Artykuły

Girlaski, Broadway i Radiokomitet

Teatr Rozrywki w Chorzowie to od lat jeden z najjaśniejszych punków na mapie kulturalnej Śląska, a także Polski - oczywiście w kategorii teatrów muzycznych. I nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie to się miało zmienić pisze Michał Centkowski w kwartalniku KTW.

Jest w pięknym, acz stale wyludniającym się mieście Chorzowie teatr. W teatrze widownia, scena, zespół i dyrektor - niby nic wielkiego. A jednak przez niemal 40 lat od momentu swoich narodzin Teatr Rozrywki nie przestaje wzbudzać emocji. Zanim zaczęły ich dostarczać głośne spektakle, sporo działo się także na placu budowy śląskiego "Music Hallu" - jednej ze sztandarowych inwestycji kulturalnych epoki Edwarda Gierka w "krainie węgla i stali". Śmiałą wizję stworzenia wielkiego i nowoczesnego teatru rewiowego w centrum przemysłowego serca Polski Ludowej, jak pokazała historia, udało się zrealizować.

Dziś chorzowska Rozrywka jest cenioną w kraju i za granicą sceną, której produkcje, zwłaszcza świetne, realizowane z rozmachem polskie prapremiery najsłynniejszych światowych musicali, wciąż zachwycają. A jednak sprawy mogły się potoczyć zupełnie inaczej, bo na początku nic nie zapowiadało sukcesu.

Schody, schody, schody

15 grudnia 1976 roku podpisano porozumienie pomiędzy wojewodą katowickim, przewodniczącym Komitetu do Spraw Radia i Telewizji oraz dyrekcją Huty Kościuszko. W ten sposób powołano do życia Music Hall TVP, z siedzibą w pięknej, acz rozpadającej się kamienicy u zbiegu ulic Konopnickiej i Dzierżyńskiego (dziś Katowickiej), w dawnym hotelu "Graf Reden". Ambitny plan stworzenia nowej sceny stanowiącej jednocześnie nowoczesne studio telewizyjne sprzężone z ośrodkiem Telewizji Polskiej w nieodległym Bytkowie, choć wzbudzały podniecenie zwłaszcza u czynników rządowych, spotkały się niestety z pewnym sceptycyzmem ze strony lokalnych środowisk (opinio)twórczych. Co prawda w mieście i regionie o rosnących aspiracjach odczuwano potrzebę budowy nowej sceny, a lud pracujący coraz bardziej spragniony był wówczas rozrywki w stylu zachodnim, jednak niektórzy partyjni dygnitarze wciąż zadawali sobie pytanie, czy właściwym gatunkiem rozrywki dla klasy robotniczej powinny być tańczące na schodach panienki. Tak bowiem music hall definiowały w świadomości polskiego odbiorcy najszlachetniejsze NRD-owskie wzorce gatunku, transmitowane wprost z Friedrichstadtpalast.

Szybko jednak stało się jasne, że dalece ważniejszym, od godnej pozazdroszczenia troski o poziom oferty rozrywkowej czynnikiem, przesądzającym o długim okresie dojrzewania chorzowskiej sceny, był ogólny spadek mocy przerobowych, zapowiadający kolejny, choć rzecz jasna przejściowy kryzys gospodarczy. Mimo to remonty i przebudowa obiektu trwały, i z Zachodu docierał do Chorzowa nowoczesny sprzęt kupiony za dewizy. W 1978 roku uruchomiono Studium Taneczno-Wokalne, wysokiej klasy kuźnię kadr, nie tylko dla Teatru Rozrywki, lecz - jak się później okazało - dla wielu scen muzycznych w kraju. Zwłaszcza dziś, w epoce powszechnego oszczędzania na kulturze, imponującą inwestycją wydaje się zakup przez Radiokomitet niemal 60 mieszkań blisko centrum Chorzowa, jako socjalnego zaplecza dla mozolnie budowanego zespołu teatru. W tym samym roku Teatr Rozrywki doczekał się wreszcie dyrektora. Został nim aktor, reżyser i choreograf Zbigniew Czeski. Pierwszą premierę szef zapowiadał na koniec 1980 roku, "o ile dopiszą budowlańcy". Rzecz jasna nie dopisali. Paradoksalnie jednak nie dopisała przede wszystkim historia.

Karnawał "Solidarności", choć radosny i życzliwie wobec działalności kulturalnej zorientowany, nie był czasem radosnym dla "krwawego Maćka". W 1980 roku ruszył proces Macieja Szczepańskiego, architekta polityki medialnej ekipy Gierka, wszechwładnego szefa Radiokomitetu i ojca chrzestnego chorzowskiego Teatru Rozrywki. Mimo pewnego wizerunkowego absmaku prace wciąż jednak trwały. Pierwsze efekty przynosiła także edukacyjna działalność studium. Błyszczeć zaczęła orkiestra przejęta w 1981 roku przez Jerzego Jarosika. Jednak mimo przychylności mediów i determinacji władz lokalnych, by inwestycję dokończyć, wyczekiwany debiut teatru nie nadchodził. Nadszedł za to chłodny poranek 13 grudnia.

Potem było jeszcze kilka lat remontu, kilku dyrektorów (Lech Terpiłowski, Roman Pillardy), kilka niewartych raczej wspomnienia spektakli, tudzież nagrywanych w "Rozrywce" widowisk telewizyjnych o wdzięcznych tytułach w rodzaju "Wiosno, bądź nam siostrą". Chlubny wyjątek w repertuarze stanowił tylko muzycznie zaadaptowany Witkacy czyli "Panna Tuttli Puttli". Na to, by ta nęcąca acz mglista wizja nabrała wreszcie kształtów realnych, jak socjalizm przed śmiercią Bieruta, trzeba było w Chorzowie poczekać do połowy lat 80. A właściwie do momentu, kiedy na Śląsku pojawił się ktoś, kto ów Broadway w Chorzowie naprawdę zobaczył. Tym kimś był Dariusz Miłkowski. A właściwie było ich dwóch.

Człowiek z La Manchy?

Była zima 1984 roku, gdy młody absolwent reżyserii dramatu krakowskiej PWST, terminujący m.in. u Konrada Swinarskiego objął stanowisko kierownika artystycznego, a później dyrektora chorzowskiej sceny. Nikomu na Śląsku właściwie nieznany reżyser, związany wcześniej przede wszystkim z Poznaniem (etatowy reżyser tamtejszego Teatru Polskiego) oraz Gdynią, przybył na wielki plac budowy z wizją. Jak miało się wkrótce okazać, tę wizję i kierunki artystycznych poszukiwań dalece bardziej niż staranne wykształcenie i praca u mistrzów, ukształtowały studenckie podróże do Wielkiej Brytanii oraz wizyty na West Endzie. Stamtąd czerpali wzorce Miłkowski oraz jego przyjaciel i późniejszy wieloletni etatowy reżyser chorzowskiej sceny Marcel Kochańczyk - architekt największych artystycznych sukcesów Rozrywki.

Nowy dyrektor nieustannie zderzał się jednak z rzeczywistością. Każdy spektakl rozgrywający się pośród rusztowań i gruzów wymagał zgody strażaków i behapowców, zaś scena wciąż podlegała skompromitowanemu Radiokomitetowi. Mimo to teatr grał dość regularnie i - co ważniejsze - miał interesujący i wcale nieoczywisty program. Na afiszu "teatru w niekończącej się budowie" pojawił się dobrze przyjęty, zagrany 160 razy, prezentowany w kraju i wyemitowany przez TVP spektakl dla dzieci "Trala Trala Tralalińscy" według tekstów Juliana Tuwima w reżyserii Tadeusza Ryłko. Potem przyszła kolej na skromne inscenizacyjnie, acz interesujące propozycje dramatyczne, jak "Nikiformy" według powieści Edwarda Redlińskiego w reżyserii Miłkowskiego. Spektakle ważne, bo debiutowali w nich ważni dla historii "Rozrywki" artyści. Jak choćby Elżbieta Okupska, aktorka, którą w późniejszych latach na Śląsku otoczono kultem.

Potrójnym, a właściwie poczwórnym debiutem okazała się "Huśtawka" według sztuki Williama Gibsona. Pierwsze wieloobsadowe i zrealizowane z rozmachem widowisko wystawiono 7 grudnia 1985 roku. "Huśtawką" debiutował w Chorzowie reżyser Kochańczyk, debiutowała wspaniała aktorka Maria Mayer (związana wcześniej z Teatrem Śląskim), debiutował wreszcie sam Teatr Rozrywki, który w tym samym roku nie tylko zdążył oficjalnie zerwać z karkołomną nazwą Music Hallu, lecz także - co ważniejsze - stał się wreszcie wojewódzką instytucją kultury.

Kolejne lata to czas kształtowania się linii programowej i artystycznych poszukiwań. Czas udanych, acz skromnych, jak skromne były wciąż możliwości technicznie niegotowej sceny, spektakli. Co ważne, prócz przedstawień muzycznych oraz interesujących propozycji dramatycznych, już wtedy czyniących z Rozrywki najciekawszą scenę w regionie, nigdy w Chorzowie nie raczono publiczności infantylnymi chałturami. Wystawiano Osiecką, Tuwima (w spektaklu "Dzisiaj wielki bal w Operze" zadebiutował w Rozrywce Jacenty Jędrusik), ale i "Betlejem polskie" Lucjana Rydla czy "Lisa Przecherę" według Goethego.

Pierwszy raz o Rozrywce zrobiło się głośno za sprawą rock-opery Aleksieja Rybnikowa "Ocean Niespokojny" w reżyserii Zbigniewa Hasa, którą pokazano w listopadzie 1987 roku. I choć w prasie ogólnopolskiej ukazywały się wtedy dość życzliwe recenzje, w których podkreślano, że "coś się wreszcie na teatralnym Śląsku dzieje", zespół krzepł, artyści i muzycy dojrzewali, a niekończący się koszmar remontowo-budowlany zdawał się wreszcie dobiegać końca, to na Broadway w Chorzowie wciąż jeszcze trzeba było czekać.

Life is a CABARET!

Polska prapremiera musicalu Kandera, Masteroffa i Ebba w reżyserii Kochańczyka z brawurowymi rolami Jacentego Jędrusika (Konferansjer), Elżbiety Okupskiej (Fraulein Schneider) i przede wszystkim Marii Mayer jako Sally Bowles wzbudziła zachwyt. Spektakl przez dekadę nie schodził z afisza, obejrzało go ponad 40 tysięcy widzów. Zdobył uznanie ogólnopolskiej krytyki i pokazywano go w wielu miastach. "Cabaret" zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko i dzięki temu spektaklowi Teatr Rozrywki wszedł do ścisłej czołówki muzycznych scen w kraju. A to był dopiero początek. W następnych latach każdy kolejny sezon przynosił musicalowy przebój w skali ogólnopolskiej, a nawet międzynarodowej.

W listopadzie 1993 roku Kochańczyk wyreżyserował i opracował koncepcję scenograficzną "Skrzypka na dachu". Obsypany nagrodami spektakl, grany nieprzerwanie przez następnych 17 lat obejrzało blisko 130 tysięcy widzów! Sugestywna wizja Anatewki, wspaniałe kostiumy Barbary Ptak wraz z brawurową kreacją Stanisława Ptaka wcielającego się w rolę Tewji Mleczarza - oto składniki spektakularnego sukcesu spektaklu.

Tytułowa rola w kolejnej superprodukcji Teatru Rozrywki przyniosła Marii Mayer zaszczytne miano "najlepszej polskiej aktorki musicalowej" oraz status supergwiazdy, dla której chodziło się teraz do Rozrywki, często po wielokroć. Tym spektaklem była "Evita" według Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a, w reżyserii Kochańczyka z 1994 roku.

Pomimo, a może właśnie dzięki wielkim sukcesom kolejnych superprodukcji, Miłkowski nie rezygnował z artystycznych poszukiwań, ambitnych realizacji dramatycznych, czy wysokiej klasy teatru dla dzieci. Konsekwentnie budował scenę otwartą, różnorodną, o eklektycznym repertuarze, zdolnym pomieścić "Cabaret" Kochańczyka i "Ślady" Józefa Szajny. Teatr Rozrywki w okresie, gdy śląskie sceny pogrążały się w artystycznej stagnacji, nie tylko odnosił sukcesy w skali ogólnokrajowej, przyciągając publiczność, był także miejscem gdzie odżywała refleksja na ważne i aktualne tematy społeczne. Końcówka lat 90. upłynęła pod znakiem artystycznych poszukiwań i nieco mniejszych realizacji. W tamtym czasie rewelacyjnie zadebiutował w Chorzowie przejmującym i gorzkim "Tangiem. Oberiu 1928" Łukasz Czuj. Spektakl o rosyjskiej grupie "absurdystów" krytyka ogólnopolska przyjęła entuzjastycznie, także za sprawą świetnej roli młodego Grzegorza Święsa (Charms).

Po okresie zawirowań związanych z kwestiami finansowania instytucji kultury wywołanych wielką reformą samorządową, w nowy wiek Teatr Rozrywki wchodził, powracając do tego, z czego słynął. Burzliwą dekadę lat 90. zamknęła, otwierając jednocześnie kolejną serię musicalowych superprodukcji, polska prapremiera "Rocky Horror Picture Show" w reżyserii Kochańczyka (1999). Niezwykle udany - co warte podkreślenia - nadzwyczaj nowocześnie jak na owe czasy promowany (m.in. przez grasujące po mieście w Halloween grupy upiorów) spektakl przez prawie dekadę zagrano 180 razy. Potem było już o Chorzowie wyłącznie głośniej.

W roku 2000 premierę miała kultowa rock opera "Jesus Christ Superstar" Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a. Według wielu to najważniejszy spektakl chorzowskiej sceny. Obsypany nagrodami na m.in. Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni, "Jesus Christ" był ostatnim spektaklem, jaki zrealizował w Chorzowie Marcel Kochańczyk. Ten wybitny reżyser teatru muzycznego, współtwórca Rozrywki, zmarł po długiej chorobie 15 lipca 2002 roku. Jego "Jesus Christ Super Star", zagrany dotychczas 279 razy, do dziś znajduje się na afiszu.

"To nie tak, że przebiegły Dyzma oszukuje naiwne elity. Odwrotnie, to elity stwarzają Dyzmę" pisał po premierze spektaklu Laco Adamika Roman Pawłowski. Tytułowego bohatera powieści Dołęgi Mostowicza, człowieka bez właściwości, na chorzowskiej scenie wykreował Jacenty Jędrusik. Potem był "Bal u Wolanda" w reżyserii Łukasza Czuja z Maciejem Maleńczukiem w niezbyt, co prawda, udanej, acz szeroko komentowanej roli tytułowej (2004) oraz cieszący się ogromną popularnością "Krzyk. Według Jacka Kaczmarskiego" w reżyserii Roberta Talarczyka.

W roku 2006 po raz kolejny sięgnięto w Chorzowie po klasykę musicalu. "West Side Story" według Bernsteina, Laurentsa, i Sondheima w reżyserii Laco Adamika był strzałem w dziesiątkę. Sugestywny portret alienacji młodego pokolenia, prowadzącego do skrajnych, często autodestrukcyjnych postaw i wyborów, okazał się celną diagnozą współczesności. Z wielkim rozmachem zainscenizowany "Jekyll & Hyde" według Wildhorna i Bricuse'a w reżyserii Michała Znanieckiego (2007) jak pisał na łamach "Polityki" Piotr Sarzyński, udowodnił, że w Chorzowie wiedzą jak się robi musicale. W roku 2009 premierę miały dwie głośne realizacje. Magdalena Piekorz wyreżyserowała "Olivera" według Lionela Barta (spektakl dla młodych widzów imponował przepiękną, ważącą 4 tony scenografią) zaś Michał Znaniecki sięgnął po "Producentów" Mela Brooksa. Oba spektakle, cieszące się wielkim zainteresowaniem śląskiej publiczności, choć nie stały się hitami na miarę "Jesus Christ Superstar", potwierdziły wysoką artystyczną formę Teatru Rozrywki.

Choć pierwsza dekada lat 2000 znów upływała głównie pod znakiem wielkich produkcji musicalowych, w repertuarze chorzowskiej sceny nie zabrakło mniejszych, acz równie interesujących form. Przedstawienia takie jak "Madame Therese" w reżyserii Michała Ratyńskiego ze świetną kreacją Elżbiety Okupskiej (2001), "Rudolf Valentino" - balet według choreografii Zofii Rudnickiej (2003) czy "Czarodziejki z Harlemu" Ingmara Villqista (2008) potwierdzały ambicję i rozmach repertuarowej wizji dyrektora Miłkowskiego.

Nowe szaty króla

W nową dekadę Teatr Rozrywki wkroczył znacznie odmieniony. W latach 2006-2007 przeprowadzono gruntowną modernizację jego siedziby, którą nagrodzono w konkursie "Architektura Roku Województwa Śląskiego 2009. Teatr wzbogacił się także o dizajnerski klub (uznany za "Wnętrze Roku") i przede wszystkim scenę kameralną z prawdziwego zdarzenia. Nie trzeba było też długo czekać na kolejną woltę dyrektora Miłkowskiego, który w 2011 roku zaprosił, jako pierwszy na Śląsku, jeden z najważniejszych duetów współczesnego polskiego teatru. Oparte na prawdziwych wydarzeniach "Położnice Szpitala Świętej Zofii" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki zdobyły szereg nagród m.in. na katowickich Interpretacjach oraz bydgoskich Prapremierach. "Rewia położnicza" po raz kolejny zwróciła uwagę teatralnej Polski na Chorzów.

W 2012 roku władze województwa śląskiego ogłosiły konkurs na stanowisko dyrektora Teatru Rozrywki. Dariusz Miłkowski nie miał konkurencji. Pod jego rządami Rozrywka nie tylko należy do czołówki muzycznych scen w kraju, lecz stanowi niezmiennie jeden z ważniejszych ośrodków kultury w regionie.

Korzystałem z "Stąd do Broadwayu. Historia Teatru Rozrywki" Krzysztofa Karwata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji