Recenzja jak sztuka (dla wtajemniczonych)
A więc druga sztuka Różewicza, najtrudniejsza próba. Bo to i sprawdzian nadziei i miernik porównań. Układ odniesienia i równanie współrzędnych. I w ogóle. "Dezintegracja, alienacja, frustracja", kabotynizacja. Dawniej żartowano czerstwiej: "przełom w Bulwie". I potępiano słowa na "izm". Dzisiaj trzeba więcej obcych pojęć, wyszukanych nazwisk, na byle co nie damy się nabrać. I słowa mają być na "acja".
Równo dwa lata temu na tej samej sali prób Teatru Dramatycznego witaliśmy w "Kartotece" Różewicza debiut nie byle jaki, który zdawał się zapowiadać nową erę, co mówię, zapowiedział, "nowa era się otwiera - et caetera, et caetera". Bez konfidencji mówiąc, nie należałem do entuzjastów "Kartoteki" - zbyt, moim zdaniem, zależnej od literackich wzorów paryskiej i rodzimej awangardy - ale jakżebym nie dostrzegł formy: i treści, treści i formy, śmiałości, ba, zuchwalstwa autora, pragnącego w "Kartotece" zamknąć wizerunek pokolenia. Inni z zamiarem zrównali wykonanie, nie odmówiono sztuce żadnego superlatywu. Jej premiera była literackim wydarzeniem, które z dystansu nabiera głębszej perspektywy niż ją widziałem. "Wszyscy klaskali, Picasso też klaskał" - to pozostanie. Co pozostanie z "Grupy Laokoona"? Przyjaciele poety przyznają mu rangę Przybosiowi równą.Uczniowie czczą w nim mistrza (wielu ich). W środowisku "Kartoteka" waży ciężej niż maszynopisy sztuk innych bliźnich autorów razem wzięte. Wobec twórcy tak wybitnego, tak cenionego, wszelkie moratorium byłoby obraźliwe, i pobłażliwość co najmniej niezręczna. Autorowi trzeba powiedzieć bez kwiatków z ogródka co się o jego utworze sądzi (nie "się" - lecz recenzent). Sztukę podzielił teatr na dwie odsłony. Przez czas trwania pierwszej - widownia reagowała ku chwale autora śmiechem, oklaskami, chwytała w lot każdą najlżejszą aluzję, gierkę intelektualną, każdy dowcip, chociaż hermetyczny, z kluczykiem, dla kółka wtajemniczonych. Drugą część przyjmowano ozięble, ospale, nieruchawo, tu i ówdzie ktoś dyskretnie ziewnął... Po pierwszej części wołano: to znakomite, lepsze niż Mrożek, celne, cienkie, zjadliwe, odważne! - po drugiej części nic nie mówiono, pogrążano się w apatii, nawisała ogólna niemożność. Co się stało, nie ten sam autor, inni aktorzy, inny teatr?
Bardzo prosto się stało: "Kartoteka" jest sztuką dramatyczną, "Grupa Laokoona" sztuką anegdotyczną. Tam był dramat, tu jest prawie tylko żart. A żart nie znosi, gdy się go przeciąga, rozwleka. Dla żartu nieodzowna jest zwięzłość. Dla żartu formą sceniczną jest skecz. Tak więc padło określenie, które - jak sądzę - posłuży nie mnie jednemu. Skecz, numer z kabaretu literackiego, politycznego - to wcale nie pejoratywne określenie. Skecz może mieć swiftowską ostrość, gogolowską pasję. Tyle że nie znosi rozdęcia. Przekonał się o tym Mrożek, którego pełno wieczorowe sztuki byłyby formalnie znakomite, gdyby je autor skondensował w jednym akcie. "Grupa Laokoona" składa się z trzech skeczów, pokazanych na początku: z niewyzyskanego, choć z kapitalną puentą, obrazka z celnikami w Zebrzydowicach; z doskonale rozwiniętego i wyeksploatowanego skeczu o rodzince intelektualistów, kawiarniano-warszawskiego chowu; i z równie świetnego skeczu-satyry na wewnętrzną i zewnętrzną sytuację w plastyce. To, co jest w drugiej części - jest tylko powtórzeniem pomysłu i dowcipów, a powtarzane dowcipy nastrajają smutno. Gdyby tak "Grupę Laokoona" urwać na kapitalnej scenie w "Pałacu Zachęty tak zwanych dawniej Sztuk Pięknych"! Ileż by jej narosło wewnętrznej harmonii i doskonałego piękna, o których tyle gaworzy Ojciec, ględzi Dziadek, paplą Matka i Przyjaciółka!
Satyra Różewicza jest bajecznie celna. A że dla wąskiego grona, godzi w wąskie grono - ależ to ważne grono. Kulminacja sztuki - parodystyczna ballada Słowackiego i Odyńca "Nie wiadomo co - czyli "Romantyczność" wyrecytowana przez znawców i jurorów nabiera groźnego, uogólniającego sensu. Satyra przerasta w samokrytykę, drwina w autoironię. Środowisko zostało wyszydzone okrutnie i pogardliwie. Ale którzy są ci, co krytykują? Czy stać ich na dystans, czy im wolno? To jest krytyka wewnątrz magicznego kręgu. Dlatego dociera do zaprzeczenia samej sobie, ale nadal podlega tym samym ocenom. Antyśrodowisko kolaboruje ze wszystkim co w środowisku. Ta satyra jest jak skorpion, zatruwa jadem samą siebie. I przestaje być satyrą, powraca do punktu wyjścia: do bezlitosnego, cynicznego żartu. Na skeczu się zaczyna, na skeczu kończy. Prawo ogólnej niemożności trwa. Czy biadać nam z tego powodu jak Ojciec biada nad spolitechnizowaniem szkół? Czcigodny humanizm nabrał cech karykatury, a wyrafinowani intelektuele naprawdę boją się porządkowych i komisarzy. "Nie jest dobrze, Marcinie, tak w ogóle to nie jest dobrze", Jak powiada krowa do Marcina w "Indyku" Mrożka.
Czy Teatr Dramatyczny przekazał w sposób właściwy "Grupę Laokoona"? Chyba tak, chociaż miejscami wbrew autorowi. Najdalsze odstępstwo od intencji Różewicza, wyrażonych w drukowanej w "Dialogu" wersji sztuki dotyczy dekoracji ANDRZEJA SADOWSKIEGO: autor chciał jak najbardziej przeciętnego "pokoju w domu tak zwanej inteligencji twórczej", scenograf stworzył wnętrze nadrealistyczne, z posągiem-lampą i posągiem-krzesłem, z drobiną, malunkami i zmiotką do kurzu. Ale to wypadło czytelnie i plastycznie trafnie. Różewicz powinien z zadowoleniom przyjąć tę innowację.
Sprawny i trafny jest też montaż reżyserski WANDY LASKOWSKIEJ, speca od "strony Różewicza". Parę drobniejszych pretensji mógłbym zgłosić, jedną przytoczę. Matka jest kapitalnym studium kokoszki, ale, naszpikowana sloganami środowiska, zna przynajmniej z nazwiska Kokoschkę itp. Owóż ta Matka czyta dla przyjemności "Przekrój". Tak u Różewicza, i to jest celne. Laskowska wciska jej w rękę "Przyjaciółkę". A to jest poniżej czy też w bok. Ten szczegół świadcz,że i w drobnych realiach warto zaufać obyciu Różewicza z ludźmi, których portretował.
Aktorzy przyczynili się znacznie do sukcesu premierowego, byli bardzo w stylu i znakomicie podawali wszelkie dowcipy. Chcę przede wszystkim wymienić dwie panie: HELENĘ BYSTRZA-NOWSKĄ I ELŻBIETĘ OSTERWIANKĘ, wyborne w podpatrzeniu cech realistycznych (o,właśnie!). Doskonale spisali się jurorzy konkursu na pomnik Słowackiego - STANISŁAW WINCZEWSKI, JERZY ADAMCZAK, GUSTAW LUTKIEWICZ, RYSZARD SZCZYCIŃSKI - wraz z BOLESŁAWEM PŁOTNICKIM (juror -Ojciec) i JANUSZEM PALUSZKIEWICZEM, Ordynatorem - poskromicielem i arcypupą. Między rozsądkiem o przyzwyczajeniem drzemie i aforyzuje ALEKSANDER DZWONKOWSKI (Dziadek), nie chce się dać zwariować kanciasty JERZY KARASZKIEWICZ (Syn), dopełniają zespołu STANISŁAW GAWLIK (zabawny przemytnik-chałupnik), STANISŁAW WYSZYŃSKI I BOGDAN ŚMIGIELSKI (Celnicy).