"OŻENEK" W KOLORKACH
NIE jest to na pewno rewelacja repertuarowa ten "Ożenek" Gogola w Teatrze Dramatycznym. Tę komedię o ostrym,satyrycznym wyrazie,ale ustępującą na pewno zjadliwemu "Rewizorowi",nazwano nawet "samograjem",stwarzającym duże możliwości aktorom,ale ograniczającym inwencję reżyserską. Teatr Dramatyczny w Warszawie należy do tych scen,których ambicją jest unikanie przedstawień przeciętnych. Porażki lub niepowodzenia tego teatru zawsze są na miarę jego ambicji,a śmiałe propozycje wynagradzają widzom od czasu do czasu zdarzające się reżyserskie potknięcia.
Jan Świderski,reżyser omawianego przedstawienia,z pewną niefrasobliwością dla realiów nadal mu charakter ludowej farsy,umieszczając wspólnie ze scenografem całą akcję na tle kolorowego,odpustowego piernika w kształcie cerkwi,z baniastymi,bogato złoconymi kopułami,ubranego w barwne kwiatki oraz ptaszki i baranki przypominające w rysunku fantastyczne zwierzęta z obrazów Chagalla. A więc szopki,oleodruk,zabawa,a nie ostra,zjadliwa,ponura satyra na idiotyczność życia,sfer urzędniczo - kupieckich carskiej Rosji,na brzydotę,głupotę,ospalstwo i chciwość klas średnich pewnego typu ludzi i środowisk.
Jan Świderski sugeruje,a wraz z nim aktorzy,że trzeba przede wszystkim wydobyć ze sztuki jej cechy frapujące teatralnie, ubawić publiczność,dać szanse aktorowi,a zawarta w utworze satyra społeczna będzie wypadkową tych czysto teatralnych i estetycznych zabiegów.Założenie chyba słuszne i gdyby trochę nie przesadzono w celebrowaniu niektórych ról,w zbytnim smakowaniu sytuacji,przedstawienie byłoby przez to bardziej zwarte,a więc i efekt komiczny nie rozpływałby się nieraz w doskonałych zresztą aktorskich popisach. Postacie Gogola nie są w tej sztuce nawet antypatyczne. To są malowane karykatury,a kolor łagodzi kontury satyryczne,inaczej ustawia odbiorcę wobec postaci karykaturowanej. Tym więcej, że jest to kolor łagodny,wesoły,"odpustowy". Ten jednak pozbawiony żółci stosunek reżysera do komediowych postaci sztuki nie oznacza,by satyra społeczna zupełnie zagubiła się wśród facecji i kolorków. Po prostu nie narzuca się jej widzowi,pozostawiając to jego wyostrzonemu zmysłowi satyrycznemu. Jakie więc możliwości pod tym względem dano aktorom? Czy farsowe rozwiązanie sytuacji,czy zarysowanie postaci na zasadzie marionetek,świadomie przesadna charakteryzacja - to wszystko ostatecznie nie ogranicza perspektyw aktora,który właściwie nie lubi tych w istocie ograniczających jego twórczą inwencję dodatków? Wydaje się, że rzeczywiście,w niektórych wypadkach,te przerosty zewnętrznych sposobów określania charakteru postaci samą grę aktorską raczej na plan drugi zepchnęły. Zresztą w tym przedstawieniu nie raziło to,ponieważ takie ustawienie ról niefortunnych zalotników i oblubienicy nie przesłaniało postaci Podkolesina. Zgodnie z intencją autora i tradycją teatralną,której u nas punktem najwyższym była kreacja Jaracza,postać ta pozostała ustawioną centralnie. Aleksander Dzwonkowski,świadomie nie licząc się nawet z wytrzymałością widza,stworzył kreację fajtłapy i flegmatyka doskonałego,i rozwlekał w nieskończoność,"smakował" śmiesznostki swojego bohatera. Artysta analizuje w swojej grze każdą reakcję bohatera,świetnie rozwiązuje mówione i "nieme",oparte na geście,monologi. Jan Świderski - reżyser,zaproponował coś zdawałoby się dla współczesnego teatru nieznośnego,a mianowicie,monologowanie postaci wiodących długi dyskurs z sobą lub zwracających się wprost do publiczności. I w tej konwencji wypadło to interesująco i naturalnie. Świderski - trzeba powiedzieć - był poza tym wspaniały w roli Anuczkina.
Na zasadzie kontrastu pomyślana została rola Koczkariewa, którego grał Wiesław Gołas. Nadmierna ruchliwość, impulsywność,obsesyjna aktywność Koczkariewa zostały dobrze wydobyte przez tego aktora,który jednak do końca nie zdołał przekazać wewnętrznej prawdy tej postaci. Mimo wszystko Koczkariew wyrywa się z ogólnego tonu sztuki,a aktor podkreślając,że "gra" tę postać,skłaniał się do bardziej realistycznego jej interpretowania. Jak zawsze doskonała Wanda Łuczycka zinterpretowała swoją swatkę mniej farsowo. Komiczną narzeczoną była Helena Dąbrowska. Potraktowany raczej satyrycznie niż groteskowo przez Jarosława Skulskiego został kupiec Starikow. Jest to postać zupełnie z innej parafii,co nie oznacza,by z większą sympatią podszedł do niej autor i reżyser. Zawsze będziemy pamiętać o kupcu-papciu Agafii,który "wspaniałą"(jak bochen)pięścią wyprawił na tamten świat swoją kupczychę. Nie wiemy więc,co lepsze - mąż fajtłapa z wyższych sfer czy tęgi kupiecki zuch z ciężką ręką. Rzecz gustu.