Artykuły

Polska jest prowincjonalna

Niech Gondor buduje swoje białe wieże i potężne twierdze, hobbici wolą żyć w swoich norkach i nie być za uszy ciągnięci ku postępowi - pisze Malwina Flaczyńska z Warszawy w odpowiedzi na tekst Michała Kmiecika o prowincjonalności Wrocławia.

Piszę w sprawie felietonu Michała Kmiecika "W pewnej norce mieszka sobie pewien Wrocław" , odważnie stawiającego tytułowe pytanie. Nie wiem, czy to, co w nim wyczytałam, dokładnie zgadza się z tym, co Autor chciał przekazać, ale skoro zachęcacie do zabrania głosu w dyskusji, to skorzystam.

Jestem wrocławianką, choć mieszkam od 15 lat na Mazowszu: najpierw w Warszawie, potem na jej obrzeżach. Cały czas utrzymuję jednak żywy kontakt z moim rodzinnym miastem, o czym świadczy chociażby to, że przeczytałam felieton na stronach wrocławskiej "Wyborczej".

I muszę przyznać, że rozważania, czy Wrocław jest prowincjonalny, czy jest grajdołem, czy pani Monika Strzępka obraziła miasto i jego mieszkańców, czy nie, a jeśli tak, to jak bardzo - wszystko to wydaje się trochę oderwane od życia i śmieszne.

Cała Polska jest prowincjonalna

Jakie miasto NIE JEST prowincjonalne? Prowincjonalny nie był starożytny Rzym. Siedemnastowieczny Paryż. Dziś Nowy Jork, Singapur czy Londyn. Niewiele jest miejsc na świecie, których mieszkańcy rzeczywiście mogą szczycić się prawdziwie wielkomiejskim charakterem swojego miejsca na ziemi. Jeśli przykładać do polskich miast miarę Londynu, to każde z nich jest zapyziałą dziurą, gdzie ledwo-ledwo ciurka jakieś życie kulturalne.

Cała Polska z jej polami malowanymi zbożem rozmaitem, lasami i dzikimi rzekami w porównaniu z Londynem jest grajdołem. Czy to źle? Moim zdaniem wcale nie. Wrocław, Warszawa ani Kraków nie muszą stawać się drugimi Londynami, wystarczy, że pozostaną sobą. Ze swoimi zaletami i wadami. Niech Gondor buduje swoje białe wieże i potężne twierdze, hobbici wolą żyć w swoich norkach i nie być za uszy ciągnięci ku postępowi (że tak przypomnę końcowe rozdziały "Władcy Pierścieni", te o tym, co Frodo z kompanią zastali po powrocie do domu i o porządkach). Shire nie ma ambicji bycia centrum świata - a i tak ratuje świat.

Naprawdę nie ma obowiązku, żeby każde Shire na świecie zamieniało się w tętniącą życiem metropolię, która nigdy nie zasypia (tu można wstawić dowolne inne banały z przewodnika dla naiwnych turystów). W dodatku mieszkańcy tych prawdziwych wielkich metropolii w swoich miejskich dżunglach tworzą sobie własne małe oswojone enklawy, takie prywatne kawałki Shire w wielkim mieście: ulubione ścieżki w parku, kafejki, sklepy. Dzieje się tak, bo nie są po ludzku w stanie ogarnąć całej różnorodności życia w metropolii.

Możliwości jest tak wiele, ale ze wszystkich po prostu fizycznie nie daje się rady skorzystać. A gdy wokół dzieje się za wiele, to przeładowany wrażeniami umysł przestaje zauważać, głuchnie, zamyka się na nowe bodźce. Muszą być miejsca, które nie zasypiają nocą i takie, gdzie się śpi, takie gdzie gra muzyka i takie, gdzie jest cicho. Piękno Europy tkwi właśnie w tej różnorodności sąsiedztw "głośnych" i "cichych". To właśnie przeplatanka wielkomiejskości i prowincjonalizmów składają się na europejską różnorodność.

Co znaczy ESK?

Miałam okazję odwiedzić kilka z dotychczasowych Europejskich Stolic Kultury. I są one zaskakująco różne od siebie. Naprawdę ogromna przepaść dzieli np. Stambuł i Pecz (oba miasta pełniły rolę ESK w tym samym roku 2010). Ale to wcale nie znaczy, że któreś z tych miast jest lepsze. Jasne, Stambuł jest większy, jest tam pełno niesamowitych zabytków, odegrał ogromnie ważną rolę w historii. Ale to też jest miasto prowincjonalne, położone na peryferiach światów, z których się wywodzi i do których aspiruje, miasto na pęknięciu między kontynentami i cywilizacjami. To miasto wspaniałych widoków i zabytków, ale również miasto brudnych chodników, bezpańskich kotów, walących się pereł kultury, na których remont nie ma funduszy.

Nie krytykuję tu Stambułu, bardzo mi się tam podobało - po prostu jest to normalne miasto ze zwykłymi problemami, jakie pojawiają się w każdym większym skupisku ludzkim. A jego mieszkańcy to nie idealni dworzanie Króla-Słońce, wyrafinowani, pełni szyku i bywający na każdej premierze w teatrze - tylko zwyczajni ludzie. Podobnie zwyczajny jest Pecz z jego pięknym starym miastem jeżącym się kościelnymi wieżami, z dziurami w jezdni i dzieciakami w letnie dni pluskającymi się w fontannie na głównym miejskim deptaku.

Tytuł Europejskiej Stolicy Kultury to nie jakieś magiczne zaklęcie, które sprawia, że Kopciuszek przemienia się w księżniczkę, miasto automatycznie wydobywa się z zaścianka, a my robimy się wszyscy wielce światowi i modni, zaczynamy sprzątać psie kupy z trawników i uczestniczyć w ambitnych projektach artystycznych. To nie o to chyba chodzi.

Ja pojmuję ideę ESK jako zaproszenie do tego, żeby się lepiej poznać z sąsiadami. Przyjedźcie, rozgośćcie się, pokażemy Wam, co mamy u nas fajnego. Coś się Wam spodoba, posmakuje - proszę, częstujcie się. Bawcie się dobrze. I obiecujemy do Was wpaść z rewizytą, podpatrzyć i pochwalić, co Wy macie fajnego. ESK to nie są wybory miss, które przedefilują w balowych kreacjach od światowej sławy projektantów, tylko raczej coś na kształt festiwalu folklorystycznego, na którym każdy prezentuje swój własny, piękny i jedyny w swoim rodzaju kostium - i ten kostium jest właśnie dlatego piękny i jedyny, że prowincjonalny.

Z oddalenia łatwiej docenić

I jeszcze druga sprawa. To, że patrzę na Wrocław z oddalenia, sprawia, że chyba bardziej potrafię docenić niektóre wydarzenia - bo nie w każdym mieście w Polsce takie wydarzenia mają miejsce. Przykłady? Wymienię tylko kilka. Budżet partycypacyjny. Odmieniony Ryneczek na Psim Polu, który pamiętam jako jedno z najokropniejszych miejsc w mieście (małoletnie kuzynki, jadąc przez Psie Pole przerażone pytały "Mamo, czy tu była wojna?"). Pomnik Wspólnej Pamięci w Parku Grabiszyńskim.

Wymieniam tu sprawy drobne i mało ważne w skali całego miasta, ale właśnie zmieniające kształt tego, co znajduje się poza magicznym kręgiem fosy. Nie muszą od razu zjeżdżać się tam turyści, nie muszą rozpisywać się przewodniki. Krakowski Kazimierz też musiał poczekać na swoją szansę. Dajcie Wrocławiowi i wrocławianom czas. ESK to nie jest jednorazowy bal, po którym zgasną światła i skończą się czary - to dopiero pierwszy taniec.

Przecież z tej okazji mają powstawać instytucje kultury, które będą działać "u podstaw" i służyć pewnie jeszcze dzieciom i wnukom dzisiejszych mieszkańców miasta. Bal będzie trwał nadal, zaproszeni będą wszyscy, powoli coraz więcej osób zacznie regularnie włączać się do zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji