Artykuły

Wolałabym nie

Myślałam, że ten tytuł to ironia. Byłam pewna, że ironia. Kpina z siebie, kpina z widzów, poznański insajd dżołk, zabawa konwencją i gra słów. "My, mieszczanie" - my, poznaniacy - my, naród - pisze Joanna Krakowska w dwutygodniku.com

Żeby się zastanowić, czy nie grozi nam mała stabilizacja, mentalna gnuśność wobec widoków materialnego zaspokojenia, albo co gorsza - hipokryzja wieku średniego, który jeszcze by chciał, ale już mu się nie chce. Myślałam, że to krytyka komunałów, w które "my, twórcy" zaczęliśmy ostatnio brnąć, a "my, widzowie" łykać ze smakiem. Prawdę mówiąc, myślałam, że wspaniały projekt Tomasza Platy "My, mieszczanie" realizowany przez CK Zamek w Poznaniu i Komunę Warszawa to głos przeciw samozadowoleniu, opór przeciwko ciepełku, stawienie czoła publiczności zwymyślanej i zwymyślanie samych siebie. A na dodatek jeszcze krytyka uprawiania sztuki usankcjonowanej przez prezydenta miasta, biskupa i sponsorów.

Wydawało się bowiem, że ten fantastycznie ironiczny tytuł ujmuje lapidarnym skrótem wiele doświadczeń ostatnich kilkunastu miesięcy: uwiąd teatru krytycznego, poznańską (i ogólnopolską) ofensywę świętoszkowatości, postępujący konserwatyzm instytucji, spór o prześnioną rewolucję oraz ruch obrony praw szwajcarskich kredytobiorców. I że opisuje zarazem pewien oderwany od innych rzeczywistości świat wielkomiejskich aspiracji i środowiskowych podniet. Artyści zaproszeni do udziału w projekcie gwarantowali, że nie będzie zbyt przyjemnie, bo ta ironia wybrzmi przenikliwie i alarmująco. Tak zresztą się stało.

A tu raptem okazuje się, że "mieszczanie" to wcale nie ironia, że "mieszczanie" są na serio. Przedstawienia zjechały do Warszawy w charakterze festiwalu a towarzyszy im kuratorski głos, głoszony w mediach, że nie chodzi o to, by zdławić w sobie zadowolonego z siebie mieszczanina, tylko by go przytulić. A potem obłaskawić także tego, który mieszka na grodzonym osiedlu. Ewentualnie jeszcze go ucywilizować, w sensie docenić, pokazać mu jego tradycję, zastanowić się, kim jest naprawdę. "Spróbujmy mu podpowiedzieć, jak może się definiować i czego od siebie wymagać" - mówi Tomasz Plata, proponując wręcz, by wskazać mieszczanom wartości, które uznaliby za własne. Tyle że paternalizowanie zamożnych i pomysł na edukację mieszkańców grodzonych osiedli to przecież mimowolnie miażdżąca krytyka klasy średniej - czyż nie?

Chyba, że to zamierzona przewrotność i cała ta gadka o odwoływaniu się do mieszczańskiego mitu jest wielką prowokacją? Jeśli tak, to chapeau bas. Zwłaszcza, gdy wyobrazić sobie kurs dla mieszczan w analogii do letnich kursów, jakie organizował profesor Przełęcki w "Uciekła mi przepióreczka". Tam najskuteczniej wyedukowano nie wiejskich nauczycieli, ale pewną księżniczkę, która na koniec oddała na cele społeczne swój zamek. I do tego byśmy dążyli. A przy okazji takiego kursu, może udałoby się dowiedzieć: czemu ci mieszczanie narzekają, a nie głosują w wyborach? I czemu posyłają dzieci na religię, skoro nie chodzą do kościoła? Bo oczywiście od hipokryzji, jak zawsze, trzeba by zacząć te negocjacje z nimi, do których namawiają twórcy projektu "My, mieszczanie" - Tomasz Plata i Grzegorz Laszuk.

Laszuk mówi "jestem mieszczaninem, bo płacę podatki". Mógłby powiedzieć "jestem obywatelem", ale nie. Jestem mieszczaninem - upiera się - to znaczy, że sprawdzam, na co przeznaczane są pieniądze publiczne i aktywnie uczestniczę w życiu politycznym. Mógłby powiedzieć: jestem aktywistą, ale nie. Z jakichś tajemniczych powodów obaj, Plata i Laszuk, sięgają po kategorię podejrzaną, obarczoną bezlikiem fatalnych skojarzeń i chcą ją odnowić. Dlaczego akurat ją? Jest tyle innych wdzięczniejszych do odnowienia, nie mówiąc już o zupełnie nowych, które można by wymyślić... Tomasz Plata tłumaczy swoją identyfikację z mieszczaństwem - za Agatą Bielik-Robson - jego atrakcyjnością jako "najbardziej interesującej grupy w dziejach". Rozumiem jednak, że jeśli ta tożsamość nie jest dla kogoś dostatecznie atrakcyjna, to wolno się od niej wymigać? Bo może niektórzy chcieliby przynależeć do jakichś innych grup, choćby równie anachronicznych, ale mniej skompromitowanych w teatrze - okularników, inteligentów, anarchistów, obywateli, aktywistów. Czy to z powodu awersji do mieszczan u młodopolskich dramatopisarzy, czy to z powodu współczesnych scenicznych portretów klasy średniej, do mieszczan wolałabym nie.

**

JOANNA KRAKOWSKA, pracuje w Instytucie Sztuki PAN i w redakcji "Dialogu", zajmuje się historią współczesnego teatru, wydała monografię "Mikołajska. Teatr i PRL" (2011), jest współautorką książek "Soc i sex. Diagnozy teatralne i nieteatralne" (2009) oraz "Soc, sex i historia", która ukazała się w 2014 roku w Serii Idee Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji