Zło i dobro władzy
GUBERNATOR był kiedyś człowiekiem prostym i uczciwym; jeżeli poświęcił się polityce, to dla pięknych i idealnych celów. Ale wplątany w machinę polityczna, pociągnięty żądzą władzy, zmienia się w innego człowieka. Popełnia zbrodnie, łajdactwa, fałszerstwa, oszczerstwa, przekupstwa. Inaczej zresztą nie wspiąłby się na szczyt, nie zostałby gubernatorem. Bo na tym świecie dobro przeradza się nieuchronnie w zło i na odwrót -zło może rodzić dobro. Są to sprawy na zawsze złączone z sobą. Nawet bardziej uczciwy człowiek popełnia w swym życiu jakieś świństwo, czy z czyjegoś świństwa korzysta. Cóż dopiero w polityce! Gubernator funduje wspaniały szpital, który będzie dobrodziejstwem dla ludności. Ale ile za tym dobrodziejstwem ukrywa się zła i zbrodni, -dzięki którym mogło ono być zrealizowane! I zależnie z której strony patrzymy, człowiek może wydać się dobrym lub złym dobroczyńcą lub zbrodniarzem. Gdzie jest prawda? I gdzie jest nadzieja? Wprawdzie sprzątnięty kula zamachowca gubernator powie przed śmiercią, że wszystko "mogłoby być inaczej", ale po nim przyjdzie następny, kubek w kubek podobny do niego. Znowu wszystko oprze się na łapówkarstwie, protekcjonizmie i łotrostwie. I znowu to zło będzie rodzić także dobro. Taki jest bowiem mechanizm władzy. Dla ścisłości dodajmy, że rzecz dzieje się w Stanach Zjednoczonych.
"Gubernator" ROBERTA PENN WARRENA jest powieścią pasjonująca. Jego przeróbka na scenę dokonana przez samego autora i wystawiona pt. "WILL STARK" przez ambitny i zawsze szukający interesujących pozycji Teatr Dramatyczny - pasjonuje znacznie mniej. Jest to przeróbka niedobra. Dlaczego? Opowiadająca forma sztuki wydaje się tu całkiem na miejscu. Idzie przecież o znalezienie odpowiednika dla epickiej powieści. Opowiadanie to snuje narrator (bardzo to dobrze robi STANISŁAW WYSZYŃSKI z odpowiednia dozą ironii i powagi) i jedna z występujących w akcji postaci, dziennikarz towarzyszący całej karierze gubernatora i jak on łamiący swój charakter w coraz bardziej zaciskającym się kole zbrodni i łajdactwa (gra go trochę monotonnie, ale swobodnie i naturalnie EDMUND FETTING). Narracja przerywana jest ilustrującymi scenami czy obrazkami sięgającymi wstecz, w dalszą i bliższą przeszłość, poprzestawianymi w czasie, bez kolejności chronologicznej. Wszystko byłoby w porządku. Nieszczęście polega na tym, że te "wsteczne" scenki są przeważnie bardzo słabe dramatycznie i nie dają ani życia postaciom ani ról aktorom. Sytuacja poprawia się trochę tam, gdzie dobre aktorstwo zdoła nadrobić braki tekstu. Tak jest przede wszystkim z JANEM ŚWIDERSKIM, który potrafił całym bogactwem swych środków aktorskich pokazać ewolucję gubernatora, jego nędzę wewnętrzną i ludzkie uczucia zarazem. Tak jest z ALEKSANDREM DZWONKOWSKIM świetnym w maleńkiej rólce, tak jest w znacznym stopniu z JANUSZEM PALUSZKIEWICZEM (następca gubernatora) czy BOLESŁAWEM PŁOTNICKIM (sędzia). Ale i tak te scenki tchną martwotą, często są nie tylko nie bardziej ale nawet mniej "teatralne" niż sama narracja i nie tłumaczą, dlaczego właśnie te a nie inne fragmenty powieści zostały wybrane do takiego pokazania.
REŻYSERIA LUDWIKA RENE bardzo sprawnie i efektownie operowała wielką machiną teatralną, ale można wątpić czy wybrany ton przedstawienia byl właściwy. Był to ton niemal misterium rozgrywającego się w ciemnościach, rozświetlanych blaskiem reflektora. Aktorzy mówili wolno i uroczyście tekst naszpikowany sentencjami często o bardzo wątpliwej wartości literackiej. Chropowatości przekładu tego tekstu nie zdołali wygładzić dwaj tak doświadczeni tłumacze jak KAZIMIERZ PIOTROWSKI I BRONISŁAW ZIELIŃSKI. Być może sztuka zyskałaby, gdyby wyraźniej zróżnicować dwie jej płaszczyzny: narrację i scenki rodzajowe. Te dwie rzeczywistości w przedstawieniu warszawskim stapiały się w jednym tonie i jednej konwencji, co nie wychodziło na dobre całości.
JAN KOSIŃSKI zbudował piękną plastycznie i bardzo funkcjonalną scenografię ze schodów, platform, rusztowań przy użyciu sceny obrotowej i projekcji filmowej, scenografię przystosowaną do nieustannej zmienności miejsca akcji i zmienność tę płynnie umożliwiającą. Można podziwiać jak świetnie i z jaką pomysłowością scenograf ten daje sobie radę w sztukach i przedstawieniach o zupełnie różnych charakterach. Dobra jak zwykle, muzyka TADEUSZA BAIRDA.