Artykuły

"Gubernator" na scenie

Znana powieść amerykańskiego pisarza Roberta Penn Warrena "Gubernator", która w Polsce od­niosła niedawno wielki sukces czytelniczy, w przeróbce scenicz­nej nosi tytuł "Will Stark". Tę historię życia i kariery politycznej gubernatora Willa Starka wystawił właśnie Teatr Dramatyczny w Warszawie, w reżyserii Ludwika Rene. Oczywiście nie ma sensu porównywać przedstawiania z powieś­cią. Nie było bowiem żadnego powodu, by spektakl przekazywał widzowi teatralnemu to, co w książce wydawało się nieodzowne: gorącą atmosferę Południa Sta­nów Zjednoczonych, gdzie toczy się akcja, i cały ten kompleks cech szczególnych i ogólnych, które odnoszą się wyłącznie do życia amerykańskiego - cech nie­wątpliwie ciekawych, ważnych dla zrozumienia i przyjęcia książ­ki,ale nieważnych w teatrze.

Sztuka podejmuje problematy­kę śmiałą i odważną, a przede wszystkim stale aktualną. Oczy­wiście, jest to nadal problem wła­dzy i moralnych konsekwencji jej sprawowania. Z wielkim za­interesowaniem śledzimy drogę polityczną gubernatora, który w imię czystych, szlachetnych i na­wet postępowych ideałów popełnia wiele świństw małych i du­żych, walczy z przeciwnikami politycznymi metodami szantażu, przekupstwa i zastraszenia - wyznając zasadę, iż cel uświęca środki. Metody gubernatora nie są może zbrodnicze - dzięki te­mu sprawa jest dużo prostsza - ale rzeczywiście niesympatyczne. Dwaj komentatorzy, którzy prowadzą akcję: "Profesor nie pozbawiony ironii", którego grą Stanisław Wyszyński, i Jack Burden, dziennikarz i współpracow­nik Starka, którego gra Edmund Fetting - w ciągu całego spekta­klu skłaniają widzów do podej­mowania moralnych ocen postęp­ków osób działających. Sprawa się wikła. Ironiczny profesor skłonny jest uważać wszystko za grę bez skrupułów, za machina­cje prowadzące do własnych ko­rzyści, do zaspokojenia ambicji - odkrywa więc raczej ciemne stro­ny zagadnienia, nie chcąc widzieć szlachetnych intencji - natomiast Jack Burden usprawiedliwia, po­kazuje, że inaczej być nie mogło, a cel był czysty i piękny. Pozy­tywną rolę Burdena zaciemnia jednak fakt, że sam on brał udział we wszystkich czynach guberna­tora. Jego ręce nie są czyste. Ocenę moralną, której domaga się od nas autor, komplikuje jeszcze fakt, że gubernator Will Stark jest postacią z gruntu sympatycz­ną. Towarzyszymy mu we wszystkich jego zmaganiach ze zgniłym i przeżartym wszelkimi brudami otoczeniem, popieramy go, głosowalibyśmy na niego jako wybor­cy. Will Stark ginie z ręki szla­chetnego doktora Stantona (do­bry,skupiony Józef Duriasz),i w ten przewrotny sposób zło zwy­cięża. Relatywizm moralny staje się jedyną naszą ucieczką, choć nie tracimy wiary w możliwość czynienia dobra. Zwłaszcza, że duch demokracji - choć nieu­stannie gwałconej - unosi się je­dnak w charakterze instancji od­woławczej ponad społeczeństwem ukazanym na scenie.

Przedstawienie jest nieco nie­konsekwentne. Początkowo zapo­wiadał się dramat polityczny. Po­tem wplątane z winy autora wąt­ki melodramatyczne utrudniały przyjęcie głównej sprawy - zwła­szcza, że nawet akt płciowy jest w tej sztuce traktowany jako akt polityczny, co nas trochę razi. Je­śli sztuka przedstawiana jest w Warszawie, należałoby może zna­leźć nieco dystansu do melodra­matu,jak do tego przywykliśmy. Niektóre sceny wydają się w ogóle niepotrzebne,a w każdym razie za długie, przeciągają i tak o wiele zbyt wolne tempo spektaklu - na przykład scena, w której Katarzyna Łaniewska re­cytuje banalny tekst z podkładem muzycznym. Fałszywy ton poezji brzmi w przedstawieniu w kilku miejscach, i zawsze obco, zbyte­cznie. Jeśli zaś dramat polityczny jest sprawą główną, to scena wie­cu i przemówienia Willa Starka nie może być tak nieefektowna i pozbawiona siły. Jak to się stało w końcu pierwszego aktu. Pomysł jest świetny, ale scena za długa,i chyba przeszkadza głos z ma­gnetofonu.

Do najlepszych elementów przedstawienia należy niewątpli­wie główna rola w wykonaniu Jana Świderskiego. Kilka scen za­grał po mistrzowsku: scenę początku swej kariery politycznej, i scenę w szpitalu, scenę śmierci. Doskonały był też Edmund Fetting- chłodny, opanowany, zna­komicie rozgrywający nieliczne momenty emocji. Niestety, jego niemy krzyk z biegiem na widownię został położony technicznie jeśli kurtyna nie może spadać szybciej, należy chyba wygasić światło. Stanisław Wyszyński za­grał rolę Profesora bardzo inteligentnie, z ironią głęboką. Wspania­ły element komizmu, którego bardzo brakło w całości, wniósł Ale­ksander Dzwonkowski jako Frey, ojciec uwiedzionej dziewczyny - była to postać z anegdoty.

Doskonałe, sprawne, czyste i niezwykle przydatne w przedstawieniu dekoracje stworzył nie­zawodny Jan Kosiński. Jestem przekonany, że przy tej dekora­cji można zwiększyć tempo spektaklu, którego długość i powol­ność jest zasadniczym brakiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji