Artykuły

Problematyczna Bałkan Elektra

Nie wiedząc, co począć z Sofoklesowym tragizmem, inscenizatorzy postanowili przybliżyć "Elektrę", wpisując ją w "problem bałkański". Całe szczęście nie popadli w publicystykę.

Chociaż literatura starożytna ma się do tej nam współczesnej jak cykoria do kawy (tak twierdził Schopenhauer), to bardzo rzadko obecna jest w naszym życiu. Oczywiście jest to symptomem upadku kultury i przeróżnych innych upadków, które nękają nas na co dzień.

Ta pogłębiająca się nieobecność sprawia, że kiedy już ktoś przywołuje z zakurzonej antycznej biblioteki najwybitniejsze jej dzieła, oddaje je we władanie stereotypów. Kogóż winić więc za to, że biorąc się za sofoklesową "Elektrę", interpretuje ją tak, jakby została napisana przez Ajschylosa? A kogo za to, że próbuje przybliżyć ją współczesnej publiczności wpisując w wydarzenia znane z telewizyjnych wiadomości, które dla odmiany znacznie trafniej skomentowane zostałyby przez Eurypidesa? Któż jednak, jeśli nie młody i uznany za nadzieję polskiego teatru reżyser, powinien dostać cięgi za brak umiaru w mnożeniu efektów, które podporządkowują sobie bez reszty dzieło Sofoklesa. A tym samym za zmarnowanie inauguracji nowego, skrupulatnego i pięknego, nieco w doryckim stylu utrzymanego przekładu Janusza Szpotańskiego i Antoniego Libery?

Cięgi należą się reżyserowi nie tylko za to, co zrobił, ale też za to, czego nie zrobił. Wypytywał on długo różnych reżyserów, z Giorgio Strehlerem na czele, co zrobić z tym nieszczęsnym tragicznym chórem, który nijak nie przystaje do naszych teatralnych doświadczeń. Ostatecznie zamiast znaleźć dla chóru miejsce w widowisku, oddał go we władanie twórcy gdańskiego Teatru Ekspresji, Wojciecha Misiuro. Ten zaś zmienił go w stadko modelek na wybiegu. W kostiumach wzorowanych na bałkańskiej modzie pogrzebowej uczestniczą one w równie awangardowym, co pretensjonalnym i na siłę stylizowanym na jakiś archaiczny obrzęd pokazie.

Chór przy tym śpiewa. Bardzo pięknie zresztą, tylko że w oryginale. Śpiew ten nie ma oczywiście nic wspólnego z brzmieniem starożytnych chórów, które opierało się na czymś tak przedziwnym i trudnym dla nas do pojęcia, a przede wszystkim naśladowania, jak akcent toniczny. To kolejna, bardzo ostatnio w modzie, bałkańska stylizacja. Zamiast chóru mamy więc muzyczno-choreograficzny ornament w nie najlepszym guście.

Co z tą tragicznością?

Zanim jednak na scenie pojawi się chór, twórcy zaproponowali nam streszczenie mitu o klątwie ciążącej na rodzie Atrydów, zainicjowanej bratobójstwem i dzieciobójstwem połączonym z kanibalistyczną ucztą. Za sztywną jak archaiczny posąg Elektrą w kolejnych odsłonach pojawiają się żywe obrazy ilustrujące kolejne epizody mitu. Ich dominantą jest krew.

To jeden z najlepszych fragmentów przedstawienia. Szkoda tylko, że zaczerpnięty z Ajschylosowej "Orestei" prolog od razu prowadzi do zgubnego przesunięcia akcentów. Sugeruje, że to absolutna zależność bohaterki od losu, irracjonalnej Tyche, która przenosi odpowiedzialność z ojca na jego potomków, jest głównym tematem "Elektry". Ale to nie przeznaczenie, ale pathos, cierpienie, dominuje w tragediach Sofoklesa. Ich główni bohaterowie, Antygona na przykład albo Elektra, nie stoją, jak chciał Hegel, wobec konieczności wyboru między równoważnymi racjami. One już wybrały i są tylko konsekwentne aż do śmierci. Dlatego mówi się dziś, że to nie Antygona ale Kreon, Chrysotemis a nie Elektra są bohaterami tragicznymi. Jednak jest to nieporozumienie wynikające z narzucenia jednego odczytania tragizmu. Bohaterowie Sofoklesa są bowiem tragiczni, gdy wyśpiewują własne cierpienie, a w cierpieniu poznają, najgłębiej jak tylko można, samych siebie.

Elektra Danuty Stenki nie wyśpiewuje bólu. Jakby się go wstydziła. Jest powściągliwa, ukrywa swoje uczucia. Kiedy wybucha, to w histerii, jak wtedy, gdy okłada pięściami dopiero co rozpoznanego brata, Orestesa. Zbyt wiele psychologicznego wyrachowania prowadzi do wytłumienia w niej istoty Sofoklesowego tragizmu. Dlatego wolę Chrysotemis Małgorzaty Rudzkiej, która chociaż balansuje na granicy psychopatologii, śpiewa swój ból, do którego Elektra chce odebrać jej prawo. I nic więcej.

Jednak prawdziwie tragiczna jest mężobójczyni Klitajmestra, gdy rzucając miecz w pustej już wannie, naśladuje gest, którym zamordowała męża. I kiedy głosem Jadwigi Jankowskiej-Cieślak przywołuje morderstwo, jakiego na własnej córce, Ifigenii, dopuścił się Agamemnon.

Dlaczego Sofokles?

Nie wiedząc, co począć z chórem i Sofoklesowym tragizmem, inscenizatorzy postanowili przybliżyć "Elektrę", wpisując ją w "problem bałkański". Całe szczęście nie popadli w publicystyczny ton, a jedynie komponując interesujące skądinąd obrazy, starają się zasugerować powinowactwo pomiędzy tragedią Sofoklesa a wydarzeniami, które w rozmytej formie trafiają do naszej świadomości. Może chcą dotrzeć do archetypicznego dna konfliktów? Jednak estetyzująca stylizacja jest kiepskim narzędziem odsłaniania pierwotnych obrazów tkwiących gdzieś w naszej świadomości. Jest po prostu estetyzującą stylizacją i niczym więcej.

Zresztą chwała Bogu, że realizatorzy wystrzegli się ilustracyjności wobec tez psychoanalityków i "Elektra" w Dramatycznym nie służy demonstracji ukrytych kompleksów. Sofokles nie pisał ani pod publicystów, ani psychoanalityków. To pewne. Nie tworzył też dla estetów, chociaż właśnie mistrzostwo formy dostrzegał u niego przede wszystkim Goethe. Dlaczego więc Sofokles? Na to pytanie nie umieli znaleźć odpowiedzi twórcy przedstawienia w Teatrze Dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji