Artykuły

Tydzień Flamandzki, czyli jak kultura otwiera drzwi do biznesu

Przez cały tydzień w przeróżny sposób prezentowana była w Gdańsku kultura Flandrii, promowanej przy tej okazji jako atrakcyjny region gospodarczo i turystycznie. I właśnie dzięki kontaktom biznesowo-gospodarczym zorganizowany przez Gdański Teatr Szekspirowski i partnerów z Gandawy i Mechelen Tydzień Flamandzki jest zupełnym novum w kwestii organizacji imprez kulturalnych - pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Ewolucja, jaką przeszła gdańsko-flamandzka impreza jest imponująca.

Początkowo druga odsłona cyklu "Teatry Europy" miała obejmować kilka wybranych wydarzeń pokazywanych w Teatrze Szekspirowskim. Jednak w projekt zaangażowali się przedstawiciele Flandrii, upatrując w inicjatywie Teatru Szekspirowskiego okazję do zacieśnienia kontaktów Gdańska z flamandzkimi miastami - Gandawą i Mechelen, które z Grodem nad Motławą zaskakująco wiele łączy (choćby działalność rodziny van den Blocke'ów, flamandzkich architektów, autorów m.in. Bramy Wyżynnej czy XVII-wiecznej Szkoły Fechtunku, gdzie pokazywano pierwsze sztuki szekspirowskie i gdzie dziś stoi Gdański Teatr Szekspirowski).

Dlatego też oprócz kilku spektakli i koncertów odbyło się szereg spotkań i seminariów podkreślających zarówno polsko-flamandzkie zbieżności architektoniczne czy gospodarcze, jak i perspektywy dalszej współpracy, omawiane na szczeblu oficjalnym. O prestiżu wydarzenia świadczy fakt, że w Gdańsku z okazji Tygodnia Flamandzkiego gościł m.in. minister - prezydent Regionu Flamandzkiego (premier Flandrii) Geert Bourgeois, mer Gandawy Daniel Termont czy mer Mechelen Bart Somers oraz przedstawiciele flamandzkiego świata biznesu.

Z Gandawą Gdańsk współpracuje od 2009 roku, Tydzień Flamandzki stał się pretekstem by podjąć też współpracę z Mechelen co też uroczyście w trakcie tego tygodnia zainicjowano. Flamandowie zaproponowali też znacznie szerszy niż pierwotnie zakładano program artystyczny Tygodnia Flamandzkiego, który zrealizowano m.in. w gościnnych progach Polskiej Filharmonii Bałtyckiej (Koncert Polsko-Flamandzki), Klubie Żak (występ Frank Vaganée Trio), CSW Łaźni i Łaźni 2 (prace belgijskich artystów Franka Depoortera i Lore Rabaut oraz pokazy belgijskich filmów festiwalu Ciné Privé z Gandawy) czy Instytucie Sztuki Wyspa (prezentacje programów ochrony dziedzictwa przemysłowego we Flandrii m.in. dzięki wolontariuszom, którzy przeprowadzili warsztaty poświęcone swojej działalności dla miasta). Seminaria i konferencje odbywały się też w Ośrodku Kultury Morskiej, Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku czy Ratuszu Staromiejskim.

Sercem wydarzeń pozostał jednak Gdański Teatr Szekspirowski, gdzie skonfrontowano dwa bardzo osobiste monodramy Antony'ego Rizziego i Oscara van Rompaya oraz pokazano ponury, drastyczny w wymowie "Front" w reżyserii Luca Percevala, a także oparte muzyce dawnej koncerty kwartetu Osama Abdulrasol i "Les Tisserands", czyli połączonego składu muzyków trzech formacji, wykonujących muzykę z czasów katarskich. Chętni obejrzeć mogli także propozycje filmów Felixa Van Groeningena w Teatrze w Oknie.

Spośród teatralnych propozycji zdecydowanie największe wrażenie robi przemyślany w najdrobniejszych szczegółach "Front" [na zdjęciu] w reżyserii Luca Percevala. Spektakl imponuje nie tylko skalą przedsięwzięcia - reportażowym opisem wojny na przykładzie "Na zachodzie bez zmian" Ericha Marii Remarque'a. Koprodukcja NTGent w Gandawie i Thalia Theater w Hamburgu zaskakuje też imponującą scenografią, z której wybija się gigantyczna, wydająca odgłosy wojenne ściana w tle sceny, będąca jednocześnie obrazem projekcyjnym, na którym wyświetlane są zdjęcia z I wojny światowej i wizualizacje budujące klimat spektaklu. To niezwykle ważne, ponieważ Preceval niemal przez cały spektakl unieruchamia aktorów, którzy stojąc lub siedząc w szeregu przed widzami krok po kroku odsłaniają okropieństwa wojny, posługując się tekstem Remarque'a. Percevala nie interesuje psychologia czy emocjonalność tych opowieści. Zamiast budować historię, aktorzy mówiący różnymi językami z niezwykłą precyzją opisują wojnę, tworząc jej zbiorowy, poskładany z szeregu epizodów, wspomnień i relacji, przejmujący obraz.

Choć niemal zastygli na scenie, tworzą kapitalne sceny - np. rywalizacji podczas śpiewania piosenek w okopach, reakcji na użycie gazów bojowych, czy w trakcie schadzki z mieszkankami pobliskiej wioski. Wszystkie "zwyczajne" zachowania zmieniają się w rzeczywistości wojennej, pełnej niszczycielskiej siły i wypełnionej śmiercią. Mając do dyspozycji głównie głosy aktorów, relacjonujących sytuację na froncie i realia skoszarowanego życia, reżyser tworzy niezwykle gęsty dramaturgicznie, kompletny spektakl, zbudowany na półtonach, detalach i świetnym rytmie.

Jest to wprawdzie przedstawienie kontemplacyjne, nieoczywiste i wymagające dużego skupienia i zaangażowania od widzów, ale przecież właśnie z takiego, opartego na rytmie i precyzji teatru słynie Luc Perceval.

Oba monodramy - "Drugs me kept alive" (Narkotyki trzymają mnie przy życiu) Troubleyn/Jan Fabre Theatre autorstwa Jana Fabre w wykonaniu Anthony'ego Rizziego oraz "Africa" NTGent wyreżyserowana przez Petera Verhelsta, zrealizowana przez Oscara van Rompaya łączy zaangażowanie aktorów w materię spektaklu. Rizzi w intymny, subtelny sposób opowiada o swoim nałogu, za pomocą tańca i metaforycznych obrazów scenicznych (scena wyłożona jest butelkami z narkotykami, z których podczas spektaklu Rizzi "korzysta", są też bańki mydlane efektowne jak euforia po narkotykach i równie szybko pękające jak stworzona w ten sposób iluzja szczęścia). Jego opowieść to jednak w dużej mierze historia łamania kolejnych granic, która pozwala na za każdym razem odważniejsze działania i pokonywanie kolejnych ograniczeń. Dokąd to prowadzi? Aluzyjny finał, z wielką kolorową bańką, która unosi się, zachwyca kolorami, a potem opada pod swoim ciężarem i pęka, nie pozostawia wątpliwości. Oscar van Rompay tworzy z kolei niezwykły plastycznie, zadziwiający obraz Afryki. Już na początku rozbiera się, wymazuje całe ciało gęstą, czarną cieczą upodabniającą go do czarnoskórych i za pomocą szeregu zdarzeń próbuje ukazać świat Czarnego Lądu, z jego bezczasem, harmonią, energią i ekspresją. Wykonuje m.in. niezwykły taniec (długa scena wyrażanego całym ciałem dzikiego, ekstatycznego tańca robi największe wrażenie) i upodabniającą do fragmentu afrykańskiego lądu scenografii zawierającej pustynię, palmę i zarys murzyńskiej chaty. To jednak tylko pierwsza część spektaklu, na koniec której aktor zmywa swoją "czarną" naturę, ubiera europejskie ubrania i rozpoczyna wykład na temat Kenii, w której od kilkunastu lat mieszka przez kilka miesięcy w roku. Mówi o potrzebie stopienia się z Afryką w jedno i niemożności uczynienia tego nawet gdy dostrzega się i odczuwa więcej niż inni, o stałej alienacji, o stygmacie białej skóry i wielu innych ograniczeniach mentalnych, fizycznych i psychicznych, przez które nigdy nie poczuje Afryki organicznie. W odróżnieniu od pierwszej części spektaklu ta druga, będąca komentarzem do pierwszej przypomina szkolny, zawierający wprawdzie elementy performatywne wykład. Bezpowrotnie ulatnia się teatralna fikcja. Van Rompay opowiada własną, ale w gruncie rzeczy uniwersalną historię człowieka, który stara się przeniknąć inną kulturę, w której zawsze jednak pozostanie "obcym". Nawet jego finałowe "zanurzenie się" w scenografii spektaklu dobrze to obrazuje.

Koncerty inspirowane muzyką dawną stanowiły świetne uzupełnienie spektakli. Pochodzący z Iraku Osama Abdulrasol wraz z trzema partnerami wyczarował niezwykły, pogodny świat dźwięków, pełnych harmonijnych brzmień kanunu (instrumentu strunowego ze Wschodu, podobnego do cytry, na którym gra lider zespołu), harmonijki i akordeonu, którymi świetnie operował Philippe Thuriot, instrumentów perkusyjnych François Taillefera oraz wiolonczeli Lode'a Vercampta. Ich żywe, pogodne kompozycje niosły niemal za sobą obrazy Bliskiego Wschodu, piasku i niezwykle gorącego słońca. W tej muzycznej uczcie czasem przeszkadzał pozbawiony miękkości, zbyt przenikliwy i nieprzyjemny w górnych rejestrach sopran śpiewającej gościnnie z kwartetem Heleny Schoeters. Drugi z koncertów w GTS stanowił centralny punkt obchodów Tygodnia Flamandzkiego, na którym oficjalnie powitano gości z Flandrii. "Les Tisserands" to koncert tradycyjnej grupy muzycznej Amorroma, ensemblu Zefiro Torna i saksofonisty jazzowego i flecisty Philippe'a Laloya. Połącznie dźwięku dud (Jowan Merckx), lutni i arcylutni (Jurgen De Bruyn), skrzypiec (Liam Fennelly), saksofonu sopranowego (Philippe Laloy), kontrabasu (Vincent Noiret) i wokalu Elly Aerden dało bardzo dobre rezultaty. Słuchaliśmy folku zapewnionego przez niepowtarzalny dźwięk dud, jazzu (głównie saksofon i kontrabas) oraz muzyki dawnej (lutnia, skrzypce) oraz śpiewu posiadającej czysty, melodyjny głos Elly Arden. Żaden element nie był zbędny, żaden nie przesadzony, dzięki czemu tradycyjna muzyka katarska z XII i XIII wieku i tradycja trubadurów w nietypowym aranżu m.in. na współczesne instrumenty brzmiała oryginalnie. Nad całą imprezą cieniem położyła się nagła redukcja programu teatralnego. Zamiast obu monodramów mieliśmy oglądać wielkie produkcje Jana Fabrer'a, odwołane z powodu choroby aktorów. Jest szansa, że odwołane spektakle Fabre'a trafią do GTS w przyszłym roku. Jednak Tydzień Flamandzki przede wszystkim wyznacza nowe standardy w organizacji imprez kulturalnych. Fakt, że lwią część kosztów organizacyjnych imprezy dla mieszkańców Trójmiasta przejęły na siebie organizacje spoza Polski, już sam w sobie jest ewenementem. I chociaż taki oddźwięk, jak w przypadku tej imprezy, ciężko będzie powtórzyć, to Gdański Teatr Szekspirowski udowodnił, że wielki biznes, polityka ponadlokalna i kultura mogą w ciekawy sposób się dopełniać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji