Zepsuty dowcip poety
Teatr Dramatyczny wystąpił z prapremierą sztuki Tadeusza Różewicza "Grupa Laokoona". Mieliśmy już okazję pisać analitycznie o tym utworze (NK nr 39 600/1961). Określiliśmy go wówczas jako "ucieczkę od bohatera" przez porównanie z wcześniejszą "Kartoteką". W "Kartotece" Różewicz pokazał bohatera lirycznego swojej poezji jako marionetkę na tle absurdalnego i groteskowego świata. Bohater ów brany niegdyś na serio, wydał się Różewiczowi postacią komiczną czy tragikomiczną. Liryka przestała być medium stosownym do wyrażenia go. Poeta przeniósł swego bohatera do teatru. Tu postanowił dokonać sądu i rozprawić się z nim nie bez sadystycznej satysfakcji. Żarliwość, z jaką podjęta została ta próba, zdawała się świadczyć, że Różewicz nadal, chociaż w inny sposób, zafascynowany jest swoim bohaterem. Wydawało się, że chce go nie tylko ośmieszyć, ale także wyrazić w fazie kryzysu.
Swoista "jedność bohatera" poezji Różewicza i pierwszego jego utworu teatralnego nadała "Kartotece" szczególną wagę. Odczytywało się ją w konteście poezji Różewicza jako przygodę bohatera lirycznego w teatrze. Sztuka nabierała znaczeń dodatkowych i zyskiwała nieoczekiwanie niejaką głębię. Można było w niej widzieć relację o zwikłanej drodze pokolenia dojrzałego w wojnie. W "Grupie Laokoona" teatr Różewicza oderwał się od poezji. Tylko pozornie przebywamy w kręgu dawnej problematyki. W "Kartotece" bohater liryczny traktowany był przez autora jak groteskowa marionetka. W "Grupie Laokoona" występują rzeczywiste marionety, a nie marionetkowe transpozycje bohatera. Mamy do czynienia z groteskowym "nadkabaretem". Jest on dla Różewicza celem samym w sobie, trudno bowiem traktować krytykę społeczną ekskluzywnego środowiska jako założenie utworu. Byłby on wtedy krytyką raczej zdawkową, na poziomie skeczu. Ten "dramat rodzinny" nie jest też satyrą obyczajową, lecz próbą rozwinięcia nowych możliwości groteski jako gatunku. Brak kontaktu między "generacjami, zimno patrzącymi sobie w oczy" był tragicznym motywem liryki Różewicza, i tragikomicznym motywem "Kartoteki". W "Grupie Laokoona" inspiruje jako źródło groteski. Wszystko zostaje podporządkowane logice efektu absurdalnego.Różewicz wykorzystuje doświadczenia krakowskiej piwnicy, tworzy kwestie w stylu "volapuk" ,przewrotnie używa cytatu, miesza style, łączy w jednej postaci cechy absurdalne 1 sprzeczne, wykorzystuje stereotyp obyczajowo-społeczny. "Grupa Laokoona" stanowi ciekawy formalnie przykład jedno aktowca. Teatr zatarł zamysł Różewicza, wprowadzając przerwę i aranżując przez to sztukę jako całość pełno-spektalową. W ten sposób to, co jest niejakim ,urokiem utworów jedno-aktowych możliwość budowania większej całości "bez akcji", na zasadzie rozbudowanego skeczu, obróciło się przeciw autorowi. Paru recenzentów tonem niemal obrażonym zaznaczyło, że sztuka kończy się bez uprzedzenia, bez pointy,co zakrawa na drwinę z publiczności. Być może, że i publiczność poczuje się obrażona, ponieważ reaguje zgodnie z nawykami, jakie wyrobił w niej teatr. Tymczasem teatr nie powinien obiecywać tego, czego nie zamierzał dać publiczności autor. Autor skorzystał z praw, jakie daje jednoaktowiec. Zaczął bez ekspozycji, nie prowadził do kulminanty, skończył bez pointy. Nie budował akcji, nie trzymał się określonej fabuły. Skonstruował swoją całość na zasadzie zepsutej płyty gramofonowej, na zasadzie cytatu, refrenu, powracającego motywu. Tym motywem jest ów "hiperestetyzm sentymentalny", postawa, którą nie tyle przyjmują, ile o której mówią wszystkie postacie sztuki. ("I we wnętrzu cyklotronu elektronowego powinno się znaleźć miejsce na gałązkę kwitnącego bzu lub ułana"). Motyw ów pozwolił na przeniesienie "dramatu rodzinnego" w sferę groteski absolutnej. Nad intencją krytyczną górę wzięły elementy zabawowe, dążność do uzyskania niespodziewanego efektu absurdalnego. Właśnie niespodziewanego. I w tym miejscu zaczyna się krytyka teatru. Wanda Laskowska postanowiła dowieść, że rozumie Różewicza. Dała interpretację antycypującą, uprzedzającą efekt teatralny. W "Lochach Watykanu" Gide'a jest piękne zdanie "Rozumiesz mnie za szybko". Otóż inscenizacja warszawska za szybko rozumie Różewicza. Widać to już w pomysłowej skądinąd i bogatej w skojarzenia scenografii Sadowskiego. Rozszyfrowuje ona Różewicza, zapowiadając, że zaraz rozegra się coś zabawnie absurdalnego. Nawet poprzez plastyczne aluzje scenograf daje nam do zrozumienia, co się mianowicie rozegra. Pokój rodzinny zabudowany jest na zasadzie absurdalnego muzeum, z posągiem Apollina z tryptykiem zamiast okna, z fotelem podtrzymywanym przez Wenus. Również i kostiumy ośmieszają bohaterów sztuki, nim wypowiedzą pierwsze zdanie. Wszystko zapowiada clownadę i nikt nie czuje się zaskoczony "volapukiem" Różewicza. Co najwyżej po takim "zepsuciu moralnym"wydaje on się miejscami nie dość śmieszny.
Popełniono błąd już banalny. W podobnie pośpieszny sposób rozumiano w naszym teatrze Ionesco i Mrożka. Teatr antycypował efekt zawarty w tekście, nie miał odwagi użycia środków kontrastowych, tak jakby humor absurdalny zobowiązywał do użycia absurdalnych środków inscenizacyjnych. Powstała w tym zakresie zła tradycja, która przełamał dopiero Kazimierz Braun w sopockiej inscenizacji "Karola, Na pełnym morzu i Strip-teasu". Braun wystawił Mrożka po raz pierwszy bez udziwnień, w manierze niemal werystycznej. Absurdalny humor Mrożka zaczął działać na zasadzie zaskoczenia, niespodzianki, swoistego "efektu obcości", którym jest istotnie. Takiego wystawienia domaga się niejako "Grupa Laokoona".
Błąd w koncepcji scenicznej jest tym więcej widoczny, że przedstawienie otrzymało dobrą obsadę 1 wyreżyserowane zostało z dużą starannością. Zwłaszcza Płotnicki (Ojciec) i Dzwonkowski (Dziadek) zademonstrowali aktorstwo bez przeakcentowań, grali ufając tekstowi Różewicza. Jest rzeczą ciekawą, że ze spektaklu wypadło to wszystko, co w świetle didaskaliów autor uważa za istotne. Np. efektowna teatralnie sekwencja z wejściem Syna. Różewicz pisze: "Do pokoju wchodzi Syn. Ale nie wchodzi tak, jak wchodzili ludzie w sztukach mieszczańskich z okresu dwudziestolecia. Jeszcze moje pokolenie wchodziło normalnie,z pewną godnością, skromnie,tymczasem Syn wchodzi do pokoju tyłem, bokiem, z rękami w kieszeniach, niedbale i bezmyślnie... Syn porusza się tak jakby podłoga pod nim była ruchoma. Nie ma to wszystko nic wspólnego z błazeństwem, cyrkiem, groteską. Jest to po prostu odmienny gatunkowo sposób wejścia". Otóż w teatrze ta sekwencja umyka uwadze widza, ponieważ przygotowano go do błazenady. W tej sytuacji nawet wejście na rękach nie wydałoby się dziwne.