Artykuły

PASZKWIL NA INTELEKTUALISTÓW

Motto: MATKA Kim będziesz, synku? CHŁOPIEC Snobem. (podsłuchane)

Pamiętacie państwa Arpel z filmu Tati'ego "Mój wujaszek" i ich humorystyczną alienację? Nie, oczywiście, nas nie stać jeszcze na takie kłopoty, za nikim z nas garaż nie zatrzaśnie się automatycznie, nikt z nas nie wpadnie do wymyślnie zaprojektowanego basenu na mozaikowym pod­wórku, kotlet nam się sam w kuchni elektronowej nie przy­pali. My przecież żyjemy "autentycznie". Ale słyszymy wciąż o dezintegracji, aliena­cji i frustracji, jesteśmy także (jak np. Francuzi) "zabiegani" (choćbyśmy nimi nie byli), aczkolwiek częściej nie dlate­go, że taki jest rytm naszego życia, lecz po prostu z koniecznej zapobiegliwości. A to jest co innego! Ale w mą­drych artykułach w czasopis­mach kulturalnych przewidu­jący socjologowie (nierzadko po podróży zagranicznej) już usiłują rozwiązać problemy, które nas jeszcze nie dotknę­ły, które są nam po trosze do­piero zwiastowane - przede wszystkim z Zachodu. W ten sposób frustracja, dezintegra­cja itd. staje się takim samym powodem do obaw jak bomba atomowa, tylko w węższym, naturalnie, zakresie. Przynaj­mniej w Polsce. Toteż polscy Arpelowie ma­ją patent na intelektualistów, mówią samymi cytatami (Les­sing, Kokoschka, Spengler, Ortega y Gasset),głosząc upadek sztuki, bronią estetycz­nych ideałów piękna, chcą żyć autentycznie i udają fi­zjologiczne wprost podniece­nie na wieść o wydaniu "Listów" Spinozy. W rezultacie z ich pozornie głębokiego "wnę­trza" wyłazi tasiemiec fraze­sów. A wszystko to dzieje się pomiędzy jednym i drugim "odstawieniem" lub "przesta­wieniem" garnka, leżącym w gestii naszej rodzimej "pani Arpel", która ma prawdopo­dobnie do dyspozycji tylko zwykłą gazową kuchenkę: co chwila więc coś również "wy­kipi".

"Grupa Laokoona" Tadeusza Różewicza to ostry bicz na pewnego rodzaju snobizm. I ta warstwa, zdaje się, jest w sztuce literacko najlepsza. Acz nie jedyna. Druga, o nie­co szerszym zasięgu, jest w gruncie rzeczy bardziej bole­sna, więc mniej już śmieszna. Mianowicie, ponieważ kryte­ria oceny sztuk plastycznych się rozchwiały, jako jedyne stabilne pozostaje kryterium polityczne. Ono to, a raczej jego wyznawcy zostają pod­dani kpinie. Oczywiście, tak­że związane z tym oportuni-styczne lub zgoła dwuznaczne postawy. Różewicz dotknął tu sprawy poważniejszej, dość wciąż aktualnej. Oto bowiem dlatego tak trudno przekonać Ordynatora do zatwierdzenia takiego czy innego pomnika, że nie ma norm estetycznych, które by można podać jako kontrargumenty. Padają więc ogólniki, albo służalcze "tak jest", lub wreszcie rozpętuje się absurdalna dyskusja o tym, czy aniołowie, przybraw­szy na się postać ludzką, je­dzą symbolicznie, dla niepo­znaki, czy też rzeczywiście. Istne scholastyczne diabły w główce od szpilki! Odłam snobów, atakowany tu przez Różewicza, nie jest może niebezpieczny, lecz śmie­szy nieodparcie, od razu. Przy znajomości środowiska to temat-samograj. Zwłaszcza dla poety tak świetnie wyczulone­go na wszelką, najbardziej nawet "intelektualizowaną" mowę-trawę. Temat tak. Ale pytanie, czy do sztuki dramatycznej. Jaszcz napisał, że jest to zbiór bajecznie celnych skeczów, w sumie nieco za długi. Istotnie. Podczas gdy np. u Mrożka dzieją się pewne absurdalne rzeczy, u Różewicza te śmieszne rzeczy się tylko mówi. Trwa dys­kusja przesiąknięta dowcipnie zestawianymi sloganami. I chyba w tym tkwi główna przeszkoda dla inscenizatora. Niedobór bowiem tzw. sytua­cji dramatycznych nie decy­duje o klęsce sztuki. Czasem przecież bywa wyrównywany przez dramatyzację tekstu. A tego właśnie u Różewicza za­brakło. Toteż reżyser, Wanda Laskowska, nie miała się na czym oprzeć. Położyła ona nacisk na wydobycie pełnych walorów tekstu, przedstawie­nie wypunktowane jest dow­cipnymi sformułowaniami i pointami, ale to jednak za mało na dobry teatr. Tyle tylko, że wiele momentów, które mogłyby ujść uwadze czytelnika, uzyskuje tu wy­razistość możliwą tylko na sce­nie. Także dzięki aktorom, którzy - wbrew przewidywa­niu, że takie spiętrzenie fra­zesów wywoła sztuczność potrafili swoim postaciom dać siłę teatralnej iluzji. Oprawa scenograficzna An­drzeja Sadowskiego zmierza do karykatury. W salonie np. krzesło z jakimś przedłużo­nym popiersiem jako opar­ciem albo nadnaturalnej wiel­kości posąg (zamiast szafy?) dowodzą, jak bardzo tu "się żyje sztuką". Nie jest to zgo­dne z didaskaliami autora, ale za to wzmacnia teatralną wy­mowę utworu. Myślę, że wystawienie "Gru­py Laokoona" jest jakimś sprawdzianem dla teatru i zwłaszcza dla autora. Spraw­dzianem możliwości scenicz­nych, a zarazem jednym z wariantów zagadnienia "teatr wobec literatury i literatura wobec teatru".

Bo sama sztuka, w przeci­wieństwie do "Kartoteki", po­zostanie chyba jedynie faktem literackim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji