Demokracja po amerykańska
Robert Penn Warren: "Will Stark". Sztuka w 3 aktach podług powieści "Gubernator". Przekład: Kazimierz Piotrowski i Bronisław Zieliński, reżyseria: Ludwik Rene, dekoracje: Jan Kosiński, kostiumy: Aniela Wojciechowska, muzyka: Tadeusz Baird. Prapremiera polska w Teatrze Dramatycznym.
Nie lubię ulegać modzie. Dość się napatrzyłem jej kaprysom i zmienności. Dlatego nie przeczytałem powieści R. P. Warrena "Gubernator", gdy przed dwoma laty, przed rokiem była omal bestsellerem w dziale tłumaczonej beletrystyki. I dlatego teraz mi łatwo zrezygnować z porównywań oryginału z adaptacją, łatwo dochować zasady oceny sztuki teatralnej jako utworu autonomicznego, mogącego stać na własnych nogach, i jeszcze mi łatwiej wyrzec się narzekań z powodu oskubania scenicznego "Gubernatora" z tej czy innej epickiej dygresji, z tych czy innych wątków, dodatków.
"Gubernatora"-powieść (1946) rychło porwano do filmu - sukces. Jego wersję sceniczną wziął do grania Piscator - sukces. Po latach (1959) sam autor przypomniał wystąpił z neoadaptacją - znowu sukces. Sukces ten powinien przypaść w udziale również zapowiedzianym polskim wystawieniom "Willa Starka". Fabuła dramatu jest bowiem dość sensacyjna, by przyciągnąć jednych, a dostatecznie upolityczniona, by zainteresować drugich widzów. Pozostają ci trzeci, którym nie w smak melodramatyczne efekty, agitacja i plakatowość, ale czyż nie dla nich grywa się zawiłe sztuki o zwierzętach lub aniołach, monologi introwersyjne, chóry po grecku... niechże będą tolerancyjni, pozwolą i na bardziej propagandowe, prostsze we wnioskach i sygnalizacji utwory.
Tym bardziej,że adaptator -i teatr - zrobili wiele, by sztukę społeczną, tendencyjną odrealnić, przystroić w najrozmaitsze efekty obcości, inności, gry pozorów i migotań. Sztuka jest bliższa "Śmierci komiwojażera" a wyposażono ją w akcesoria "śmierci gubernatora". Konstruktywistyczne dekoracje (przemyślny system rusztowań, podestów, schodów), dwa ekrany, na których wyświetla sie zbędnie twarz przemawiającego gubernatora lub jakieś widoczki, demonizująca muzyka, nastrój wielkiej metafory - oto elementy widowiska. Nie przeczę, że pociągał zresztą ku takiej a nie innej reżyserii schemat konstrukcji fabuły, wprowadzenie dwu narratorów (z których jeden bierze na domiar tak ważny udział w akcji, że zastanawiamy się: ty, panie gubernatorze, czy ty, dziennikarzu, jesteś główną postacią sztuki), retardacje i wybiegania naprzód, kluczenie, zawieszenie epilogu przed prologiem... Ale to nie zmienia faktu, że chodzi o realistyczną rozprawę ze społeczną nieprawością i o realistyczny warsztat reżysersko-aktorski, trochę nadmiernie zapomniany.
Ale o jaki problem chodzi w tej amerykańskiej sztuce o amerykańskim gubernatorze stanowym, sztuce niezawodnie z kluczem łatwo zapewne rozwiązywanym przez amerykańskich widzów. Wkraczamy tu w mocną, a nawet bardzo mocną stronę sztuki Warrena, pozwalającą łagodniej oceniał warstwę psychologicznych dywagacji, wyskoków sentymentalizmu, koncesji dla gustów mało wybrednych. Polityka - oto żywioł amerykańskiego gubernatora i amerykańskiego "Gubernatora". Polityka w wydaniu amerykańskiej wolności, pokazana bez obsłonek nawet nie bez pewnej brutalności.
"Will Stark" jest stanowczym, gniewnym oskarżeniem amerykańskiego businessu politycznego - polityki na szczeblu stanu, ale wiadomo, że państwo składa się z 50 stanów zjednoczonych. Niejedno oskarżenie amerykańskiego systemu oglądaliśmy w filmie i w teatrze. Miały one często tą wadę, że pogrubiały i upraszczały, że grzeszyły nadmierną skwapliwością w demaskowaniu. Tym razem surowy wyrok pada spod pióra Amerykanina, który zna gruntownie realia społeczne i obyczajowe swej ojczyzny który nie bałamuci, nie gubi się, który jest realistą, a zatem - przekonywa.
Sztuka jest wymownym, mocnym oskarżeniem amerykańskiej demokracji, demokracji burżuazyjnej na którą z odrazą i przerażeniem patrzy tak wielu amerykańskich pisarzy, choćby najdalszych od komunizmu. Nic wspólnego z komunizmem nie ma też R. P. Warren, pisarz ustatkowany, autor wziętych powieści i czytywanych wierszy, któremu ani w głowie rewolucyjność poczynań. Cóż to zresztą za bunt pokazać amerykańskie wybory i ich kulisy, sprawy, które dzieją się w każdym stanie, przy każdych wyborach i pomiędzy wyborami? Matactwa Duffy'ego, szalbierstwa Larsena - ba, przestępstwa indywidualne trafiają się wszędzie. Zły jest system,zły ustrój, który wszechpanoszenie się takiego systemu umacnia, utrwala. Tego już oczywiście - Warren nie mówi, przed takim i uogólnieniem cofa się, ale widz i może je sobie odczytać bez trudu. I nic tu nie mają do rzeczy wiary, złudzenia, jakim, może hołduje Warren. To ustrój winien, że system jest skorumpowany od góry do dołu, że jego mechanizm działa precyzyjnie.
Warren wcale szczegółowo odsłania siły w nim kierujące i siły wykonawcze. Bliski zrozumienia tej amerykańskiej tragedii jest Will Stark, z rodu farmerów, nowy człowiek, który chce być "dobrym" politykiem, dojść godziwie do władzy gubernatora,a potem rządzić rzetelnie i uczciwie, robiąc nawet coś bezinteresownie dla wyborców(tych szarych, maluczkich,o których głosy się zabiega, gdy pora wyborów nadciąga). Ale najżarliwsza agitacja nie pomoże kandydaturze Starka, póki go nie poprze organizacja zawodowców od polityki, posłuszna oczywiście kapitalistom. A gdy Stark raz wchodzi między i wrony, musi posługiwać się coraz gorszymi metodami, by móc realizować swoje idealistyczne plany. Dobro czynione za pomocą zła? Przecież to niemożliwe.Stark wchodzi w i coraz gorsze kompromisy z sumieniem i uczciwością - Warren chce go ocalić, ale może tak uczynić tylko metodą melodramatu, zabójczym strzałem jako wynikiem sentymentalnej afery, w którą Stark popadł nie wiedzieć czemu. Następcą Starka zostanie nikczemny Duffy, wyborcy posłusznie nań pogłosują, bo tak chce kapitalista Larsen, właściwy władca stanu. Gubernatora Starka gra JAN ŚWIDERSKI. Byłby lepszym gubernatorem ze sztuki Kruczkowskiego,niż jest amerykańskim self-made-manem, skłóconym z potężniejszym od niego otoczeniem. Ale to mocno poprowadzona rola. Starkowi się wierzy, że luksusowy szpital chce postawić poza karierą osobista. Świderski słusznie prześliznął się nad Starkiem nieociosanym bujnie owłosionym i odmawiającym wypicia kufla piwa - jego Stark to człowiek doświadczony z każdym draństwem obyty, nawet zgorzkniały, a przecież optymista, ufający w możliwość osobistego zwycięstwa, na przekór wszystkim; i tę wiarę zastępujący tylko zakłopotaniem i zdziwieniem w godzinie śmierci.
Bardzo swobodnie gra EDMUND FETTING dziennikarza Burdena, który - zgodnie z postulatem realizmu - jest figurą pomiernie ważną, może wykryć każde świństwo bliźnich i posłużyć się nim jak zechcą jego mocodawcy. Potęga prasy jest w Ameryce fikcja - potęgę dzierżą tylko ci, co prasę finansują - ale znaczenie poszczególnych dziennikarzy jest spore: dużo wiedzą, dużo mogą wiedzieć, i wiedzą jak skutecznie urabiać opinię. Drugiego narratora gra również swobodnie - acz z konieczności na jednej sceptyczno - refleksyjnej nucie - STANISŁAW WYSZYŃSKI. Wyrazistą figurę małego szantażysty - narysował ALEKSANDER DZWONKOWSKI, mniej wyrazistą większego szantażysty - JANUSZ PALUSZKIEWICZ, nieskazitelnego (ze skazą, nikt nie może być nieposzlakowany) sędziego gra BOLESŁAW PŁOTNICKI, czarnego kapitalistę JAROSŁAW SKULSKI. Dobry epizod faceta z obstawy dał WOJCIECH POKORA. Polityka to businness mężczyzn. Więc nic dziwnego, że damy grają w "Willu Starku" podrzędną rolę. Jest wprawdzie wśród nich wampowata damulka, która chełpi się, że stwarza i obala gubernatorów, ale ja jej nie wierzę: jest z westernu a nie z polityki.