

W międzyczasie Maria Pipkowa-Wawrzynkowa-Daniewska (bo również pod tym nazwiskiem występowała na scenie), czyli matka Krystyny i babka Kingi, związała się w latach 60. z młodym tancerzem Januszem Łaznowskim. Po pierwszych latach występów na scenie osiągnął upragniony poziom solisty i prawie przez 30 lat swym talentem, pasją i pracowitością wiernie służył sztuce baletowej Wrocławia.

Poprzez wieloletni, trwały i szanowany związek z Pipkową i jej klanem Janusz stał się postacią cenioną, lubianą, dostrzeganą jako artysta nie tylko utalentowany, ale inteligentny, oczytany, mądry i przyjacielski. Początkowo tańczył zadania zespołowe i małe rólki. Między innymi był Kotem w "pinokio", werblistą w "Coppelii", Assenem w "Pieśni o tęsknocie", Mysim Królem w "Dziadku do orzechów", Koniem w "Oczarowaniu", Grajkiem w "Harnasiach", drużbą w "Weselu w Ojcowie", przyjacielem Feba w "Dzwonniku z Notre-Dame", gladiatorem w "Spartakusie", Hiszpanem w "Kopciuszku". Z czasem zatańczył większe role, takie jak: Nuralli w "Fontannie Bachczysaraju", Mercutio w "Romeo i Julii", Hilarion w "Giselle", Eros w "Miłości Orfeusza", Arlekin w "Mandragorze" i tytułowy Peer Gynt

Jako tancerz charakterystyczny, o drobnej posturze, wyróżniał się sprawnością ruchową, temperamentem, dobrym opanowaniem różnych technik tańca i kreatywnością odtwarzanych postaci. Stworzył wspaniałą rolę Ucznia w prapremierze "Rzeźb Mistrza Piotra" w choreografii Teresy Kujawy. Podczas Jeziora łabędziego lubiłem patrzyć, jak tańczył rolę Błazna. Zwłaszcza w finale III aktu, gdzie choreograf Stanisław Miszczyk ułożył trefnisiowi wielką scenę rozpaczy po nieszczęściu, jakie spotkało Księcia. Łaznowski w tej roli przechodził samego siebie.

Kiedy wróciłem do Wrocławia, w roku 1980 byłem świadkiem, jak Janusz, działając w podziemiu, zorganizował koncert dla strajkujących robotników w zajezdni tramwajowej przy ul. Grabiszyńskiej. Na jego konspiracyjne wezwanie stawili się najlepsi śpiewacy, tancerze i muzycy Opery z Robertem Satanowskim jako dyrygentem i Wojciechem Dzieduszyńskim w roli prowadzącego.

Podczas mojej trzeciej kadencji we Wrocławiu (1989- 1991) Janusz Łaznowski już nie tańczył. Był działaczem "Solidarności" Regionu Dolny Śląsk. Ówczesny szef kultury Wrocławia Paweł Skrzywanek opowiadał mi, jak ważną rolę odegrała mediacja Łaznowskiego w sporze Ewy Michnik ze strajkującym zespołem Opery.

Nie znam drugiego przykładu artysty (zwłaszcza baletu), który tkwiąc tak głęboko w swej sztuce, klanie teatralnym (później ożenił się również z tancerką) i we własnym środowisku, dokonał tak dalekiej i dogłębnej metamorfozy. Swą osobowością, charyzmą, wiedzą i kulturą osobistą po latach służby sztuce zdobył zaufanie, szacunek i akceptację środowiska robotniczego w niełatwych czasach przełomu. Został wybitnym związkowcem, przewodniczącym Regionu aż przez trzy kadencje w latach 1998 - 2010, a następnie członkiem Komisji Krajowej i jej prezydium.

Niechaj tym wszystkim się zajmą historycy. Mnie pozostaje rzewne wspomnienie o niezwykłym artyście, który 11 marca 2015 r. opuścił nas po długiej chorobie. Ludzie teatru, a szczególnie publiczność, powinni być z niego dumni. Zwłaszcza we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji