Artykuły

Z widowni

Od czasów "Dobrego człowieka z Seczuanu" nie widziałem Haliny Mikołajskiej w roli zagranej tak śmiało, jed­nolicie i konsekwentnie. Grała Medeę w tragedii Eurypidesa przystosowanej przez Stanisława Dygata. Najciekawszym wynalaz­kiem w tej adaptacji było wymyślenie postaci granej w warszawskim Teatrze Dramatycznym przez El­żbietę Czyżewska. Przeję­ła ona kwestie chóru z tej antycznej tragedii, stała przez cały czas na scenie obok Medei i była przez to czymś więcej niż komentatorską - bo alter ego mściwej heroiny, a zarazem pośredniczką mię­dzy światem jej krańco­wych namiętności i obsza­rem uczuć widza, współ­czesnego człowieka. Wyna­lazek się udał, podobnie jak cały prawie tekst tego ostentacyjnie współcze­snego, bardzo wolnego przekładu. Każą w nim nie tyle prozaizmy i barbaryzmy, co przypadkowe banały (np. "zabiło was łotrostwo zwyrodniałego ojca" - zdanko jak z ku­riera wycięte, ale to wy­jątek).

Reżyserował "Medeę" Je­rzy Markuszewski, zdobywając za jednym zama­chem wszystkie harcerskie sprawności i ponadto wy­kazując, że rozumie, czego dzisiaj u nas potrzeba, aby przypomnieć o znaczeniu i prawie do dalszego ist­nienia klasycznej tragedii. Wśród potulnej popraw­ności, jaka bezwiednie sta­ła się ideałem dużej częś­ci teatrów, bardzo rzadko zdarza się trafić na udane przedstawienie tragedii greckiej. Wydaje się, że do przedstawień takich zdolne są tylko zespoły decydujące się na ryzyko skrajności. Te sztuki są szkołą zbawiennej dla te­atru przesady - nie w środkach inscenizacji czy wyrazu - ale w podejmo­waniu ostrych problemów, w pokazywaniu ostatecz­nych losów i rysowaniu bezkompromisowych pasji. Może teatr antyczny zy­ska właśnie u nas nową szansę dzięki polskiej tra­dycji romantycznej?

Mikołajska grała porzu­coną barbarzyńską księż­niczkę z całym staraniem o podkreślenie wyższości jej umysłu i charakteru nad resztą obcych jej i wrogich postaci. Dlatego nie było w tej insceniza­cji nic z kuchennej roz­prawy na temat rozwodów i żoninej zemsty. Naj­świetniejszy, niezapomnia­ny moment tej roli: go­niec przybywa z pałacu, dokąd Medea posłała za­trute dary rywalce - i oto Mikołajska pyta - "Niesz­częście?!" Pyta dziecięcym świeżym sopranem, za­chłannie czekając na obie­caną niespodziankę. Za to skrewiła w scenie długie­go śmiechu po spełnieniu się zemsty; ale to pocie­szające, że jest jeszcze ktoś, kto nie umie tryum­fować kosztem człowie­czeństwa. Może o to cho­dziło reżyserowi. A może i autorowi?

Uwaga: pierwszy raz wy­stąpił w dużej roli na war­szawskiej scenie Gustaw Lutkiewicz. Grając wiaro­łomnego Jazona chciał zbyt wiele swych wielkich talentów charakterystycznych pokazać na raz; nie miał dla bohatera miło­sierdzia i Jazon nadto już był plugawy. Dekoracje (trójgraniaste, obrotowe kulisy!) i kostiumy Sa­dowskiego - wyborne i do­stosowane do jednolitego, esencjonalnego stylu tej inscenizacji. Barbarzyńska odrębność Medei zaznaczo­na była tylko kolorem szaty i cieniem złotego pozumentu na czepcu, na ra­mionach. Wymowna pow­ściągliwość lepiej więc podkreślała tu znaczenie otwarcie pokazanych prze­raźliwych losów, niż rozpasanie kolorów, gestów i jęków, w jakie obfitowa­ła np. amerykańska prze­róbka "Medei" Robinsona Jeffersa, pokazana niedaw­no w Paryżu i bardzo gor­liwie chwalona. Sławna Judith Anderson w obli­czu struchlałej publicznoś­ci wytacza tam krew z fdwojga dzieci na progu świątyni, której wrót strzegą dwa węże o szma­ragdowych oczach, zapala­jących się w momentach osobliwie groźnych. W Warszawie zupełnie wy­starczyło paru słów i alu­zyjnych gestów. Resztę opowiedział Wojciech Sie­mion, jak zawsze dobitnie i przystępnie, tyle że po grecku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji