Elektra uwspółcześniona
Inscenizacja "Elektry" Sofoklesa, dokonana przez Krzysztofa Warlikowskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym, daleka jest od wierności konwencjom starożytnej tragedii. Nie jest to z pewnością złe przedstawienie, ale sprawia wrażenie zawieszonego jakby przez nieuwagę między rokiem 1997 a V wiekiem p.n.e.
W scenografii Małgorzaty Szczęśniak centralna rama bieli - imitująca fasadę pałacu i kontrastująca ze strojami aktorów - nadmiernie przykuwa uwagę widzów. Trzeba wiele wyrozumiałości, by docenić awangardowe kostiumy skomponowane z noszonych "na opak" części współczesnej garderoby. Żałobę Klitajmestry odzwierciedla przykładowo zarzucony niedbale, na jedno ramię żakiet. Także chór mężczyzn ubrany jest we współczesne garnitury. Dość pretensjonalna wydaje się gra odtwórczyń dwóch głównych ról - Danuty Stenki (Elektra) i Jadwigi Jankowskiej-Cieślak (Klitajmestra). Obie większość swych kwestii cedzą przez zęby lub wykrzykują bez litości dla uszu widzów.
Interesującym pomysłem okazuje się wprowadzenie miniorkiestry, pięknie brzmią wykonane przez płaczki pieśni pogrzebowe.
Niezwykła jest dynamika trzech pierwszych scen. Kurtyna, opadająca przy wtórze ogłuszającego huku bębna, ukazuje trzy kilkusekundowe obrazy wprowadzające widzów w tragiczny konflikt i atmosferę przeklętego przez bogów pałacu. Wybuchowi żalu na wieść o śmierci Orestesa towarzyszy efektowna gra świateł na czarno-białych strojach płaczek. Obracając się w wolnym tańcu, tworzą one niezwykle plastyczną bryłę. Tę równowagę rozsadza wejście ubranej na biało Chryzotemis, potem zaś krwawoczerwona suknia mężobójczyni.
W warszawskich teatrach nieczęsto można obejrzeć sztuki z antycznego repertuaru. Nie do końca wiadomo jednak, dlaczego reżyser uznał, iż tragiczny konflikt i ironia mogą być czytelne tylko we współczesnym przebraniu.