Bunt marionetki
Najbardziej popularną w Polsce wersją teatralną "Kota w butach" jest wierszowana adaptacja Jana Brzechwy. I po nią właśnie sięgnęli autorzy najnowszej premiery w teatrze Guliwer - reżyser Ewa Grzywaczewska i scenograf Jan Zieliński.
"Kot w butach" wędruje po Europie już dobrych kilkaset lat. Ta ludowa bajka, ujęta w literacką formę najpierw przez Charlesa Perraulta, potem przez braci Grimm, doczekała się niezliczonych wariantów prozą i wierszem we wszystkich europejskich językach.
Któż z małych i dużych nie zna opowieści o sprytnym kocie, który w zamian za parę butów zdobywa dla swego pana - biednego Janka - królewską córkę i królewski tron. Któż nie marzył, by w szkolnym teatrzyku odegrać rolę kota. Wydawałoby się więc, że trudno czymkolwiek zaskoczyć publiczność znającą tekst niemal na pamięć. A jednak udało się to młodej, debiutującej na scenie Guliwera reżyserce, która opowiedziała tę nieskomplikowaną bajeczkę w sposób tyleż zaskakujący co przewrotny.
Zaskoczenie pierwsze
U Brzechwy przedsiębiorczy kot uszczęśliwia swego pana niejako na siłę, traktując go jak marionetkę. Ten zaś pokornie poddaje się kocim rozkazom i z radością przyjmuje odmianę żebraczego losu. Ogłoszenie zaręczyn dopełnia więc happy endu. W spektaklu Ewy Grzywaczewskiej Janek staje się marionetką podwójną, bo także w rękach władczej królowej. Lecz tutaj marionetka buntuje się i Janek odrzuca królewski tron, za który musiałby zapłacić własną wolnością. Zaręczyn więc nie będzie. A happy end? Kot-niecnota ucieka szukać nowego naiwnego pana, król pozbywa się nie chcianego zięcia-żebraka, zaś Janek zachowuje bezcenną wolność. I tylko królewna kaprysi jak zwykle. Nie ma tu miejsca na kompromis i na tym właśnie polega przewrotny happy end spektaklu.
Zaskoczenie drugie
Swojej wersji "Kota w butach" reżyserka nadała formę teatru w teatrze - swoistego teatrzyku dworskiego, na scenie którego odgrywana jest bajkowa farsa w stylu komedii dell'arte. Oto, pełniący rolę mistrza ceremonii, lokaj klaśnięciem w dłonie każe rozpocząć przedstawienie. Tiulowa kurtyna podnosi się, odsłaniając czarno-białe obrotowe zastawki z zarysami krajobrazów. Rozchichotana pokojówka ściera jeszcze z rekwizytów ostatnie kurze i już mogą wkroczyć główni bohaterowie, którzy zaszokują publiczność przepychem swoich kostiumów o barokowo-operetkowych kształtach i barwach.
"Kot w butach" Ewy Grzywaczewskiej zaskakuje na ogół przyjemnie. Mali widzowie szybko oswajają się z konwencją pełnej umownego humoru maskarady, gdzie kot ukrywa się za czarną maską, zaś królewna o zielonych lokach z wdziękiem nosi na głowie kapelusz w kształcie... karety. Śmiechem kwitowane są sceniczne gagi i przebieranki. Wzbudzają sprawiedliwy zachwyt fantazyjne kostiumy autorstwa Jana Zielińskiego.
Ten dynamiczny, barwny spektakl ma jednak i swoje cienie zarówno w warstwie interpretacyjnej, jak i scenicznej. Zbyt słabo umotywowana jest przemiana kota-lalki w kota-człowieka. Rozbijają jedność stylistyczną przyciężkie atrapy zwierząt, przypominające odpustowe figurki. Muzyka Krzysztofa Dziermy, doskonale podkreślająca atmosferę dworskiego teatrzyku, wydaje się nie dość wyrazista w sferze bajki. Czuje się także niedostateczne oswojenie niektórych aktorów Guliwera z żywym planem, lecz nie dotyczy to na pewno Krzysztofa Prygiela w roli pełnej kokieterii i żywiołowości... pokojówki czy Jacka Kissa w roli groteskowego króla.
W sumie ostatnią premierę Guliwera w rym sezonie uznać trzeba za udaną. Niemała w tym zapewne zasługa sprawującego pieczę artystyczną nad spektaklem Piotra Tomaszuka, twórcy Towarzystwa Teatralnego Wierszalin.